czwartek, 28 lutego 2019

Powrót (cz. III)



III
           Pomieszczenie było niewielkie, miało jedno małe zakratowane okno. Na wprost wejścia znajdowało się łóżko, przy którym siedziała na podłodze ze związanymi do góry rękami i zakneblowanymi ustami młoda dziewczyna. Miała na sobie jedynie dłuższą koszulę z krótkimi rękawami. Patrzyła na Inkę z przerażeniem, a jednocześnie z błaganiem w oczach.
       Inka stałą dłuższą chwilę jak zahipnotyzowana, omiatając wzrokiem wiszące na metalowych prętach sznury, stare porwane ubrania czy stojące na kilku półkach jakieś butelki z nieznaną substancją.
           Na sztywnych nogach podeszła do dziewczyny, gestem nakazując jej milczenie. Uklękła obok niej i usiłowała rozwiązać zaciśnięte do krwi na nadgarstkach sznury. Gdy to się nie udało sięgnęła po wiszące w niedalekiej odległości ostrze i ostrożnie przecięła wiązanie. Zerwała z ust dziewczyny taśmę i znów przyłożyła palec do ust.
- Musimy być bardzo cicho!- powiedziała szeptem.- Jak się nazywasz?
           Dziewczyna skinęła nieznacznie głową, pocierając obolałe nadgarstki.
- Kalina.- wyszeptała.
- Kalina?!
         Inka zdrętwiała. Drżącymi rękami pomogła wstać chwiejącej się dziewczynie. Przerzuciła sobie przez głowę jej prawą rękę i poprowadziła ku drzwiom. Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie.
- Nie, tylko nie tam! Oni mnie zobaczą!- wyszeptała z rozpaczą.
- Ale nie ma innej drogi…
- Jest.- Kalina odkaszlnęła.- Tam.
            Inka zaświeciła latarką we wskazanym kierunku i zobaczyła wąskie przejście.
- Dasz radę iść?- spytała szeptem.
- Choćbym miała się czołgać.- oczy Kaliny wypełniły się łzami.
           Inka nie wierząc w duchu w to co się dzieje, poprowadziła powoli dziewczynę w stronę korytarza. Weszła w mrok z mocno bijącym sercem.
           Kalina posuwała się do przodu przed Inką, raz po raz ocierając się o ścianę z jednej lub drugiej strony korytarza. Była bardzo osłabiona i wyczerpana, jej głęboki chrapliwy oddech nie napawał Inki optymizmem, jak również jej posiniaczone nogi czy twarz. Inka nie zastanawiała się też co się działo w piwnicy, wolała nie dopuszczać do siebie najgorszych myśli. Jedyne co chciała w tej chwili to jak najszybciej wyjść z tego wąskiego tunelu i nigdy już nie wracać do tego upiornego domu.
- Jakoś długo idziemy.- rzekła półgłosem.- Albo mi się wydaje.
- Nie mogę.- Kalina osunęła się na ziemię, oparła głowę o ścianę i przymknęła oczy. – Nie dam rady dalej iść, muszę odpocząć.
      Inka z rozpaczą obejrzała się za siebie. Przeszły zaledwie niewielki odcinek. Zdecydowanym ruchem pochyliła się i ponownie zarzuciła sobie na szyję rękę Kaliny.
- Chodź, wracamy.- powiedziała półgłosem.- O tej porze na pewno śpią, nie usłyszą nas jak się przemkniemy przez salon.
- A jeśli nie?- Kalina z rozpaczą zacisnęła palce na dłoni Inki.- A jeśli nam się nie uda?
- Uda się, chodź.
         Inka z determinacją ruszyła do przodu, choć nie było jej łatwo. Sama będąc filigranowej postury prowadziła wyższą niemal o głowę dziewczynę, która w dodatku słaniała się na nogach. Jednak jej widoczne obrażenia ciała i strach wyrażający się w każdym ruchu powodowały, że w Ince podwoiły się siły.
        Mozolnie doszły do schodów prowadzących na parter domu. Inka poczuła jak Kalina drży.
- Im szybciej pójdziemy tym większa szansa, że wyjdziemy z tego cało obie.- wyszeptała.
        Kalina nie odpowiedziała, ruszyły więc w górę. Gdy doszły do drzwi Inka wzięła głęboki oddech, powoli nacisnęła klamkę i lekko uchyliła drzwi.
       W przedpokoju nie było nikogo i panował mrok. Jedynie słabe światło latarni wpadało przez niewielkie okno wychodzące na ulicę. Powoli i po cichu wyszły z piwnicy i skierowały się do drzwi wejściowych.
       Inka przekręciła zamek i zamierzała otworzyć drzwi, by jak najszybciej uciec z tego domu, gdy w pewnej chwili usłyszała za sobą szelest.
- Dokąd się wybieracie?
        Silny głos ciotki Marty zabrzmiał w nocnej ciszy niczym wystrzał.
        Inka odwróciła się gwałtownie i zasłoniła sobą chwiejącą się z przerażenia i wycieńczenia Kalinę.
- Ciociu, to jest Kalina!- powiedziała wpatrując się w pełną wściekłości twarz ciotki.- Co tu się dzieje? Trzymałaś ją w tej piwnicy? Ona nie może już nawet stać na nogach!
- I dobrze, niech ma za swoje!- zawziętość w oczach ciotki przeraziła Inkę, jak również trzymany przez nią młotek.- Chciała mnie zostawić!
- Jak to zostawić?- wytrącona z równowagi Inka cofnęła się o krok.- Przecież mówiłaś…
- Wiem co mówiłam! Odsuń się, albo będę musiała was obie zaciągnąć z powrotem na dół!
- Ciociu, co ci się stało?- Inka spróbowała użyć spokojnego tonu, jednocześnie cofając się drobnymi krokami do tyłu.- To niemożliwe, to nie ty!
       Stały już z Kaliną w drzwiach wyjściowych. Inka szybkim ruchem chwyciła za rękę dziewczynę i zaczęły zbiegać po schodach. Kalina w pewnym monecie potknęła się na jednym ze schodów i upadła pociągając za sobą Inkę. Inka straciła równowagę, zamachała rękami i poczuła, że leci do tyłu. Zawirowało jej przed oczami kilka gwiazd i zrobiło jej się ciepło i sennie. Spod półprzymkniętych powiek zobaczyła jeszcze nad sobą twarz ciotki, a potem wujka Wiktora. Zdziwiła się w duchu, gdy zamajaczyła nad nią zaniepokojona twarz Adama. To na pewno było tylko złudzenie. Zacisnęła wargi, gdy usłyszała głos Kaliny. Potem nie pamiętała już nic.
        Gdy otworzyła oczy rozejrzała się od razu czujnie po sali pomalowanej na biały kolor. Była w szpitalu. Spróbowała usiąść i syknęła gdy poczuła silny ból głowy.
