sobota, 1 lutego 2020

W nieznane





I
Zachodzące słońce oblewało resztką promieni zbocza gór, rozciągniętych po obu stronach rzeki, i ledwie muskało jej brzeg. Góry, unoszące się majestatycznie ku sklepieniu, ginęły w bladoszarych obłokach, by chwilami wyłaniać się z nich ponownie i swym milczeniem oddawać hołd oszałamiającej przyrodzie. Południowy, ciepły wiatr poruszał leniwie sterczącymi z rzadka kępkami pożółkłej trawy i raz po raz wirował w radosnym tańcu z ziarenkami piasku, jakie tylko udało mu się napotkać na swej drodze.
Drobna, szczupła, około dwunastoletnia dziewczynka o oliwkowej cerze opierała się o szorstki kraniec skały, a następnie zrobiła kilka kroków naprzód i lękliwie przykucnęła na jednym z pobliskich kamieni, okalających wyspę. Mimo panującej tropikalnej temperatury czuła chłód. Objęła się ramionami i skuliła w sobie, czując narastający w piersi ogromny ciężar. Odgłosy fal, rozbijających się o brzeg nie uspokajały jej w najmniejszym stopniu, a wręcz przeciwnie, przypominały o tym co ją czeka.
Słysząc dźwięk odwróciła lekko głowę i zerknęła uważnie na swego towarzysza. Wysoki, dobrze zbudowany młody mężczyzna trzymał oburącz miecz i w pełnym skupieniu zadawał ciosy wyimaginowanemu przeciwnikowi. Czarne włosy odbijały się od jego twarzy i opadały na ramiona pod wpływem energicznych ruchów. Ostrze ze świstem przecinało powietrze i trafiało dokładnie tam, gdzie sobie tego życzył.
Dziewczynka mrużyła oczy pod wpływem promieni słońca, momentami odbijającymi się od stali. Rozejrzała się dyskretnie wokół siebie upewniając się, czy i ona nie znajduje się w posiadaniu jakiejś broni. Wyglądało jednak na to, że jedynym co mieli był tylko miecz.
Mężczyzna zaprzestał ćwiczeń i oparł się na rękojeści, by odpocząć. Nabrał powietrza do płuc i powoli je wypuścił, by uregulować przyspieszony oddech. Odgarnął z czoła mokre włosy i popatrzył w kierunku dziewczynki.
- Masz jakiś pomysł?- spytał, ściągając spoconą koszulę i rzucając ją niedbale za siebie.
            Ledwie dostrzegalnym ruchem pokręciła przecząco głową.
- Tak myślałem.- powiedział bardziej do siebie niż do niej, lecz w jego głosie nie było nuty złośliwości.- Nie martw się, przed nocą ruszamy.
            Wystraszona utkwiła w nim nieme spojrzenie.
- Musimy ruszać zanim zastanie nas tu przypływ.- wytłumaczył łagodnie.- Pójdziemy przez góry, tam na pewno znajdziemy jakieś schronienie. Tu, na brzegu morza, nie jest bezpiecznie.
            Bez słowa ruszyła za nim w stronę wysokich gór, wznoszących się dumnie ku górze. Stawiała niepewnie kroki, raz po raz potykając się o wystające coraz częściej kamienie. Gdy w pewnym momencie zahaczyła łydką mocniej o jeden z nich nie wytrzymała i syknęła z bólu. 
Idący przodem mężczyzna odwrócił się natychmiast.
- Wiem, że jesteś zmęczona, ale musimy iść.- niespokojnie rozejrzał się wokół siebie.- Nie zostało nam już wiele, za jakiś czas znajdziemy jakieś miejsce na nocleg i odpoczniesz.
            Dziewczynce zdawało się, że minęły wieki od kiedy wyruszyli znad brzegu morza. Z utęsknieniem wpatrywała się w plecy towarzysza w oczekiwaniu na znak odpoczynku.
