III
Pomieszczenie było niewielkie, miało jedno małe zakratowane okno. Na
wprost wejścia znajdowało się łóżko, przy którym siedziała na podłodze
ze związanymi do góry rękami i zakneblowanymi ustami młoda dziewczyna.
Miała na sobie jedynie dłuższą koszulę z krótkimi rękawami. Patrzyła na
Inkę z przerażeniem, a jednocześnie z błaganiem w oczach.
Inka stałą dłuższą chwilę jak zahipnotyzowana, omiatając wzrokiem
wiszące na metalowych prętach sznury, stare porwane ubrania czy stojące
na kilku półkach jakieś butelki z nieznaną substancją.
Na sztywnych nogach podeszła do dziewczyny, gestem nakazując jej
milczenie. Uklękła obok niej i usiłowała rozwiązać zaciśnięte do krwi na
nadgarstkach sznury. Gdy to się nie udało sięgnęła po wiszące w
niedalekiej odległości ostrze i ostrożnie przecięła wiązanie. Zerwała z
ust dziewczyny taśmę i znów przyłożyła palec do ust.
- Musimy być bardzo cicho!- powiedziała szeptem.- Jak się nazywasz?
Dziewczyna skinęła nieznacznie głową, pocierając obolałe nadgarstki.
- Kalina.- wyszeptała.
- Kalina?!
Inka zdrętwiała. Drżącymi rękami pomogła wstać chwiejącej się
dziewczynie. Przerzuciła sobie przez głowę jej prawą rękę i poprowadziła
ku drzwiom. Dziewczyna zatrzymała się gwałtownie.
- Nie, tylko nie tam! Oni mnie zobaczą!- wyszeptała z rozpaczą.
- Ale nie ma innej drogi…
- Jest.- Kalina odkaszlnęła.- Tam.
Inka zaświeciła latarką we wskazanym kierunku i zobaczyła wąskie przejście.
- Dasz radę iść?- spytała szeptem.
- Choćbym miała się czołgać.- oczy Kaliny wypełniły się łzami.
Inka nie wierząc w duchu w to co się dzieje, poprowadziła powoli
dziewczynę w stronę korytarza. Weszła w mrok z mocno bijącym sercem.
Kalina posuwała się do przodu przed Inką, raz po raz ocierając się o
ścianę z jednej lub drugiej strony korytarza. Była bardzo osłabiona i
wyczerpana, jej głęboki chrapliwy oddech nie napawał Inki optymizmem,
jak również jej posiniaczone nogi czy twarz. Inka nie zastanawiała się
też co się działo w piwnicy, wolała nie dopuszczać do siebie najgorszych
myśli. Jedyne co chciała w tej chwili to jak najszybciej wyjść z tego
wąskiego tunelu i nigdy już nie wracać do tego upiornego domu.
- Jakoś długo idziemy.- rzekła półgłosem.- Albo mi się wydaje.
- Nie mogę.- Kalina osunęła się na ziemię, oparła głowę o ścianę i przymknęła oczy. – Nie dam rady dalej iść, muszę odpocząć.
Inka z rozpaczą obejrzała się za siebie. Przeszły zaledwie niewielki
odcinek. Zdecydowanym ruchem pochyliła się i ponownie zarzuciła sobie na
szyję rękę Kaliny.
- Chodź, wracamy.- powiedziała półgłosem.- O tej porze na pewno śpią, nie usłyszą nas jak się przemkniemy przez salon.
- A jeśli nie?- Kalina z rozpaczą zacisnęła palce na dłoni Inki.- A jeśli nam się nie uda?
- Uda się, chodź.
Inka z determinacją ruszyła do przodu, choć nie było jej łatwo.
Sama będąc filigranowej postury prowadziła wyższą niemal o głowę
dziewczynę, która w dodatku słaniała się na nogach. Jednak jej widoczne
obrażenia ciała i strach wyrażający się w każdym ruchu powodowały, że w
Ince podwoiły się siły.
Mozolnie doszły do schodów prowadzących na parter domu. Inka poczuła jak Kalina drży.