- Spokojnie, nie tak szybko.- niespodziewanie pojawiła się pielęgniarka.- Na razie grzecznie leżymy.
         Inka odkaszlnęła.
- Długo tu jestem?- jej głos miał dziwną chrypkę.
- Od wczoraj wieczorem. Jak samopoczucie?
- Bywało lepiej.- dotknęła obolałej głowy.- Jest tu gdzieś lekarz? Chciałabym stąd wyjść.
- Kochaniutka, wczoraj cię tu przywieźli ledwie żywą, a ty chcesz wyjść?- pielęgniarka poprawiła jej kołdrę.- Zapomnij! Odpoczywaj, dziewczyno!
        Gdy wyszła z sali Inka sięgnęła po szklankę wody stojącą obok łóżka.
- Pomóc ci?- usłyszała znajomy głos. W drzwiach stał wujek Wiktor i przyglądał jej się z niepokojem.- Nie wiem czy chcesz mnie jeszcze oglądać, ale masz może chęć na krótkie odwiedziny?
- Pewnie, wchodź wujku.- usiadła na łóżku ostrożnie.- Mam nadzieję, że zaraz mi wszystko opowiesz, bo nic z tego nie rozumiem. Gdzie jest teraz ciotka? Co z Kaliną? O co w tym wszystkim chodzi?
        Postawił na stoliku reklamówkę i usiadł obok na łóżku.
- Kalina jest tu w szpitalu i dochodzi do siebie, zaś Marta…- na chwilę zawiesił głos.- Przeszła badania psychiatryczne i jest na zamkniętym oddziale, pod obserwacją.
- Dlaczego…?- Inka nie potrafiła zebrać myśli, by w możliwie najdelikatniejszy sposób zapytać co działo się przez te dwa miesiące z Kaliną.- Dlaczego ona to zrobiła?
       Wiktor westchnął ciężko i zdjął nakrycie z głowy.
- Niecały rok temu otrzymaliśmy informację o tym, że jakiś daleki krewny Kaliny zostawił jej w spadku sporą sumę pieniędzy. Bardzo się z tego ucieszyła, chciała iść do banku, pobrać całą kwotę i zacząć coś robić na własną rękę. Pech chciał, że akurat w tym czasie nasz warsztat przestał przynosić dochody i zaczęliśmy mieć same straty. Marta ubzdurała sobie, że Kalina w zamian za to żeśmy ją tyle lat chowali powinna nam oddać te pieniądze żebyśmy mogli pospłacać nasze długi. Pamiętam do dziś ich kłótnię jakoś sprzed miesiąca. Kalina nie chciała się na to zgodzić, powiedziała, że to są jej pieniądze, i że chce je przeznaczyć na swoją działalność, a nie na ratowanie czegoś co nie przynosi zysku. Po tamtej wieczornej kłótni następnego dnia rano na śniadaniu już jej nie było, a Marta powiedziała, że Kalina wyjechała do Katowic do pracy w jakiejś gazecie.
- Jestem w szoku.- Inka położyła głowę na poduszce.- Naprawdę nie domyślałeś się niczego kiedy słyszałeś te krzyki dochodzące z piwnicy?- spytała z niedowierzaniem.
- Usłyszałem je po tygodniu, ale myślałem, że coś ze mną nie tak.- wyznał.- Zacząłem się domyślać tydzień temu, kiedy ciągle nie mogłem znaleźć klucza do tej cholernej piwnicy, a Marta wiecznie zapominała gdzie on jest. Wiedziałem, że tam wchodzi, bo za często szafka, która stoi przy samym wejściu, zmieniała swoje położenie. Dopiero wtedy zacząłem dodawać dwa do dwóch.
- Byłam pewna, że to ty więziłeś Kalinę.- dotknęła jego dłoni.- W myślach już miałam różne teorie. Wybacz…
- Wcale ci się nie dziwię, sam nie mogę w to uwierzyć.- przejechał ręką po kilkudniowym zaroście.- Moja spokojna cicha Marta…
            Inka wyszła ze szpitala po trzech dniach. Uderzenie młotkiem w głowę przez ciotkę Martę nie spowodowało poważniejszych obrażeń. Nie miała wstrząśnienia mózgu, potłukła się jedynie dość dotkliwie spadając ze schodów.
            Wysiadając z taksówki dotknęła obolałej jeszcze głowy. Marzyła o tym, by ponownie położyć się na łóżku i odpocząć, lecz sama myśl o wejściu do domu ciotki i wujka budziła w niej grozę.
            Złapała torbę i ruszyła w stronę domu, oddychając głęboko. Nic się nie wydarzyło gdy weszła do środka. Dach nie spadł jej na głowę, poczuła jednak na całym ciele gęsią skórkę, gdy zobaczyła znajome drzwi prowadzące do piwnicy. Wokół panowała głucha cisza. Zmroziło ją na moment, gdy niespodziewanie zadzwonił jej telefon w torebce.
- Jak się czujesz?- usłyszała głęboki męski głos.- Tak szybko cię wypuścili?
- Tak, wszystko w porządku.- usiadła na fotelu. Nie spodziewała się, że Adam zadzwoni. Oczyma wyobraźni ujrzała jego ciemne oczy.- Nic mi już nie dolega. Skąd wiesz, że jestem w domu?
- Byłem dzisiaj w szpitalu, ale ciebie już tam nie było.- powiedział miękko.- Spotkamy się dzisiaj wieczorem?
- Myślę, że tym razem dotrę na spotkanie.- roześmiała się.- Bez przygód!
- Świetnie, w takim razie przyjadę po ciebie.
            Serce biło jej mocno, gdy przygotowywała się na randkę. Nałożyła jasnoniebieską sukienkę, musnęła usta błyszczykiem i rozpuściła włosy. Efekt widoczny po drugiej stronie lustra nie do końca ją zadowalał, westchnęła więc gdy usłyszała dzwonek do drzwi.
- Pięknie wyglądasz.- Adam stał oparty niedbale o ścianę.- Właśnie dokładnie tak sobie dzisiaj ciebie wyobrażałem.
- Dzięki.- poczuła, że się czerwieni gdy podał jej bukiet kwiatów.- To jest podejrzane, na wejściu prawisz komplementy.
- Tylko wartym uwagi kobietom.- poprowadził ją przed sobą ścieżką i otworzył jej drzwi samochodu.
- Dokąd jedziemy?- zapięła pasy.
- Zobaczysz.- odpowiedział zagadkowo.- Trochę się przejedziemy przez nasze piękne miasto.
- Bardzo mi się w Otwocku podoba.- otworzyła szybę.- Klimatycznie tu jest.
- Prawda?- zgodził się.- Dlatego nigdzie indziej nie szukałem pracy, tylko tutaj.
- Czyżbyś był sentymentalny? Nigdy bym nie pomyślała! Nie wyglądasz!