            Z ulgą opadła na posłanie, które w pośpiechu jej przygotował. Nogi miała obolałe, stopy piekły ją zarówno od zewnątrz, jak i od wewnątrz po niezmiernie długiej wędrówce. Wyczerpana nie miała ochoty nawet nic przełknąć, jedyne o czym marzyła to móc w spokoju zamknąć oczy i bez żadnego lęku się wyspać.
            Jednak sen nie nadchodził. Leżała z otwartymi oczami wpatrując się w tańczące wesoło płomienie ogniska, które rozpalił towarzysz.
            Usiadł obok niej i przykrył ją kocem.
- Śpij, ja będę czuwał.
            Spojrzała na niego i na miecz w jego dłoni.
- Zasnę trochę później,- uspokoił ją.- Ale muszę mieć pewność, że nic nam nie grozi. Niebezpieczeństwo zawsze jest największe wtedy, kiedy śpimy.
            Przejechał palcem po ostrzu miecza.
- Nasi wrogowie wiedzą, że trzeba się nas strzec, nie zaatakują nieprzygotowani.- powiedział półgłosem.- Wiedzą, że ród Waganów jest najpotężniejszy i nie ma nikogo, kto mógłby się z nami równać. Nawet jedno z nas jest dla nich zagrożeniem. Czują to i ich oczy są w nas teraz utkwione.
            Dziewczynka poruszyła się niespokojnie i podkuliła nogi.
- To, że zginęli nasi bliscy nie znaczy, że i my zginiemy.- jego słowa zabrzmiały niespodziewanie miękko.- Jestem Jared, z rodu Waganów i niech mi niebiosa sprzyjają, kiedy przyjdzie mi stoczyć walkę z całym rodem Kanów. Niech mnie moja siła nie opuści, a tym mieczem pokonam każdego, wiesz o tym, siostro.
            Skubała brzeg miękkiego koca, wsłuchana w jego słowa.
- Elno, ty też jesteś wybrana, ale jeszcze nie miałaś okazji się o tym przekonać.- przycisnął miecz do piersi.- Twoje zdolności nie zostały na razie odkryte, ale nadejdzie dzień, w którym zrozumiesz, że posiadasz moc, której nie ma nikt. Oby to był dzień, w którym dojdzie do walki.
            Podciągnęła koc pod brodę, niezbyt przekonana o tym, że chce z kimkolwiek walczyć.
- Czekam na ten dzień.- powiedział stanowczo, wbijając miecz w piach.- Czekam, bo wiem, że wtedy przemówisz. Twój gniew będzie silniejszy niż strach, który odebrał ci mowę, gdy patrzyłaś na śmierć rodziców.
            Wyjął miecz i postawił go obok siebie.
-Ta śmierć była straszna.- ciągnął, nie odrywając wzroku od paleniska.- Ale my żyjemy i musimy zrobić wszystko, by powrócić na nasze ziemie, dotrzeć do tych, którzy pozostali i móc dalej panować. Tego chcieliby nasi rodzice, pamiętaj o tym, Elno.

II
            Obudziła się w środku nocy, z przerażającym poczuciem niepokoju. Obok spał Jared, nie wypuszczający z ręki miecza, zaś powietrze w jaskini było niemal gęste. Ostrożnie wysunęła się z jego objęć i podniosła się z posłania. Po cichu, na koniuszkach palców podeszła do wylotu groty i wyjrzała. Otworzyła szerzej oczy i z przerażenia nawet nie zdążyła krzyknąć, gdy jeden z napastników chwycił ją za gardło i z całej siły cisnął z powrotem do środka. Zatoczyła się i upadła, uderzając głową o skalną półkę.
            Zamglonymi z bólu oczami patrzyła, jak Jared błyskawicznie zrywa się na równe nogi i niemalże natychmiast wbija miecz w pierś pierwszego nacierającego wroga. Za nim w następnego, a potem w kolejnych. Wszyscy oni z sykiem rozpadali się w powietrzu, i pozostawał po nich jedynie szary pył znikający w powietrzu w mgnieniu oka.