- Im szybciej pójdziemy tym większa szansa, że wyjdziemy z tego cało obie.- wyszeptała.
Kalina nie odpowiedziała, ruszyły więc w górę. Gdy doszły do drzwi Inka
wzięła głęboki oddech, powoli nacisnęła klamkę i lekko uchyliła drzwi.
W przedpokoju nie było nikogo i panował mrok. Jedynie słabe światło
latarni wpadało przez niewielkie okno wychodzące na ulicę. Powoli i po
cichu wyszły z piwnicy i skierowały się do drzwi wejściowych.
Inka przekręciła zamek i zamierzała otworzyć drzwi, by jak najszybciej
uciec z tego domu, gdy w pewnej chwili usłyszała za sobą szelest.
- Dokąd się wybieracie?
Silny głos ciotki Marty zabrzmiał w nocnej ciszy niczym wystrzał.
Inka odwróciła się gwałtownie i zasłoniła sobą chwiejącą się z przerażenia i wycieńczenia Kalinę.
-
Ciociu, to jest Kalina!- powiedziała wpatrując się w pełną wściekłości
twarz ciotki.- Co tu się dzieje? Trzymałaś ją w tej piwnicy? Ona nie
może już nawet stać na nogach!
-
I dobrze, niech ma za swoje!- zawziętość w oczach ciotki przeraziła
Inkę, jak również trzymany przez nią młotek.- Chciała mnie zostawić!
- Jak to zostawić?- wytrącona z równowagi Inka cofnęła się o krok.- Przecież mówiłaś…
- Wiem co mówiłam! Odsuń się, albo będę musiała was obie zaciągnąć z powrotem na dół!
-
Ciociu, co ci się stało?- Inka spróbowała użyć spokojnego tonu,
jednocześnie cofając się drobnymi krokami do tyłu.- To niemożliwe, to
nie ty!
Stały już z Kaliną w drzwiach wyjściowych. Inka szybkim ruchem chwyciła
za rękę dziewczynę i zaczęły zbiegać po schodach. Kalina w pewnym
monecie potknęła się na jednym ze schodów i upadła pociągając za sobą
Inkę. Inka straciła równowagę, zamachała rękami i poczuła, że leci do
tyłu. Zawirowało jej przed oczami kilka gwiazd i zrobiło jej się ciepło i
sennie. Spod półprzymkniętych powiek zobaczyła jeszcze nad sobą twarz
ciotki, a potem wujka Wiktora. Zdziwiła się w duchu, gdy zamajaczyła nad
nią zaniepokojona twarz Adama. To na pewno było tylko złudzenie.
Zacisnęła wargi, gdy usłyszała głos Kaliny. Potem nie pamiętała już nic.
Gdy otworzyła oczy rozejrzała się od razu czujnie po sali pomalowanej
na biały kolor. Była w szpitalu. Spróbowała usiąść i syknęła gdy poczuła
silny ból głowy.
- Spokojnie, nie tak szybko.- niespodziewanie pojawiła się pielęgniarka.- Na razie grzecznie leżymy.
Inka odkaszlnęła.
- Długo tu jestem?- jej głos miał dziwną chrypkę.
- Od wczoraj wieczorem. Jak samopoczucie?
- Bywało lepiej.- dotknęła obolałej głowy.- Jest tu gdzieś lekarz? Chciałabym stąd wyjść.
-
Kochaniutka, wczoraj cię tu przywieźli ledwie żywą, a ty chcesz wyjść?-
pielęgniarka poprawiła jej kołdrę.- Zapomnij! Odpoczywaj, dziewczyno!
Gdy wyszła z sali Inka sięgnęła po szklankę wody stojącą obok łóżka.
-
Pomóc ci?- usłyszała znajomy głos. W drzwiach stał wujek Wiktor i
przyglądał jej się z niepokojem.- Nie wiem czy chcesz mnie jeszcze
oglądać, ale masz może chęć na krótkie odwiedziny?