- Nic jeszcze o mnie nie wiesz.- uśmiechnął się nieznacznie.
            Zaparkował samochód na jednym z parkingów i ruszyli w stronę przejścia dla pieszych.
               Inka rozejrzała się dookoła i zmarszczyła brwi.
- Jechałam tędy niedawno…- zaczęła z wahaniem.- Obelisk Piłsudskiego?- uniosła brwi.- Patrz, że nie zauważyłam go tu wcześniej!
- Jasne, że nie, jak się wpada na maskę policyjnego auta.- roześmiał się.
- To było tutaj?!
- Rozumiem, że byłaś tak przejęta sytuacją, że nawet nie zwróciłaś uwagi na miejsce?
- Coś w tym gatunku.- jeżeli jeszcze do tej pory nie uważał jej za idiotkę to chyba ten czas właśnie nastąpił.- Wybacz…- poczuła, że się czerwieni.
- Daj spokój.- nie odrywał od niej oczu.- Nigdy do tej pory nie spotkałem tak fajnej dziewczyny. Dziewczyny, która wprost nie może opędzić się od pecha.
- Mam nadzieję, że już wyczerpałam limit.- uśmiechnęła się.- Od teraz zaczynam nowy etap.
- Zaczynamy razem.- poprawił ją.- Co ty na to?
           Poczuła jak ogarnia ją fala ciepła.
- Nie mam nic przeciwko. A nawet jestem za…- oparła się o obelisk Piłsudskiego.
- Cieszę się.- objął ją ramieniem i spojrzał jej głęboko w oczy.- Chyba jednak daruję ci tamten mandat.
- Łaskawca!- prychnęła.- Spójrz, jaki piękny księżyc!
- Świeci dziś dla nas.- dotknął palcem jej policzka.
          Z uczuciem szczęścia popatrzyła na ogromną tarczę księżyca. Hałas przejeżdżających aut, gwar rozmów przechodzących ludzi i światła latarni świecących coraz jaśniejszym blaskiem zlały się w jedno. Objęła wzrokiem szumiące w pobliżu trzy sosny i wciągnęła głęboko ich zapach. Była z powrotem u siebie. W swoim domu.

Powrót (cz. II)



II
           Łóżko w jej dawnym pokoju było miękkie i wygodne. Pomyślała, że zapadnie w sen, jak tylko przyłoży głowę do poduszki, poprzednia drzemka wcale jej nie zregenerowała. Leżąc pomyślała jeszcze o przystojnym policjancie i serce przez moment zabiło jej mocniej. Skarciła się zaraz za niedorzeczne myśli.
             Przymknęła powieki by zapaść w błogi sen i otworzyła je zaraz szeroko. Gdzieś w oddali usłyszała dziwny dźwięk. Usiadła gwałtownie na łóżku i zaczęła nasłuchiwać. Dźwięki były raz głośniejsze, a raz bardziej ciche, dobiegały jakby z głębi domu.
            Inka wstała z łóżka i po cichu otworzyła drzwi. Dźwięk wydawał się nieco bardziej wyraźny, lecz zaraz ucichł. Następnie powtórzył się jeszcze kilkakrotnie i zamilkł. Dziewczyna stała jeszcze dłuższą chwilę nasłuchując, lecz gdy nic się nie działo wróciła do łóżka. Leżała jeszcze dłuższą chwilę z szeroko otwartymi oczami i ponownie usłyszała dźwięk, tym razem bardziej wyraźny. Wydawało jej się, że słyszy czyjś krzyk.
             Zerwała się na równe nogi i ponownie wyjrzała na korytarz. Tym razem nie usłyszała już nic. Zrezygnowana nie wiedziała czy już ma jakieś omamy czy coś jej się śni. Wskoczyła do łóżka i w okamgnieniu zasnęła.
           Następnego dnia nie mogła sobie znaleźć miejsca. Wyruszyła na przejażdżkę rowerem po Otwocku, oglądając zabytkowe i ciekawe miejsca. Najbardziej przypadły jej do gustu piękne budynki w stylu świdermajer. Stanęła przed willą Oda Bujwida i przypatrywała się skrupulatnym ażurowym wykończeniom. Pomyślała, że kiedyś chciałaby mieć taki drewniany dom. Mknąca niczym błyskawica wyobraźnia podsunęła jej obraz jej samej, poznanego wczoraj policjanta oraz dwójki małych brzdąców bawiących się w piaskownicy obok takiego domu. Zniesmaczona wizją potrząsnęła szybko głową odsuwając od siebie wyobrażenie. Chyba zwariowała do reszty. Ten przyjazd do Otwocka jakoś dziwnie na nią podziałał.
             Następna noc była dla Inki niezwykle męcząca. W pokoju było parno, a lekkie cienkie zasłony nie przysłaniały dostatecznie światła księżyca ani przydrożnych latarni, które swoim blaskiem nie pozwalały zasnąć. Przed północą zdegustowana usiadła na łóżku i wzięła do ręki książkę. Pomyślała, że czytanie powinno szybko ją uśpić. Wtedy znowu usłyszała krzyk.
          Inka znieruchomiała na łóżku i wypuściła książkę z ręki. Bzyczenie nieznośnego komara oraz jej oddech były jedynymi dźwiękami w tej przejmującej ciszy, która w tej chwili wręcz przytłaczała. Czas jakby się zatrzymał, a auta na ulicy przestały przejeżdżać. Krzyk powtórzył się ponownie i był tak nabrzmiały strachem i rozpaczą, że Inka wręcz przestała oddychać. Dotknęła swoich ust. To mi się śni, pomyślała. To jest tylko sen.
            Gdy krzyk powtórzył się i urwał raptownie, spuściła nogi z łóżka i powoli wstała. Na palcach podeszła do drzwi i wyjrzała na korytarz. Nie było nikogo widać, jedynie zegar wiszący w przedpokoju wybił północ. Najciszej jak umiała przebiegła w stronę kuchni i wyjrzała przez okno. Osiedlowy sklep, który zazwyczaj był otwarty do późnych godzin, o tej porze był już zamknięty. Przez ulicę nie przechodziła żadna kobieta, nie krzyczało żadne krnąbrne dziecko, nie działo się nic.
              Zasłoniła okno firanką i odwróciła się by wrócić do swojego pokoju.
- Szukasz czegoś, Ineczko?- Wiktor stał w przejściu i przyglądał jej się z uśmiechem.
Z trudem zdusiła w sobie okrzyk strachu.
- Ale mnie wujek przestraszył.- powiedziała z ulgą, starając się, by głos nie drżał zbyt mocno.- Coś mi się śniło, wstałam żeby się napić.- skłamała.- Tak tu u was gorąco, źle się śpi.
- Będziemy ocieplać dom pod koniec wakacji.- nalał jej wody i podał szklankę.- Jak przyjedziesz za rok będzie tu o wiele przyjemniej.