Napastnicy mieli postury rosłych mężczyzn, a ich twarze w niewielkim stopniu przypominały ludzkie. Podłużne, groźne oblicza były zarośnięte gęstą sierścią od brody do wysokości oczu, świecących w półmroku wąskimi szparkami nienaturalnie złotą poświatą. Gęstwina bujnych włosów na ich głowach dodatkowo potęgowała wrażenie o ich ponadludzkich rozmiarach.
Jared walczył z zaciętą twarzą, nie przejawiając oznak zmęczenia. Raz po raz zadawał mieczem śmiertelny cios, co i rusz wydając zwycięskie okrzyki. W pewnym momencie zrobił krok do przodu i niespodziewanie znalazł się pomiędzy dwoma wojownikami. Uniósł wysoko rękę, chcąc zadać kolejne błyskawiczne pchnięcie, lecz miecz wypadł mu z ręki. Podskoczył w pobliże ściany i oparł się o nią plecami. Miał przed sobą dwóch przeciwników, szykujących się, by zadać mu ostateczne śmiercionośne uderzenie, lecz niespodziewanie rozstąpili się na boki, ustępując miejsca komuś innemu.
Do jaskini wszedł najwyższy i najpotężniejszy z najeźdźców. Omiótł jaskinię nieuważnym spojrzeniem i podszedł do Jareda, wymachując swoim mieczem i wydając groźne dźwięki. Chwycił go za gardło i podniósł do góry.
Serce Elny zabiło mocniej. Nie mogła zostawić Jareda bez pomocy. Jareda, który tak się o nią troszczył i nie zostawił jej samej, gdy pozbawiono ich rodziców. Wewnętrzny głos nakazywał natychmiast wstać i iść mu z pomocą.
Bezszelestnie podniosła się z kąta, i przemknęła przy bocznej ścianie w stronę leżącego miecza. Nie widziała go, lecz intuicyjnie wiedziała gdzie się znajduje. Zobaczyła go od razu, gdy mimo mroku, błysnął w jej stronę jaskrawym lśnieniem. Chwyciła w swą małą dłoń jego rękojeść i skierowała w stronę napastnika.
W jednej chwili zniknął obezwładniający strach i poczucie bezradności. Uniosła się nad ziemią kilkanaście centymetrów i wycelowując miecz w pierś mężczyzny wypowiedziała dobitnie:
- Tullux aplimas fell!
            Wiatr rozwiał jej włosy, zaś z miecza wystrzelił zielony płomień i ugodził przeciwnika prosto w serce. Ten runął na ziemię, by w jednej chwili stać się ulotnym szarym pyłem wypełniającym jaskinię.
            Elna otrząsnęła się i wypuściła miecz z ręki. Usiadła na ziemi, zaś w jej oczach pojawiły się łzy bólu, gdy zaczęła pocierać obolałą z uderzenia głowę.
            Jared podszedł, ukląkł obok niej i niezdarnym ruchem przytulił ją do siebie.
- Dzięki ci, Elno.- szepnął.- Wiedziałem, że jesteś wyjątkowa. Uratowałaś mi życie, ale wstyd mi, że w takiej chwili popełniłem błąd. To ja miałem nas chronić, a tymczasem to ty zatroszczyłaś się o mnie.
- Dzięki temu wiem, że mogę nadal mówić.- objęła brata za szyję i przytuliła się mocno.- I wiem, że nie muszę obawiać się miecza. Jest stworzony również dla mnie.
- Pierwszy raz widziałem jak trzymasz broń w ręku.- powiedział poruszony.- Ale wiedziałem, że sobie poradzisz. My, Wagani jesteśmy najsilniejszym rodem, jaki istnieje na ziemi. Nikt nie może się z nami równać. Ty też to już poczułaś.
- Kim oni byli?- spytała, rozglądając się po jaskini. Nie pozostał żaden ślad, że jeszcze niedawno rozegrała się tutaj walka.
- Kanowie.- zacisnął pięści na chudych plecach Elny.- To oni podpalili naszą dolinę. Za wszelką cenę chcą zniszczyć każdego z nas. Nie spoczną, dopóki nie zlikwidują swojego największego niebezpieczeństwa, jakim dla nich jesteśmy.
