I
Zachodzące słońce
oblewało resztką promieni zbocza gór, rozciągniętych po obu stronach rzeki, i
ledwie muskało jej brzeg. Góry, unoszące się majestatycznie ku sklepieniu,
ginęły w bladoszarych obłokach, by chwilami wyłaniać się z nich ponownie i swym
milczeniem oddawać hołd oszałamiającej przyrodzie. Południowy, ciepły wiatr
poruszał leniwie sterczącymi z rzadka kępkami pożółkłej trawy i raz po raz
wirował w radosnym tańcu z ziarenkami piasku, jakie tylko udało mu się napotkać
na swej drodze.
Drobna, szczupła, około
dwunastoletnia dziewczynka o oliwkowej cerze opierała się o szorstki kraniec
skały, a następnie zrobiła kilka kroków naprzód i lękliwie przykucnęła na
jednym z pobliskich kamieni, okalających wyspę. Mimo panującej tropikalnej
temperatury czuła chłód. Objęła się ramionami i skuliła w sobie, czując
narastający w piersi ogromny ciężar. Odgłosy fal, rozbijających się o brzeg nie
uspokajały jej w najmniejszym stopniu, a wręcz przeciwnie, przypominały o tym
co ją czeka.
Słysząc dźwięk odwróciła
lekko głowę i zerknęła uważnie na swego towarzysza. Wysoki, dobrze zbudowany
młody mężczyzna trzymał oburącz miecz i w pełnym skupieniu zadawał ciosy
wyimaginowanemu przeciwnikowi. Czarne włosy odbijały się od jego twarzy i opadały
na ramiona pod wpływem energicznych ruchów. Ostrze ze świstem przecinało
powietrze i trafiało dokładnie tam, gdzie sobie tego życzył.
Dziewczynka mrużyła
oczy pod wpływem promieni słońca, momentami odbijającymi się od stali.
Rozejrzała się dyskretnie wokół siebie upewniając się, czy i ona nie znajduje
się w posiadaniu jakiejś broni. Wyglądało jednak na to, że jedynym co mieli był
tylko miecz.
Mężczyzna zaprzestał ćwiczeń
i oparł się na rękojeści, by odpocząć. Nabrał powietrza do płuc i powoli je
wypuścił, by uregulować przyspieszony oddech. Odgarnął z czoła mokre włosy i
popatrzył w kierunku dziewczynki.
- Masz jakiś pomysł?- spytał, ściągając
spoconą koszulę i rzucając ją niedbale za siebie.
Ledwie
dostrzegalnym ruchem pokręciła przecząco głową.
- Tak myślałem.- powiedział bardziej do
siebie niż do niej, lecz w jego głosie nie było nuty złośliwości.- Nie martw
się, przed nocą ruszamy.
Wystraszona
utkwiła w nim nieme spojrzenie.
- Musimy ruszać zanim zastanie nas tu
przypływ.- wytłumaczył łagodnie.- Pójdziemy przez góry, tam na pewno znajdziemy
jakieś schronienie. Tu, na brzegu morza, nie jest bezpiecznie.
Bez
słowa ruszyła za nim w stronę wysokich gór, wznoszących się dumnie ku górze.
Stawiała niepewnie kroki, raz po raz potykając się o wystające coraz częściej
kamienie. Gdy w pewnym momencie zahaczyła łydką mocniej o jeden z nich nie
wytrzymała i syknęła z bólu.
Idący przodem mężczyzna
odwrócił się natychmiast.
- Wiem, że jesteś zmęczona, ale musimy
iść.- niespokojnie rozejrzał się wokół siebie.- Nie zostało nam już wiele, za
jakiś czas znajdziemy jakieś miejsce na nocleg i odpoczniesz.
Dziewczynce
zdawało się, że minęły wieki od kiedy wyruszyli znad brzegu morza. Z
utęsknieniem wpatrywała się w plecy towarzysza w oczekiwaniu na znak
odpoczynku.
Z
ulgą opadła na posłanie, które w pośpiechu jej przygotował. Nogi miała obolałe,
stopy piekły ją zarówno od zewnątrz, jak i od wewnątrz po niezmiernie długiej
wędrówce. Wyczerpana nie miała ochoty nawet nic przełknąć, jedyne o czym
marzyła to móc w spokoju zamknąć oczy i bez żadnego lęku się wyspać.
Jednak
sen nie nadchodził. Leżała z otwartymi oczami wpatrując się w tańczące wesoło
płomienie ogniska, które rozpalił towarzysz.
Usiadł
obok niej i przykrył ją kocem.
- Śpij, ja będę czuwał.
Spojrzała
na niego i na miecz w jego dłoni.
- Zasnę trochę później,- uspokoił ją.-
Ale muszę mieć pewność, że nic nam nie grozi. Niebezpieczeństwo zawsze jest
największe wtedy, kiedy śpimy.
Przejechał
palcem po ostrzu miecza.