- Na pewno przyjadę.- wypiła łyk wody, przyglądając mu się ukradkiem.
           Wróciła do łóżka z wewnętrznym przekonaniem, że w domu coś się dzieje. Albo pod domem. Niepokojące krzyki dobiegały jakby z piwnicy mieszczącej się pod budynkiem. Postanowiła, że zrobi wszystko, żeby się tam dostać.
             Nazajutrz rano zaprowadziła rower do warsztatu.
- Coś mi w nim trzeszczy w trakcie jazdy.- wyjaśniła widząc pytające spojrzenie wujka Wiktora.- Mógłbyś to sprawdzić?
- Pokaż, pewnie trzeba naoliwić.- obrócił rower kołami do góry.- Zaraz sprawdzę, poczekaj chwilę.
- Tutaj wszystko naprawiasz?- zagadnęła.- Nie za mało masz miejsca?
- Nie, jakoś się mieszczę.- odkręcił zakrętkę słoika ze smarem.- Przyzwyczaiłem się.
- Piwnica nie nadawałaby się lepiej do tego?- niedbale oparła się o ścianę.- Nie jest większa?
              Przez chwilę milczał skupiając się na wykonywanym zajęciu.
- Nie, nie jest.- odrzekł wreszcie.- Jest mniejsza.
- Aha…- podniosła z podłogi niedużą śrubkę i obróciła ją w palcach.- Mógłbyś może jakoś ją przerobić albo powiększyć? Od dawna macie ten warsztat?
- Z dwadzieścia lat będzie.- postawił rower z powrotem na kołach.- Proszę bardzo, już trzeszczeć nie powinno.
- Dzięki!- usiadła na siodełku.- Na razie!
            Jeździła rowerem po urokliwych ulicach Otwocka rozmyślając w duchu jak dostać się do piwnicy w mieszkaniu ciotki. Nie było to łatwe, nie wiedziała jak ten klucz wygląda, ani gdzie się znajduje.
            Po dłuższym czasie dotarła do parku miejskiego. Zsiadła z roweru i przeprowadziła go alejką w stronę upatrzonej ławki. Zrobiło jej się nieprzyjemnie gdy zaczął ją zagadywać mężczyzna będący pod wyraźnym wpływem alkoholu.
- Sama dziewczynka?- wybełkotał wyciągając do niej rękę.- I to na rowerze?
- Nie sama, i nie na rowerze.- odrzekła stanowczo, wymijając go.
- Zaczekaj…- wyciągniętą ręką złapał ją za bagażnik i przyciągnął w  swoją stronę.- Gdzie się spieszysz…
            Zbulwersowana obrzuciła pijanego mężczyznę gniewnym wzrokiem.
- To znowu pani?- usłyszała raptem za plecami znajomy głos.- Znowu kłopoty?
         Odwróciła się i spojrzała prosto w znajome ciemnobrązowe oczy policjanta.
- Tak, kłopoty to moja specjalność.- odparowała, nerwowo przesuwając rower do tyłu.- A co pan tu robi? Śledzi mnie pan wypatrując może jakichś uchybień?
- Broń Boże, ja tylko dostałem wezwanie, że ktoś się awanturuje w parku.- wyjaśnił rozbawionym tonem.- Nic się pani nie stało?
- Jeszcze nie.- odrzuciła włosy do tyłu i wsiadła na rower.- Ale dzięki za troskę!
          Odjechała rowerem pedałując ile sił w nogach. Z trudem powstrzymała się, by nie obejrzeć się za siebie. Policjant drażnił ją, a jednocześnie zafascynował. Jego magnetyczne spojrzenie sprawiało, że jej serce zaczynało bić mocniej.
            Zła na siebie za niedorzeczne myśli mocniej nacisnęła na pedały. Zamierzała dojechać do domu ciotki jeszcze na obiad. Ku jej zdziwieniu w pewnej chwili zahamował obok niej jakiś samochód. Zdumiona jeszcze bardziej zobaczyła, że to policyjne auto.
- Może się umówimy na kawę?- usłyszała.
           Omal nie  spadła z roweru, słysząc propozycję. Zatrzymała się. To był znowu on.
- Ze mną chce się pan umówić na kawę?- upewniła się, akcentując pierwsze dwa słowa zdania. Obejrzała się za siebie. Najwyraźniej mówił do niej.
- Po pierwsze: owszem, zamierzam wypić kawę w towarzystwie uroczej blondynki. Trochę naiwnej, ale miłej…
- O, przepraszam…!- wtrąciła zdegustowana.
- … i bardzo interesującej. A po drugie…- ciągnął niezrażony.- Mam na imię Adam,  a ty?
- Inka.- przedstawiła się. Miała wrażenie, że jej imię zabrzmiało niemożliwie oryginalnie.
- Pasuje ci jutrzejszy wieczór?- zapytał bez ogródek. – Dzisiaj mam dyżur, ale jutro możemy się umówić o której ci odpowiada. Jestem do twojej dyspozycji.
         Gdy wracała do domu zdawało jej się to wszystko nierealnym snem. Pomyślała o ciemnych oczach Adama. Jutrzejsze spotkanie będzie naprawdę ciekawe.
          Wieczorem kręciła się po swoim pokoju w niecierpliwym wyczekiwaniu kiedy ciotka z Wiktorem pójdą spać. Odkryła bowiem po przyjeździe z wycieczki, że klucz do piwnicy wieszany jest w przedpokoju niedaleko drzwi wejściowych, i chowany pod kiczowatym obrazem przedstawiającym Napoleona.
           Gdy w domu zrobiło się zupełnie cicho, odczekała jeszcze dla pewności ponad godzinę, by wszyscy na pewno zasnęli, i wymknęła się z pokoju. Na palcach podeszła do obrazu i bezszelestnie wyjęła klucz. Przez chwilę ważyła go w dłoni zastanawiając się czy słusznie robi zakradając się do piwnicy. A jeśli to co słyszała było jedynie jej szaloną wyobraźnią, niczym więcej? Sama nie wybaczyłaby sobie pomyłki, a co dopiero mówić o ciotce Marcie, czy o samych jej rodzicach, jeśli dowiedzieliby się o sytuacji.
        Zdecydowała, że jednak zejdzie. Zasłyszany poprzedniej nocy krzyk nie dawał jej spokoju. Najwyżej następnego dnia będzie miała co opowiadać Adamowi na spotkaniu, a jej biografia powiększy się o kolejną wpadkę. Z pewnością nie ostatnią.
          Z mocno bijącym sercem obejrzała się za siebie i poszła prosto do drzwi prowadzących do piwnicy, ukrytych za schodami prowadzącymi na piętro domu. Włożyła klucz w zamek i przekręciła go dwa razy. Pchnęła drzwi i wstrzymała oddech.