 - Jest ich wielu.- wyszeptała z przerażeniem.- Jak damy radę ich pokonać, skoro jesteśmy tylko we dwoje?
- Jest nas więcej.- odrzekł z pewnością.- Jednak musimy dostać się do Doliny Tęczy, położonej wśród Niebieskich Gór. Tam spotkamy się z pozostałymi.
- Daleko nam jeszcze zostało?- położyła się z powrotem na swoim posłaniu i zwinęła w kłębek.- Jestem strasznie zmęczona.- ziewnęła.
            Uśmiechnął się kącikiem ust.
- Wyśpij się, ja też się położę. Tej nocy już nic nie powinno się wydarzyć. Bogowie są po naszej stronie.
            Pominęła milczeniem pytanie, które miała już na końcu języka, dlaczego znaleźli się w takiej sytuacji, skoro bogowie tak im sprzyjają. Na wpół śpiąc uznała jednak takie pytanie za głęboki nietakt wobec Jareda, który wykazywał się wielką mądrością przez całą ich wędrówkę, gdzie kilkakrotnie ratował ich z opresji w niejednej sytuacji. Z pewnością wiedział najlepiej do jakiego stopnia bogowie uważają ich za swoich wybrańców. Nie wypadało z nim polemizować.

III
Następnego dnia wyruszyli z jaskini o świcie. Elna niosła na plecach niewielki worek, przewiązany rzemykiem, którego zawartość nie raz decydowała o ich przetrwaniu. Znajdowała się tam między innymi maść na różnego rodzaju dolegliwości, potrafiąca swoim działaniem czynić cuda, oraz korzeń madrakuny, który kilkakrotnie uwolnił ich od zgubnego wpływu duchów.
Jared również niósł sporą sakiewkę, lecz Elna nie dopytywała co się w niej znajduje, intuicyjnie wyczuwając, że jest to coś niezmiernie ważnego. Coś, co absolutnie nie mogło się równać z jej woreczkiem. Nigdy nie sięgał do swojej sakiewki za dnia, zaś przed snem układał ją pieczołowicie pod swoją poduszką, a rano zawsze sprawdzał czy leży na swoim miejscu. Nie powierzał jej Elnie nawet wówczas, gdy przychodziło mu się mierzyć z wrogami na miecze. Miał ją wówczas przyczepioną do pasa i nie zwracał uwagi na to, że może przeszkadzać. Ba, momentami Elna podejrzewała, że w czasie walki bardziej skupiał się na swojej sakiewce aniżeli na tym, jak mieczem włada jego przeciwnik.
- Daleko jeszcze?- spytała niecierpliwie, drapiąc się po łydce. Od czasu do czasu pojawiała się nad nimi chmara niewielkich owadów i gryzła ich niemiłosiernie gdzie popadnie.
- Nie pamiętasz drogi?- zaskoczony, odwrócił się.
- Dlaczego miałabym pamiętać?- była zdumiona.
- Tędy uciekaliśmy po ataku wroga.- ruszył ponownie przed siebie.- Pewnie byłaś tak zaślepiona strachem, że nic nie pamiętasz.
            Elena ze zmarszczonymi brwiami zerkała na mijane skały, wijące się pomiędzy nimi wąskie strumyki czy zieleniejące się coraz niżej łąki. Mogłaby przysiąc, że nigdy tu nie była, lecz widocznie pamięć ją srodze zawiodła. Czy rzeczywiście ta piaszczysta dróżka, zwężająca się coraz bardziej z każdym kolejnym krokiem, była świadkiem ucieczki jej i Jareda? Dlaczego uciekli tylko oni? Czy innym udało się ocaleć? Czy idą na próżno i zastaną same zgliszcza?
            Jej rozmyślania przerwał Jared zatrzymując się przed olbrzymim blokiem skalnym, który położony był bezpośrednio na ścieżce i zasłaniał dalszą drogę. Ominąć go można było jedynie kilkunastocentymetrowym przejściem, znajdującym się bezpośrednio nad przepaścią.