-
Pewnie, wchodź wujku.- usiadła na łóżku ostrożnie.- Mam nadzieję, że
zaraz mi wszystko opowiesz, bo nic z tego nie rozumiem. Gdzie jest teraz
ciotka? Co z Kaliną? O co w tym wszystkim chodzi?
Postawił na stoliku reklamówkę i usiadł obok na łóżku.
-
Kalina jest tu w szpitalu i dochodzi do siebie, zaś Marta…- na chwilę
zawiesił głos.- Przeszła badania psychiatryczne i jest na zamkniętym
oddziale, pod obserwacją.
-
Dlaczego…?- Inka nie potrafiła zebrać myśli, by w możliwie
najdelikatniejszy sposób zapytać co działo się przez te dwa miesiące z
Kaliną.- Dlaczego ona to zrobiła?
Wiktor westchnął ciężko i zdjął nakrycie z głowy.
-
Niecały rok temu otrzymaliśmy informację o tym, że jakiś daleki krewny
Kaliny zostawił jej w spadku sporą sumę pieniędzy. Bardzo się z tego
ucieszyła, chciała iść do banku, pobrać całą kwotę i zacząć coś robić na
własną rękę. Pech chciał, że akurat w tym czasie nasz warsztat przestał
przynosić dochody i zaczęliśmy mieć same straty. Marta ubzdurała sobie,
że Kalina w zamian za to żeśmy ją tyle lat chowali powinna nam oddać te
pieniądze żebyśmy mogli pospłacać nasze długi. Pamiętam do dziś ich
kłótnię jakoś sprzed miesiąca. Kalina nie chciała się na to zgodzić,
powiedziała, że to są jej pieniądze, i że chce je przeznaczyć na swoją
działalność, a nie na ratowanie czegoś co nie przynosi zysku. Po tamtej
wieczornej kłótni następnego dnia rano na śniadaniu już jej nie było, a
Marta powiedziała, że Kalina wyjechała do Katowic do pracy w jakiejś
gazecie.
-
Jestem w szoku.- Inka położyła głowę na poduszce.- Naprawdę nie
domyślałeś się niczego kiedy słyszałeś te krzyki dochodzące z piwnicy?-
spytała z niedowierzaniem.
-
Usłyszałem je po tygodniu, ale myślałem, że coś ze mną nie tak.-
wyznał.- Zacząłem się domyślać tydzień temu, kiedy ciągle nie mogłem
znaleźć klucza do tej cholernej piwnicy, a Marta wiecznie zapominała
gdzie on jest. Wiedziałem, że tam wchodzi, bo za często szafka, która
stoi przy samym wejściu, zmieniała swoje położenie. Dopiero wtedy
zacząłem dodawać dwa do dwóch.
- Byłam pewna, że to ty więziłeś Kalinę.- dotknęła jego dłoni.- W myślach już miałam różne teorie. Wybacz…
- Wcale ci się nie dziwię, sam nie mogę w to uwierzyć.- przejechał ręką po kilkudniowym zaroście.- Moja spokojna cicha Marta…
Inka wyszła ze szpitala po trzech dniach. Uderzenie młotkiem w głowę
przez ciotkę Martę nie spowodowało poważniejszych obrażeń. Nie miała
wstrząśnienia mózgu, potłukła się jedynie dość dotkliwie spadając ze
schodów.
Wysiadając z taksówki dotknęła obolałej jeszcze głowy. Marzyła o tym,
by ponownie położyć się na łóżku i odpocząć, lecz sama myśl o wejściu do
domu ciotki i wujka budziła w niej grozę.
Złapała torbę i ruszyła w stronę domu, oddychając głęboko. Nic się nie
wydarzyło gdy weszła do środka. Dach nie spadł jej na głowę, poczuła
jednak na całym ciele gęsią skórkę, gdy zobaczyła znajome drzwi
prowadzące do piwnicy. Wokół panowała głucha cisza. Zmroziło ją na
moment, gdy niespodziewanie zadzwonił jej telefon w torebce.
- Jak się czujesz?- usłyszała głęboki męski głos.- Tak szybko cię wypuścili?