          Odczekała chwilę aż wzrok przyzwyczai się od ciemności i zacznie odróżniać kształty. Zmrużyła oczy i zobaczyła przed sobą schody prowadzące w dół. Po chwili wahania zrobiła krok w przód i zamknęła za sobą drzwi. Zaczęła schodzić. Jakaś wewnętrzna siła podpowiadała jej, że powinna iść dalej.
           Schodziła powoli, bezszelestnie stawiając kolejne kroki. Zacisnęła palce na trzymanej w dłoni latarce. Nie używała jej jeszcze, dopóki była w stanie iść. Ostrożnie wysuwała stopy do przodu badając moment kiedy pojawi się następny stopień. Gdy wyczuła zakręt niechętnie sięgnęła po latarkę i włączyła ją. Snop światła rozjaśnił wąskie przejście i pajęczyny wiszące nad głową Inki. Gdy zobaczyła dużego pająka znajdującego się w niedużej odległości od jej oczu ledwie zdusiła krzyk. Od dziecka panicznie bała się tych stworzeń, które swoim wyglądem przypominały jej ohydne macki, mogące owinąć ją całą niczym anakonda. Wzdrygnęła się z obrzydzeniem i ruszyła dalej.
           Gdy zeszła na dół zobaczyła prowadzący w prawo wąski korytarzyk, na końcu którego znajdowały się niewielkie drzwi. Poszła prosto w ich kierunku, a gdy była już blisko zobaczyła, że są metalowe i zaryglowane ciężką zasuwą. Nie było nigdzie żadnej kłódki, co ją lekko zaskoczyło.
        Odłożyła na ziemię latarkę i podeszła do drzwi. Przez chwilę stała blisko i zaczęła nasłuchiwać jakichkolwiek odgłosów, lecz nie działo się nic, wokół panowała cisza, której nie zakłócał żaden szmer. Zdegustowana swoimi zamiarami w duchu już zaczęła układać przeprosiny wobec ciotki Marty i wujka Wiktora kiedy się dowiedzą, że weszła tu bez ich pozwolenia.
         Pociągnęła z całych sił zasuwę do siebie, i zdziwiła się, gdy ta gładko wysunęła się z rygli. Podniosła latarkę i delikatnie pchnęła drzwi, starając się narobić jak najmniej hałasu. Weszła do środka i omiotła światłem pomieszczenie.
        Gdy zobaczyła co się w nim znajduje zamarła. Serce jej ścisnęło się ze strachu, a żołądek podjechał do gardła. Ścisnęła w dłoni latarkę, zaś drugą ręką zakryła usta, by nie zacząć krzyczeć.

cdn...

Powrót (cz. I)

Po stworzeniu tego opowiadania mam mieszane uczucia co do tego czy lubię pisać na z góry określony temat czy iść na żywioł... Z reguły zawsze wolałam pisać "z wyobraźni", tym razem stwierdziłam jednak, że każda lekcja jest dobra, by poprawić swój pisarski warsztat i napisałam je "pod dyktando". Hm.... :)
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------




I
          Inka schyliła się po swoją torbę i szybko wyskoczyła z pociągu. Postawiła ją na chwilę na peronie i rozejrzała się dookoła upewniając się czy wysiadła we właściwym miejscu. Uspokoiła się gdy w oddali zobaczyła nazwę miasta. Tłum ludzi napierał na nią ze wszystkich stron, przeciskając się w stronę pociągu, więc odeszła kilka kroków, by w spokoju zastanowić się co dalej. Wciągnęła pełną piersią świeże powietrze i na chwilę przymknęła oczy rozkoszując się ciepłymi promieniami słońca. Podróż z Gdańska do Otwocka trwała niecałe trzy i pół godziny, a i tak dała jej się we znaki. Inka od urodzenia cierpiała bowiem na chorobę lokomocyjną, i chociaż przekroczyła w tym roku magiczną trzydziestkę, nadal nie mogła jej się pozbyć. Dostępne w aptekach środki pomagały jedynie na chwilę, zaś reszta jazdy odbywała się w istnych męczarniach. Wzdrygnęła się na samą myśl, że miałaby ponownie wsiąść do pociągu.
         Odetchnęła głęboko jeszcze kilka razy i ruszyła przed siebie. Przystanęła, gdy zobaczyła przed sobą mapę miasta. Po jej przestudiowaniu stwierdziła, że nie da rady z dwiema wypchanymi po brzegi torbami dojść pieszo do ulicy Złotej i musi poszukać jakiejś taksówki. Wyszła więc z dworca na zalaną słońcem ulicę i zmrużyła oczy. Gdy podjechał samochód z napisem „taxi” i wysiadły z niego trzy osoby, skorzystała z okazji i podbiegła do taksówkarza.
- Może mnie pan od razu podrzucić na Złotą?- poprosiła, ładując jednocześnie torbę bez pytania na tylne siedzenie.
- Klient nasz pan!- zgodził się ochoczo i bez najmniejszych oporów odpalił silnik.- Jak pani sobie życzy!
- Świetnie!- z ulgą zajęła miejsce z tyłu i zapięła pasy.- Jak dobrze, że pan akurat nadjechał!
- To moja praca!- roześmiał się.- A pani miejscowa czy przyjezdna?
Przez chwilę zastanawiała się co powiedzieć.
- Przyjezdna.- odpowiedziała w końcu.
         Popatrzył na nią uważnie we wstecznym lusterku, jakby swoim zawahaniem podsyciła jego ciekawość.
- Pierwszy raz w naszym miasteczku?
- Nie, urodziłam się tu.- wyjaśniła z lekkim uśmiechem.- Wyjechałam stąd z rodzicami gdy miałam cztery lata.
- Oj, to już minęło trochę czasu.- pokiwał głową.- Dokąd wyjechaliście, jeśli można spytać?
- Do Gdańska.
- Też piękne miasto, moja starsza córka tam studiuje.- ożywił się.- Ale młodsza powiedziała, że poza Otwockiem ładniejszej miejscowości nie widziała i po studiach wraca do nas! Z Krakowa!- zaznaczył z dumą.
- No proszę…- Inka była lekko zaskoczona.
- Ładny dom pani wybrała.- powiedział z uznaniem, gdy dotarli na miejsce.- Mam nadzieję, że ze skóry pani nie obedrą za wynajem.
- Też mam taką nadzieję.- zgodziła się. Nie miała zamiaru ujawniać, że w budynku mieszka jej daleka rodzina.- Dziękuję za podwózkę!
- Polecam się.- szarmancko skinął głową.- Miłego pobytu!
          Postawiła swoją torbę na chodniku i objęła wzrokiem zadbany ogród i piękną werandę budynku, do którego przyjechała. Miała nadzieję na miłe powitanie i… talerz pysznej zupy, była strasznie głodna.
- Witaj!- drzwi otworzyła o sympatycznej aparycji kobieta, na oko pięćdziesięcioletnia.- To ty jesteś Inka! Ale wyrosłaś!