- Nasi wrogowie wiedzą, że trzeba się
nas strzec, nie zaatakują nieprzygotowani.- powiedział półgłosem.- Wiedzą, że
ród Waganów jest najpotężniejszy i nie ma nikogo, kto mógłby się z nami równać.
Nawet jedno z nas jest dla nich zagrożeniem. Czują to i ich oczy są w nas teraz
utkwione.
Dziewczynka
poruszyła się niespokojnie i podkuliła nogi.
- To, że zginęli nasi bliscy nie znaczy,
że i my zginiemy.- jego słowa zabrzmiały niespodziewanie miękko.- Jestem Jared,
z rodu Waganów i niech mi niebiosa sprzyjają, kiedy przyjdzie mi stoczyć walkę
z całym rodem Kanów. Niech mnie moja siła nie opuści, a tym mieczem pokonam
każdego, wiesz o tym, siostro.
Skubała
brzeg miękkiego koca, wsłuchana w jego słowa.
- Elno, ty też jesteś wybrana, ale
jeszcze nie miałaś okazji się o tym przekonać.- przycisnął miecz do piersi.-
Twoje zdolności nie zostały na razie odkryte, ale nadejdzie dzień, w którym
zrozumiesz, że posiadasz moc, której nie ma nikt. Oby to był dzień, w którym
dojdzie do walki.
Podciągnęła
koc pod brodę, niezbyt przekonana o tym, że chce z kimkolwiek walczyć.
- Czekam na ten dzień.- powiedział
stanowczo, wbijając miecz w piach.- Czekam, bo wiem, że wtedy przemówisz. Twój
gniew będzie silniejszy niż strach, który odebrał ci mowę, gdy patrzyłaś na śmierć
rodziców.
Wyjął
miecz i postawił go obok siebie.
-Ta śmierć była straszna.- ciągnął, nie
odrywając wzroku od paleniska.- Ale my żyjemy i musimy zrobić wszystko, by
powrócić na nasze ziemie, dotrzeć do tych, którzy pozostali i móc dalej
panować. Tego chcieliby nasi rodzice, pamiętaj o tym, Elno.
II
Obudziła
się w środku nocy, z przerażającym poczuciem niepokoju. Obok spał Jared, nie
wypuszczający z ręki miecza, zaś powietrze w jaskini było niemal gęste.
Ostrożnie wysunęła się z jego objęć i podniosła się z posłania. Po cichu, na
koniuszkach palców podeszła do wylotu groty i wyjrzała. Otworzyła szerzej oczy
i z przerażenia nawet nie zdążyła krzyknąć, gdy jeden z napastników chwycił ją
za gardło i z całej siły cisnął z powrotem do środka. Zatoczyła się i upadła,
uderzając głową o skalną półkę.
Zamglonymi
z bólu oczami patrzyła, jak Jared błyskawicznie zrywa się na równe nogi i
niemalże natychmiast wbija miecz w pierś pierwszego nacierającego wroga. Za nim
w następnego, a potem w kolejnych. Wszyscy oni z sykiem rozpadali się w
powietrzu, i pozostawał po nich jedynie szary pył znikający w powietrzu w
mgnieniu oka.
Napastnicy mieli
postury rosłych mężczyzn, a ich twarze w niewielkim stopniu przypominały
ludzkie. Podłużne, groźne oblicza były zarośnięte gęstą sierścią od brody do
wysokości oczu, świecących w półmroku wąskimi szparkami nienaturalnie złotą
poświatą. Gęstwina bujnych włosów na ich głowach dodatkowo potęgowała wrażenie
o ich ponadludzkich rozmiarach.
Jared walczył z zaciętą
twarzą, nie przejawiając oznak zmęczenia. Raz po raz zadawał mieczem śmiertelny
cios, co i rusz wydając zwycięskie okrzyki. W pewnym momencie zrobił krok do
przodu i niespodziewanie znalazł się pomiędzy dwoma wojownikami. Uniósł wysoko rękę,
chcąc zadać kolejne błyskawiczne pchnięcie, lecz miecz wypadł mu z ręki.
Podskoczył w pobliże ściany i oparł się o nią plecami. Miał przed sobą dwóch
przeciwników, szykujących się, by zadać mu ostateczne śmiercionośne uderzenie,
lecz niespodziewanie rozstąpili się na boki, ustępując miejsca komuś innemu.
Do jaskini wszedł
najwyższy i najpotężniejszy z najeźdźców. Omiótł jaskinię nieuważnym
spojrzeniem i podszedł do Jareda, wymachując swoim mieczem i wydając groźne
dźwięki. Chwycił go za gardło i podniósł do góry.
Serce Elny zabiło
mocniej. Nie mogła zostawić Jareda bez pomocy. Jareda, który tak się o nią
troszczył i nie zostawił jej samej, gdy pozbawiono ich rodziców. Wewnętrzny
głos nakazywał natychmiast wstać i iść mu z pomocą.
Bezszelestnie podniosła
się z kąta, i przemknęła przy bocznej ścianie w stronę leżącego miecza. Nie
widziała go, lecz intuicyjnie wiedziała gdzie się znajduje. Zobaczyła go od
razu, gdy mimo mroku, błysnął w jej stronę jaskrawym lśnieniem. Chwyciła w swą
małą dłoń jego rękojeść i skierowała w stronę napastnika.