-
Tak, wszystko w porządku.- usiadła na fotelu. Nie spodziewała się, że
Adam zadzwoni. Oczyma wyobraźni ujrzała jego ciemne oczy.- Nic mi już
nie dolega. Skąd wiesz, że jestem w domu?
- Byłem dzisiaj w szpitalu, ale ciebie już tam nie było.- powiedział miękko.- Spotkamy się dzisiaj wieczorem?
- Myślę, że tym razem dotrę na spotkanie.- roześmiała się.- Bez przygód!
- Świetnie, w takim razie przyjadę po ciebie.
Serce biło jej mocno, gdy przygotowywała się na randkę. Nałożyła
jasnoniebieską sukienkę, musnęła usta błyszczykiem i rozpuściła włosy.
Efekt widoczny po drugiej stronie lustra nie do końca ją zadowalał,
westchnęła więc gdy usłyszała dzwonek do drzwi.
- Pięknie wyglądasz.- Adam stał oparty niedbale o ścianę.- Właśnie dokładnie tak sobie dzisiaj ciebie wyobrażałem.
- Dzięki.- poczuła, że się czerwieni gdy podał jej bukiet kwiatów.- To jest podejrzane, na wejściu prawisz komplementy.
- Tylko wartym uwagi kobietom.- poprowadził ją przed sobą ścieżką i otworzył jej drzwi samochodu.
- Dokąd jedziemy?- zapięła pasy.
- Zobaczysz.- odpowiedział zagadkowo.- Trochę się przejedziemy przez nasze piękne miasto.
- Bardzo mi się w Otwocku podoba.- otworzyła szybę.- Klimatycznie tu jest.
- Prawda?- zgodził się.- Dlatego nigdzie indziej nie szukałem pracy, tylko tutaj.
- Czyżbyś był sentymentalny? Nigdy bym nie pomyślała! Nie wyglądasz!
- Nic jeszcze o mnie nie wiesz.- uśmiechnął się nieznacznie.
Zaparkował samochód na jednym z parkingów i ruszyli w stronę przejścia dla pieszych.
Inka rozejrzała się dookoła i zmarszczyła brwi.
- Jechałam tędy niedawno…- zaczęła z wahaniem.- Obelisk Piłsudskiego?- uniosła brwi.- Patrz, że nie zauważyłam go tu wcześniej!
- Jasne, że nie, jak się wpada na maskę policyjnego auta.- roześmiał się.
- To było tutaj?!
- Rozumiem, że byłaś tak przejęta sytuacją, że nawet nie zwróciłaś uwagi na miejsce?
-
Coś w tym gatunku.- jeżeli jeszcze do tej pory nie uważał jej za
idiotkę to chyba ten czas właśnie nastąpił.- Wybacz…- poczuła, że się
czerwieni.
-
Daj spokój.- nie odrywał od niej oczu.- Nigdy do tej pory nie spotkałem
tak fajnej dziewczyny. Dziewczyny, która wprost nie może opędzić się od
pecha.
- Mam nadzieję, że już wyczerpałam limit.- uśmiechnęła się.- Od teraz zaczynam nowy etap.
- Zaczynamy razem.- poprawił ją.- Co ty na to?
Poczuła jak ogarnia ją fala ciepła.
- Nie mam nic przeciwko. A nawet jestem za…- oparła się o obelisk Piłsudskiego.
- Cieszę się.- objął ją ramieniem i spojrzał jej głęboko w oczy.- Chyba jednak daruję ci tamten mandat.
- Łaskawca!- prychnęła.- Spójrz, jaki piękny księżyc!
- Świeci dziś dla nas.- dotknął palcem jej policzka.
Z uczuciem szczęścia popatrzyła na ogromną tarczę księżyca. Hałas
przejeżdżających aut, gwar rozmów przechodzących ludzi i światła latarni
świecących coraz jaśniejszym blaskiem zlały się w jedno. Objęła
wzrokiem szumiące w pobliżu trzy sosny i wciągnęła głęboko ich zapach.
Była z powrotem u siebie. W swoim domu.