- Witaj ciociu Marto.- objęły się w uścisku.- Nic a nic ciebie nie pamiętam! Ani tego domu!- wyprostowała się i rozejrzała po przytulnym pomieszczeniu.
- Nic dziwnego.- roześmiała się ciotka.- Miałaś wtedy cztery lata! Chodź, zobaczysz pokój gdzie będziesz spać.
- Oj, z chęcią zobaczę! Te podróże są takie męczące…- Inka zostawiła w przedpokoju torby i ruszyła za ciotką.- Wujek jest?
- Chyba poszedł do piwnicy albo do garażu.- twarz ciotki niespodziewanie pobladła.- Wróci wieczorem, zawsze tam majsterkuje.
- Aha…- Inka weszła za nią do niedużego pokoju urządzonego w jasnych barwach.- Śliczny! Czy to nie był przypadkiem kiedyś mój pokój?
- Zgadłaś.- uśmiechnęła się ciotka.- Podoba ci się?
- Bardzo.- opadła na miękkie łóżko.- Sami mieszkacie?
- Tak, Kalina miesiąc temu wyjechała do pracy do Katowic.- przez twarz ciotki przebiegł ledwie dostrzegalny skurcz.
       Kalina była ich przybraną córką, Inka słyszała o niej niejednokrotnie podczas rozmów rodziców.
- O, to świetnie!- uśmiechnęła się szeroko, chcąc rozweselić zasmuconą z niewiadomych przyczyn kobietę.- A gdzie będzie pracować?
- W jakiejś gazecie…
        Nagle usłyszały jak otwierają się drzwi wejściowe i do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna.
- Wiktor!- ciotka Marta gwałtownie odwróciła się w jego stronę.- Inka już przyjechała, proszę, poznajcie się.
- Dzień dobry, wujku.- Inka podała mu rękę na powitanie.
- Dzień dobry Ineczko!- uśmiechnął się i musnął ustami jej dłoń.- Bardzo miło mi cię poznać. Jak minęła podróż?
        Inka poczuła się trochę nieswojo. Głos wujka Wiktora i sposób w jaki na nią spojrzał niezbyt przypadły jej do gustu. Czyżby nie chciał żeby przyjeżdżała?
- W porządku, dziękuję.- skłamała, nie chcąc rozwijać tematu o swojej chorobie lokomocyjnej.- Jeśli nie macie nic przeciwko temu położę się teraz na chwilę, a potem pójdę pozwiedzać miasto. Widziałam przez okna taksówki, że jest śliczne. Jak dużo macie zieleni!
- Kochana, jest cała masa rzeczy do zwiedzania.- ciotka przyniosła jej torby i położyła na łóżku.- Najpierw odpocznij, potem przygotuję kolację i dopiero sobie pójdziesz.
        Inka położyła się na wygodnym łóżku i nie wiedziała kiedy zapadła w sen. Była tak zmęczona, że gdy otworzyła oczy przez chwilę zastanawiała się, gdzie się znajduje. Zerwała się na równe nogi, gotowa pozwiedzać piękne miasteczko w asyście ciotki. Ta jednak nie była skłonna do spacerów, więc Inka przebrała się, pożyczyła od ciotki rower Kaliny i wyruszyła na przejażdżkę, by powdychać świeżego powietrza i zapomnieć o wcześniejszych sensacjach żołądkowych.
      Założyła słuchawki na uszy, by posłuchać muzyki. Wyszukała Depeche Mode, włożyła mp3 do kieszeni i pojechała w kierunku małej bocznej uliczki, chcąc w spokoju zrelaksować się po minionych miesiącach. Na chwilę zamknęła oczy rozkoszując się latem, zachodzącym słońcem i spokojem, i skręciła w prawo.
         Wtem usłyszała pisk opon i poczuła gwałtowne uderzenie. Sama nie wiedziała jak to się stało, że raptem siedzi na ziemi obok roweru. Spojrzała na swoje otarte do krwi dłonie i bezwiednie podniosła głowę. Wpatrywała się w nią intensywnie para rozgniewanych, ale i zatroskanych ciemnobrązowych oczu.
- Jak pani się czuje? Nic pani nie jest?- kucnął obok niej ciemnowłosy mężczyzna w policyjnym mundurze.
- Chyba nie.- odrzekła niepewnie.- Co się stało?
- Jak to co?- zapytał gniewnie.- Wjechała mi pani na maskę!
- Rany boskie, przepraszam…- Inka zakłopotana wstała, otrzepując spodnie.- Nie wiem jak to się stało, nic nie piłam, naprawdę…
- Może jednak powinienem to sprawdzić.- spojrzał na nią z lekkim rozbawieniem.- Coś jednak musiała pani zażyć, trzeźwi zazwyczaj nie ładują mi się prosto pod samochód.
- Jedyny specyfik jaki zażyłam był od choroby lokomocyjnej.- teatralnie potarła czoło, mając nadzieję wyjść z opresji bez szkody finansowej.- Było to jakieś sześć godzin temu. Niedawno przyjechałam z Gdańska.
- I od razu pakuje się pani  w kłopoty! -pokiwał głową z politowaniem.- Mało pani wrażeń?
          Inka ukradkiem zerknęła na niego. Dawno nie widziała tak przystojnego mężczyzny. Z pewnością jego ciemne oczy złamały niejedno damskie serce.
          Nie obstawał zanadto przy mandacie i wszystko skończyło się jedynie na pouczeniu. Spisał jednak jej dane, co wprowadziło ją w gorszy nastrój.
          Inka stwierdziła, że ma dość wrażeń, jak na jeden dzień. Postanowiła skrócić wycieczkę, wrócić do domu do ciotki i porządnie się wyspać. Dawno jej się to nie zdarzyło.
 cdn...


Ku przeszłości (cz. II)





III
          Następnego dnia Karina czuła się na tyle dobrze, że postanowiła pojechać do miasta po zakupy.
        Kupiła paszę dla kur i z niemałym trudem zaniosła ją do samochodu. Ulokowanie jej w bagażniku okazało się sporym wyzwaniem. Pomogła sobie kolanem i wpakowała ją do środka.
- Zuch dziewczyna!- usłyszała za plecami.- Ależ siłaczka z ciebie, myślałby kto!
           Odwróciła się i oniemiała ze zdziwienia.
- Karol? To naprawdę ty?- nie dowierzała.- W habicie? Nie wierzę!
- Co, nie do twarzy mi w takim?- roześmiał się.- Tak, dobrze widzisz, to już trzynaście lat jak go noszę.
- Nie mogę w to uwierzyć! Ty, taki łobuz... i habit? Nie pasuje mi to zupełnie!
- Nie zdradzaj od razu moich sekretów!- zaprotestował.- Przynajmniej nie tak głośno! Może wypijemy razem herbatę? Masz chwilę?