            Jared bez najmniejszego lęku wszedł na przejście, i przytrzymując się skały zwinnie znalazł się po drugiej stronie.
- Chodź, nie bój się!- zawołał.- Zrób tak samo jak ja, zaraz złapię cię za rękę. Tylko nie patrz w dół!
            Elna wystraszona zrobiła jak kazał, i obejmując skałę zwilgotniałymi rękami, krok po kroku zaczęła przesuwać się na drugą stronę.
            Mimowolnie zerknęła przez ramię i zdrętwiała ze strachu. Nogi zrobiły jej się jak z waty, a serce zaczęło walić niczym kowal młotem w starej kuźni. Przed oczami niespodziewanie zobaczyła obraz swojej matki i ojca galopujących na koniu, roześmiane siostry i Jareda ostrzącego miecz.
Wizja zniknęła równie szybko jak się pojawiła i Elna oprzytomniała na dźwięk ponaglających słów brata. Z kroplami potu na skroniach i plecach doznała niebywałej ulgi, gdy poczuła jego ciepłą dłoń, przyciągającą ją do siebie.
Znalazłszy się obok niego, usiadła na chwilę, udając, że rozmasowuje sobie łydkę. Po zajściu w jaskini nie chciała okazywać przed nim słabości, uznała to za zbyt dziecinne. Uważał ją za wyjątkową istotę, musiała więc zrobić wszystko, by sprostać tym oczekiwaniom.
Skalna ścieżka robiła się coraz bardziej wąska i niebezpieczna. Po jej obu stronach znajdowały się strome urwiska, i Elna szła cały czas z gęsią skórką na całym ciele, i ze świadomością, co mogłoby się wydarzyć, gdyby uczyniła ten jeden nierozważny krok.
Nim zapadł zmrok dotarli do podnóża Niebieskich Gór. Z daleka można było zobaczyć wejście prowadzące do wewnątrz, a Elna szóstym zmysłem wyczuwała, że nie będzie to tak proste jak z pozoru wygląda. Im bliżej się znajdowali, tym bardziej skała jakby zapraszała ich do swego wnętrza.
Przystanęli, początkowo niezdecydowani.
- Naprawdę musimy tędy iść?- zaniepokoiła się Elna.- Może jest jakaś inna droga.
- Jest, ale musielibyśmy sporo nadkładać.- Jared zasępił się.- Nie mamy chwili do stracenia, musimy zaryzykować. Po drugiej stronie znajduje się nasza Dolina Tęczy.- jego twarz rozjaśnił błysk radości.- Elno, ruszamy. Ja będę szedł pierwszy.
            Przejście pod masywem górskim wydało się dziewczynce równie straszne jak atak Kanów w jaskini. Z tą różnicą, że w czasie ataku Jared wiedział czego można się spodziewać i jakiego oręża używa przeciwnik, natomiast wędrówka pod pasmem gór była jedną wielką zagadką.
 Elna trzymała swoją pochodnię obydwiema rękami, zerkając na wszystkie strony czy nic raptownie ich nie zaatakuje. Gdy w miarę upływu czasu nic się nie działo, odetchnęła nieco spokojniej.
- Tutaj odpoczniemy.- Jared podszedł do ściany w momencie, gdy na skalnej ścieżce niespodziewanie następowało niewielkie rozwidlenie.- Musimy się czymś wzmocnić.- wyjął ze swojej sakiewki niewielką buteleczkę.
- W którą stronę skręcamy?- spytała, biorąc od brata buteleczkę i pociągając łyk.
Skrzywiła się z niesmakiem i wzdrygnęła. Dziwny napój zapiekł w język i podniebienie, następnie spłynął po gardle pozostawiając przyjemne uczucie ciepła.
- Jeszcze nie wiem.- odrzekł z namysłem.- Pójdziemy tak, jak nam wskażą bogowie. Oni wybiorą dla nas najlepszą drogę.