- Tylko chwilę.- westchnęła.- Wiesz, teraz mamy gorący okres na wsi.
- No tak...- pokiwał głową, przepuszczając ją w drzwiach kawiarni.- Zawsze lubiłaś hasać po łąkach i lesie, zostało ci to.
- Owszem.- zdjęła żakiet i zawiesiła na krześle.- Jak dobrze, że się spotkaliśmy! Muszę z tobą o czymś porozmawiać, inaczej zwariuję, albo już zwariowałam. Właśnie kogoś takiego jak ty potrzebuję...- urwała na chwilę.- Albo mnie ustawisz do pionu, albo... nie wiem.
- To znaczy?- wypił łyk herbaty nie spuszczając wzroku z Kariny.
- To znaczy, że mam problem z byłym mężem.- z hałasem odstawiła szklankę i spojrzała na Karola ze zmarszczonymi brwiami.
- Ale przecież on nie żyje.- zrobił zaskoczoną minę.
- Właśnie dlatego mam problem.
          Opowiedziała mu ze szczegółami o wydarzeniach z ostatnich dni, nie pomijając wypadku córki.
- I teraz już sama nie wiem czy coś ze mną jest nie tak, czy powinnam się leczyć, czy też czasami się tak zdarza?- oparła brodę na dłoniach.- Jeśli ty mi nic nie doradzisz to już chyba nikt.
- Nie wiem czy jest na to jakaś rada.- obrócił palcami szklankę.- Czasami może być po prostu tak, że jeżeli za kimś za bardzo tęsknisz to nie dajesz mu spokoju, tam po tej drugiej stronie, i swoimi myślami przywołujesz go. Najczęściej zupełnie nieświadomie, ale jednak.
- Chyba sobie żartujesz.- popatrzyła na niego jak na człowieka niespełna rozumu.- I ty mi to mówisz? Przedstawiciel kościoła?
- Stanowisko kościoła to swoją drogą, a moje zdanie to zupełnie inna sprawa.- odchylił się do tyłu na krześle z lekko kpiącym uśmiechem.- Nie znamy całości otaczającego nas wszechświata, nie wiemy co nas czeka dziś, jutro czy pojutrze. Jedno jest pewne, że wszyscy mamy dusze, które chcą trafić tam, gdzie jest wieczna radość. Jeśli zakłócisz jej spokój ona może wrócić i spróbować zabrać cię do siebie. Może czuć, że nie jesteś tutaj szczęśliwa bez niej.
- Weź mnie nie przerażaj i tak się boję.- Karina niemal duszkiem wypiła szklankę herbaty. Prawie nie zauważyła jak jest gorąca.- Mam jeszcze Madzię. A jak on zechce się jej ukazać?
- Myślę, że przyszedł tylko do ciebie.- odrzekł z namysłem Karol.- Zauważ, że nikt go nie widzi poza tobą. Gdyby Magda go widziała powiedziałaby ci o tym.
- To jakaś paranoja.- wzdrygnęła się.- Myślisz, że jest jakiś sposób na pozbycie się go?
- To proste: przestań o nim myśleć. Kiedy twoje myśli nieustannie wokół niego krążą on nie ma możliwości wrócić tam skąd przyszedł, i nawet nie chce, bo wyczuwa ciebie i twój smutek.
- Przerażasz mnie coraz bardziej.- nałożyła żakiet, bo nagle zrobiło jej się zimno.- A może wezwać jakiegoś egzorcystę?
- Spróbuj, ale to nic ci nie pomoże.- pokręcił głową. Zamyślił się.- Kochasz Marcina?- zapytał nagle.
- Jasne, że tak.- opatuliła się szczelniej żakietem.- Wiesz, to jest prawda, myślę o Piotrku dość często, ale to już nie jest taka sama tęsknota jak kilka lat temu, gdy odszedł. To są raczej wspomnienia tego co było.
- Jesteś tego absolutnie pewna?- spojrzał na nią przenikliwie.
- Absolutnie.- skinęła głową.
- Myślę, że skoro przemówił do ciebie, to spróbuje tego ponownie. Powinnaś wtedy z nim porozmawiać.
- Karol, ja się boję jak go widzę, a co dopiero z nim rozmawiać, oszalałeś!- wzdrygnęła się.- Wybacz, ale nie dam rady.
- Mimo to spróbuj. Chyba, że wolisz nadal się bać.
- Niczego nie wolę.- wstała i założyła torebkę na ramię.- Ale w jednym masz rację, mam już tego dość, muszę coś z tym zrobić.
- Jakbyś potrzebowała pomocy to zadzwoń.- napisał na kartce numer telefonu.- Może będę w stanie pomóc.
- Dzięki!- uśmiechnęła się z wdzięcznością.
          Wracając autem polną drogą do domu podziwiała dojrzałe kłosy zbóż, i pomyślała o tym jak bardzo Piotr kochał pracę w polu, jak lubił jesienne orki, z jaką radością witał na świecie kolejne małe cielątko. Jego nagła śmierć była dla Kariny ogromnym szokiem, z którym nie potrafiła sobie sama poradzić. Musiała udać się o pomoc do psychologa. Gdy jakiś czas potem pojawił się w jej życiu Marcin trudno jej było na początku oswoić się z faktem, że ktoś inny zastępuje byłego męża przy tych samych pracach. Jednak spokojny charakter Marcina, jego podejście do życia, do gospodarstwa, jak i do niej samej spowodowały, że przyszłość znów zaczęła jawić się jej w jasnych barwach.

IV
        Zbiory zboża zakończyły się w samą porę, bo następnego dnia, po ostatnim koszeniu, spadł rzęsisty deszcz.
          Marcin zaciągnął wszystkie maszyny pod dach stodoły żeby nie zamokły, jedynie kombajn stał dumnie niemal na środku podwórza i prezentował się w całej okazałości.
          Karina wyjrzała przez firankę. Chwilowo nie padało, więc nałożyła kalosze i pelerynę, i wyszła przed dom. Uśmiechnęła się do siebie, widząc ogromną tęczę nad stodołą.
- Piękna, co?- Marcin zagwizdał z podziwem.- Właśnie pokazywałem ją Madzi, jaka jest wielka, byliśmy aż za stodołą. Sama idź zobacz.
- Daj spokój, przecież co jakiś czas widzę tęczę.- rozbawiona przeskoczyła przez kałużę.
- Ale nie taką, ta jest wyjątkowa. Idź i się przekonaj. Na pewno nigdy takiej nie widziałaś- upierał się.
- Skoro tak nalegasz...- westchnęła z dezaprobatą.- Dobrze, idę zobaczyć to wasze cudo
          Niespiesznym krokiem poszła w stronę stodoły rozglądając się ukradkiem na wszystkie strony czy nic niepokojącego nie widać. Nic nie wzbudziło jej obaw, wiec podniosła wyczekująco wzrok w poszukiwaniu tęczy. Gdy zobaczyła ją o nieprawdopodobnych wręcz rozmiarach, całkiem zapomniała o swoich obawach i zachwyciła się widokiem.