- A jeśli wybiorą źle?- odważyła się zapytać Elna.- Może sami cos postanówmy…
- Elno, nie wypowiadaj takich słów!- poruszył się niespokojnie.- Bogowie strzegli nas od zawsze i nieufność, którą teraz przejawiasz może być potraktowana przez nich bardzo źle. Bez ich pomocy nie dotrzemy do naszej Doliny.
- Przepraszam, nie chciałam ich obrazić.- skuliła ramiona. W dość obszernym tunelu panował chłód i czuć było wilgoć.- Ile nam jeszcze może zostać do końca? Nie lubię tych ciemności.
- Sądzę, że niewiele.- przypiął miecz do pasa i poprawił swoją sakiewkę.- Gdy zobaczymy światełko w tunelu to będzie znak, że nasza wędrówka dobiega końca.
            Elna podniosła się z kolan i w skupieniu przyjrzała się rozwidleniu. Na chwilę zamknęła oczy i zaraz je otworzyła. Nie ruszyła się z miejsca na widok Jareda skręcającego w prawą stronę.
            Stanął natychmiast widząc jej brak reakcji.
- Co się stało?- spytał, robiąc krok w jej kierunku.- Dlaczego nie idziesz?
- Musimy iść w lewo.- wyjaśniła pewnym siebie tonem, sama nie wiedząc skąd bierze się w niej to zdecydowanie.
            Milczał chwilę, przyglądając się lekko jaśniejącym zielonym oczom dziewczynki.
- Jesteś pewna?
- Tak, czuję to.- przytaknęła, skręcając w wybraną przez siebie stronę.- Teraz ja idę pierwsza, ty trzymaj się z tyłu.
            Nie czekając na jego reakcję ruszyła do przodu, zdecydowana jak najszybciej zakończyć ten etap wędrówki.
            Poczucie pewności siebie znowu ją opuściło i z powrotem była małą, dwunastoletnią dziewczynką, z niecierpliwością oczekującą na powrót do domu.
            Ściany w tunelu momentami zwężały się, by za chwilę rozszerzać się do nieprawdopodobnych rozmiarów. Nie pamiętała niczego z opowiadań Jareda, nie przypominała sobie absolutnie nic, co mogłoby wskazywać, że kiedykolwiek tędy szli. Tunel był dla niej całkowicie obcy. Marszczyła brwi, usiłując cofnąć się do minionych wydarzeń, lecz nie widziała nic, czuła absolutną pustkę.
Stawiając kroki miała wrażenie, że idą lekko pod górę. W pewnym momencie bardziej wyczuła niż usłyszała, że zagrożenie nadchodzi.
- Stój!- szepnęła i zatrzymała się gwałtownie.- Coś się wydarzy.
- Też to czuję.- przytaknął spokojnie Jared i wyjął miecz.- Byłoby dziwnym, gdybyśmy dotarli do Doliny bez żadnych przeszkód.
            Po jego słowach tunel zadrżał, zatrząsł się, a następnie kilka metrów przed nimi ze sklepienia zaczęły spadać odłamki skał.
            Odskoczyli do tyłu i przyglądali się jak kamienne fragmenty tworzą coraz większe usypisko i jak w mgnieniu oka tarasuje ono im dalszą drogę.
            Gdy trzęsienie ziemi ustało, nastała martwa cisza. Jared podszedł do stosu kamieni i wyciągnął rękę.
            Z jego ust nie zdążyły paść żadne słowa, gdy usłyszeli za sobą szelest. Elna odwróciła się i zdrętwiała. Za nimi stała cała armia Kanów. Ich złowieszcze spojrzenia srebrzystych oczu i monstrualne postacie sprawiły, że ze strachu zaschło jej w gardle. Przywódca, stojący na ich czele, wbijał w nią przenikliwe spojrzenie. Nie odrywając od niej wzroku uniósł rękę i dotknął swojej owłosionej skroni.
            Dziewczynkę przeszył nagły ból głowy. Złapała się oburącz za skronie i skuliła od raptownego, silnego ukłucia.
Na obliczu przywódcy pojawił się szyderczy uśmiech, gdy podniósł rękę do swej drugiej skroni.