           Tęcza zajmowała niemal jedną trzecią nieba i zdawała się zawierać w sobie wszystkie kolory świata. W blasku wychodzącego zza chmur słońca wyglądała naprawdę oszałamiająco.
          Karina pomyślała, że musi uwiecznić tę chwilę i pójść po aparat. Już miała odejść, gdy nagle usłyszała dziwny szum i powiew wiatru za sobą. Odwróciła się i znieruchomiała.
          Pomiędzy kłosami zbóż szedł w jej kierunku Piotr. Łany odchylały się przed nim majestatycznie z cichym szmerem, tworząc wygodny do przejścia szpaler. Ubrany jak zwykle w ulubioną koszulę i wysokie buty, nie spuszczał z niej spojrzenia swych jasnych oczu.
         Karina poczuła znajomy dreszcz przerażenia, głos zamarł jej w gardle. Patrzyła bezwiednie jak postać zmarłego męża zbliża się do niej bezszelestnie kolejny raz. Delikatny powiew wiatru owiał jej twarz.
          Gdy wyciągnął do niej rękę w niemym geście przywołania, oprzytomniała. Przypomniała sobie niedawne słowa Karola, i odskoczyła do tyłu.
- Piotr, nie pójdę z tobą. -  wydusiła z siebie, patrząc mu prosto w oczy.- Nie mogę.
- Ależ możesz.- jego głos zabrzmiał wyraźniej niż ostatnio.- Wystarczy, że weźmiesz mnie za rękę.
- Nie mogę.- powtórzyła ze ściśniętym gardłem.- Madzia ma dopiero dziewięć lat, nie mogę jej zostawić tu samej.
- Zawołaj ją.- postać Piotra znów nieznacznie zbliżyła się do Kariny.- Wystarczy, że ją zawołasz, jest niedaleko. Chodźcie razem ze mną i będziemy już zawsze razem! Tęskniłem za wami.
- Nie mogę...
- Czy nie chcesz?- niespodziewanie jego głos był pełen irytacji.- Przywołujesz mnie, zwodzisz, a teraz mam odejść sam? Bez was?
- Nie wołałam ciebie, przepraszam...- przestraszona cofnęła się do tyłu. Całkowicie zapomniała o tęczy. Jego gniew odczuła całą sobą.- Myślałam tylko o tobie...
- Czułem to.- zbliżył się jeszcze bardziej.- Ja też o tobie ciągle myślałem i czekałem kiedy nastąpi odpowiedni moment żeby przyjść. Byłaś często taka smutna, że musiałem to zrobić, przełamać te wrota. Tak wiele nas łączyło, pamiętasz?- wyciągnął dłoń, by dotknąć jej ręki.- Teraz musisz pójść ze mną.
            Karina ponownie odskoczyła.
- Nie pójdę z tobą.- powtórzyła.- Nic nas już nie łączy. Nie wracaj tu więcej.
           Twarz Piotra przybrała złowrogi wyraz. Wyprostował się, zmrużył oczy, rozłożył szeroko ręce i zaczął szeptać jakieś niezrozumiałe słowa. Z jego ust wydobywały się zarówno słowa, jak i dźwięki, zaś sama postać zdawała się powiększać i przybierać nadnaturalne rozmiary. Zerwał się wiatr, zaczął giąć gałęzie drzew, zaś niebo pociemniało i gdzieś znikła ta radosna tęcza, która jeszcze niedawno je przysłaniała.
           Karinie ciarki przeszły po plecach. Poczuła jak jakaś ogromna siła zaczyna popychać ją w kierunku zmarłego męża. Rozpaczliwie złapała się za rosnącą blisko niedużą brzozę, by nie zrobić kroku dalej, lecz na nic się to zdało. Pchana gwałtownym porywem wiatru i jakąś nieznaną siłą, poleciała gwałtownie do przodu, potykając się po drodze o wystający korzeń drzewa i upadła. Przez moment widziała ogromną postać Piotra spoglądającą na nią z góry z niemym pytaniem w oczach. Zamknęła oczy.
- Ostatnio jak tylko cię szukam to zaraz znajduję cię leżącą na ziemi!- usłyszała wesoły głos Marcina. - Ta tęcza  dosłownie zwaliła cię z nóg!
- Jaka tęcza?- usiadła i raptownie zamrugała powiekami. Całkiem zapomniała w jakim celu przyszła za stodołę.- Ach tak...
- Imponująca, co?- pomógł jej wstać i włożył ręce do kieszeni.- Potknęłaś się?
- Tak, nawet nie wiem o co.- potarła czoło w poszukiwaniu bolącego miejsca.
- A ja wiem.- kopnął czubkiem buta wystający korzeń drzewa.- Potem się tym zajmę, wczoraj Magda też tutaj upadła, dość tego.
- Naprawdę?!- Karina szybko odwróciła głowę i popatrzyła na córkę stojącą w pobliżu.
          Dziewczynka uśmiechnęła się delikatnie i kiwnęła głową.
          Wiedziała. Spotkała się z nim. Karinę zmroził strach. W jednej sekundzie była przy niej.
- Nic ci się nie stało, kochanie?- spytała, chwytając Magdę za ramiona i wpatrując się badawczo w jej twarz w poszukiwaniu jakiegokolwiek uszczerbku..- Nic ci nie jest?
- No przecież nic, mamo, wszystko dobrze.- uspokoiła matkę.- Wszystko jest dobrze.- powtórzyła z naciskiem i spojrzała matce w oczy.
- To dobrze.- odetchnęła z ulgą Karina.- To całe szczęście, kochanie.- przytuliły się.
- Obłożyłem jej kostkę lodem i opuchlizna szybko zeszła.- wyjaśnił Marcin, nieświadom o czym rozmawiają.- Nawet nic nie zauważyłaś jak wróciłaś do domu.
- Faktycznie nic.- przyznała i podeszła do niego.- Jesteś kochany, wiesz?
- Możesz to jeszcze powtórzyć z dziesięć razy?- udawał, że nastawia uszu.- Dawno tego nie słyszałem.
            Karina objęła go i przytuliła się. Podniosła oczy na tęczę, która nadal przesłaniała niebo jakby zupełnie nic się nie wydarzyło. Spojrzała na zboże, które z lekkim szumem rozstępowało się w stronę lasu, jakby ktoś odchodził. Ale nikogo już nie widziała, żadnej postaci, i to napełniło ją otuchą. Zacisnęła palce na ramieniu Marcina, zaś drugą ręką uścisnęła małą dłoń Magdy, która wsunęła rączkę do kieszeni płaszcza Kariny. Już nie czuła żadnego ciężaru. Wszystko z powrotem było na swoim miejscu.