Wtem usłyszała spokojny głos Jareda:
- Elno, zamknij oczy i nie pozwól mu zabrać tego, co masz najcenniejsze. On kradnie ci twoją siłę. Jeśli tego nie zrobisz, za chwilę będziesz martwa.
            Elna posłusznie zamknęła oczy, lecz zaraz je otworzyła. Powoli opuściła ręce i nie spuszczając oczu z przywódcy Kanów, lekko się uśmiechnęła. Zdała sobie sprawę ze swojej mocy, gdy ból ustał i gdy wyraźnie odcięła się od wpływu Kana.
- Wspaniale, Elno.- powiedział Jared półgłosem.- Na mój znak cofnij się do tyłu i zajmij się tym stosem kamieni, a ja postaram się ich powstrzymać.
            Nie zdążyli nawet wykonać najmniejszego ruchu, gdy Kanowie ze wściekłością przystąpili do ataku. Jared wykonał szybko skok przed siebie i w ułamku sekundy był przed Elną, broniąc do niej dostępu.
Dziewczynka stanęła przed nasypem i wyciągnęła przed siebie swoje szczupłe ręce. Zmrużyła oczy i czując w nich znajome ciepło, wyszeptała:
- Galla et ribute anname.
            Z jej rąk wystrzeliły dwa zielone światła i w mgnieniu oka olbrzymi stos zniknął. Nie przerywając, powoli obróciła się i skierowała dłonie w kierunku Kanów.
- Torre al kallas.- powiedziała półgłosem.
            Ku jej zdumieniu gigantyczne postacie raptownie zniknęły, rozsypując się w szary pył. Jedynie przywódca armii podejmował wysiłki utrzymania swego ciała, lecz wkrótce również i po nim nie został najmniejszy ślad.
            Jaredowi opadł miecz i obrócił się. Popatrzył na niewielką, dziecięcą postać z ogromnymi ciemnymi oczami, będącą w tej chwili jednym wielkim znakiem zapytania.
            Podszedł do niej szybko i przytulił do siebie.
- Wiedziałem, że jesteśmy wybrani, ale ty jesteś wyjątkowa, siostro.- powiedział z przejęciem.- U nikogo z naszych przodków nie widziałem takiej mocy, jaką ty posiadasz. Musisz używać jej z rozwagą i wykorzystywać tylko do tworzenia dobra.
- Oczywiście, Jaredzie.- zgodziła się.- Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłoby być inaczej.
- To dobrze.- skinął głową.- Zatem ruszajmy dalej.
- Światło!- krzyknęła, gdy tylko ruszyli przed siebie, a jej głos odbił się echem od ścian.- Światło na końcu tunelu! Jaredzie, zaraz wyjdziemy!
Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
- Jeśli bez przeszkód uda nam się dotrzeć do wyjścia, wtedy będziemy mogli powiedzieć, że to naprawdę już jest koniec.
            Gdy wyszli z tunelu przywitało ich słońce, rażąc w oczy swoją jasnością i bezkres błękitu nieba nad głowami. Odetchnęli pełną piersią świeżym powietrzem i przez kilka chwil rozkoszowali się jasnością i spokojem.
- Elno, spójrz tam.- rzekł Jared zmienionym ze wzruszenia głosem.- Za tym zboczem jest zejście w dół. Do naszej doliny.
- Tam ktoś jest.- rzekła półgłosem.- Ktoś na nas czeka.
            Jared przez kilka chwil przyglądał się postaci, która zbliżała się do nich majestatycznym krokiem.
- To nasz wuj, Bremil.- wyjaśnił radośnie, idąc w kierunku mężczyzny.- Był jednym z nielicznych z naszej rodziny, któremu również udało się uciec. Nie pamiętasz go?
            Uniósłszy rękę w geście powitania, nie zauważył jak siostra przecząco pokręciła głową.
            Wuj, będąc dość niedaleko, przyspieszył kroku. Prawie biegnąc, wpadł na Jareda i mocno go uścisnął.
- Witajcie.- powiedział lekko ochrypłym głosem.- Od jakiegoś czasu czułem, że jesteście już niedaleko. Codziennie oczekiwałem na wasz powrót i wierzyłem, że wam się uda.
- Witaj, wuju.- Jared odkaszlnął i oczy lekko mu zwilgotniały.- Nie była to łatwa droga, ale ciągle wierzyliśmy w jej powodzenie.
- Czyli nie obyło się bez przygód?- spytał wuj wyrozumiale.
- Nie inaczej. Mieliśmy niejedną przeprawę z Kanami, ale z każdej wychodziliśmy zwycięsko. Dzięki temu Elna zaczęła wierzyć w siebie.
- To wspaniale.- wuj obrócił się w jej stronę.- Dziecinko, pewnie jesteś bardzo zmęczona?
- Trochę.- przytaknęła.
- Niedługo położysz się i porządnie wypoczniesz.- wyciągnął do niej ręce, zachęcając do uścisku.- Chodź, przywitaj się ze starym wujem. Opowiedz przy okazji, jakie zdolności w sobie odkryłaś?
            Patrząc na wyciągnięte dłonie, Elna cofnęła się. Opuściła brodę i otaksowała wuja bacznym spojrzeniem.
- Co się stało?- zagadnął dobrotliwie.- Nie przywitasz się?
- Skąd wuj wie, że mam zdolności?- spytała chłodno.
- Jared powiedział…
- Jared nic nie powiedział, a ty nie jesteś naszym wujem.- znów doznała znajomego uczucia ciepła rozchodzącego się od oczu po całym ciele.
- Elno, co ty wygadujesz?- Jared przeraził się, widząc jej jaśniejące zielonym blaskiem oczy.- Mylisz się, to nasz wuj Bremil!
- On nie jest naszym wujem.- odrzekła nieswoim głosem i poczuła jak jej usta bezwiednie wypowiadają słowa.- Torre al kallas, annus spirit ann.
            Twarz zszokowanego wuja skamieniała, i tak już pozostała, gdy bez słowa runął na ziemię. Jego ciało nie zmieniło się w pył, jak armia Kanów, lecz pozostało w swej ludzkiej postaci. Jedynie mocno zaciemniona skóra wskazywała, że nie ma w niej już życia.
- Elno, coś ty zrobiła?- przerażony Jared ukląkł obok nieżyjącego.- To był nasz wuj, brat naszego ojca, jesteśmy z jednej krwi. Był dla nas najbliższą rodziną, nie mamy już nikogo z tak bliskimi więzami. Jak mogłaś go zabić? Jak mogłaś to zrobić?!
            Dziewczynka przebiegła obojętnym spojrzeniem po postaci wuja i nachylonego nad nim Jareda. Ciepło i lekkie drżenie, które czuła wcześniej, jeszcze jej nie opuściło. Odwróciła się na pięcie i poszła stronę zbocza, gdzie miało znajdować się zejście do Doliny Tęczy.
            Stanęła na samym brzegu i z rozkoszą patrzyła na rozciągającą się w oddali dolinę, na swoje rodzinne strony.
            Po wyjściu z tunelu przypomniała sobie te ziemie, już wiedziała, że właśnie stąd przybyła. Nadal nie pamiętała jak zginęli rodzice, lecz i na to nadejdzie odpowiedni czas. Pojawienie się wuja Bremila zburzyło cudowną radość z powrotu, lecz musiała go powstrzymać. Nie był tym za kogo się podawał. Zrozumiała to widząc srebrzyste błyski w jego oczach. Jared sądził, że zeszła na ścieżkę zła.
            Skoro wrogowie mogli przybrać inne postaci, jak w takim razie wierzyć tym, do których teraz pójdą? Jak wierzyć tym, którzy będą w Dolinie Tęczy cieszyć się z ich powrotu i śpiewać hymny na ich cześć?
            Jednak po to została wybrana, by zatroszczyć się o swój ród, ród Waganów, i doprowadzić do tego, by mógł znów niepodzielnie panować. Musi z odwagą wkroczyć w to, co znane i nieznane. Do Doliny Tęczy.