W jednej chwili zniknął
obezwładniający strach i poczucie bezradności. Uniosła się nad ziemią
kilkanaście centymetrów i wycelowując miecz w pierś mężczyzny wypowiedziała
dobitnie:
- Tullux aplimas fell!
Wiatr
rozwiał jej włosy, zaś z miecza wystrzelił zielony płomień i ugodził przeciwnika
prosto w serce. Ten runął na ziemię, by w jednej chwili stać się ulotnym szarym
pyłem wypełniającym jaskinię.
Elna
otrząsnęła się i wypuściła miecz z ręki. Usiadła na ziemi, zaś w jej oczach
pojawiły się łzy bólu, gdy zaczęła pocierać obolałą z uderzenia głowę.
Jared
podszedł, ukląkł obok niej i niezdarnym ruchem przytulił ją do siebie.
- Dzięki ci, Elno.- szepnął.-
Wiedziałem, że jesteś wyjątkowa. Uratowałaś mi życie, ale wstyd mi, że w takiej
chwili popełniłem błąd. To ja miałem nas chronić, a tymczasem to ty
zatroszczyłaś się o mnie.
- Dzięki temu wiem, że mogę nadal
mówić.- objęła brata za szyję i przytuliła się mocno.- I wiem, że nie muszę
obawiać się miecza. Jest stworzony również dla mnie.
- Pierwszy raz widziałem jak trzymasz
broń w ręku.- powiedział poruszony.- Ale wiedziałem, że sobie poradzisz. My,
Wagani jesteśmy najsilniejszym rodem, jaki istnieje na ziemi. Nikt nie może się
z nami równać. Ty też to już poczułaś.
- Kim oni byli?- spytała, rozglądając
się po jaskini. Nie pozostał żaden ślad, że jeszcze niedawno rozegrała się
tutaj walka.
- Kanowie.- zacisnął pięści na chudych
plecach Elny.- To oni podpalili naszą dolinę. Za wszelką cenę chcą zniszczyć
każdego z nas. Nie spoczną, dopóki nie zlikwidują swojego największego
niebezpieczeństwa, jakim dla nich jesteśmy.
-
Jest ich wielu.- wyszeptała z przerażeniem.- Jak damy radę ich pokonać, skoro
jesteśmy tylko we dwoje?
- Jest nas więcej.- odrzekł z
pewnością.- Jednak musimy dostać się do Doliny Tęczy, położonej wśród Niebieskich
Gór. Tam spotkamy się z pozostałymi.
- Daleko nam jeszcze zostało?- położyła
się z powrotem na swoim posłaniu i zwinęła w kłębek.- Jestem strasznie
zmęczona.- ziewnęła.
Uśmiechnął
się kącikiem ust.
- Wyśpij się, ja też się położę. Tej
nocy już nic nie powinno się wydarzyć. Bogowie są po naszej stronie.
Pominęła
milczeniem pytanie, które miała już na końcu języka, dlaczego znaleźli się w
takiej sytuacji, skoro bogowie tak im sprzyjają. Na wpół śpiąc uznała jednak
takie pytanie za głęboki nietakt wobec Jareda, który wykazywał się wielką
mądrością przez całą ich wędrówkę, gdzie kilkakrotnie ratował ich z opresji w
niejednej sytuacji. Z pewnością wiedział najlepiej do jakiego stopnia bogowie
uważają ich za swoich wybrańców. Nie wypadało z nim polemizować.
III
Następnego dnia wyruszyli
z jaskini o świcie. Elna niosła na plecach niewielki worek, przewiązany rzemykiem,
którego zawartość nie raz decydowała o ich przetrwaniu. Znajdowała się tam
między innymi maść na różnego rodzaju dolegliwości, potrafiąca swoim działaniem
czynić cuda, oraz korzeń madrakuny, który kilkakrotnie uwolnił ich od zgubnego
wpływu duchów.
Jared również niósł sporą
sakiewkę, lecz Elna nie dopytywała co się w niej znajduje, intuicyjnie
wyczuwając, że jest to coś niezmiernie ważnego. Coś, co absolutnie nie mogło
się równać z jej woreczkiem. Nigdy nie sięgał do swojej sakiewki za dnia, zaś
przed snem układał ją pieczołowicie pod swoją poduszką, a rano zawsze sprawdzał
czy leży na swoim miejscu. Nie powierzał jej Elnie nawet wówczas, gdy
przychodziło mu się mierzyć z wrogami na miecze. Miał ją wówczas przyczepioną
do pasa i nie zwracał uwagi na to, że może przeszkadzać. Ba, momentami Elna
podejrzewała, że w czasie walki bardziej skupiał się na swojej sakiewce aniżeli
na tym, jak mieczem włada jego przeciwnik.
- Daleko jeszcze?- spytała niecierpliwie,
drapiąc się po łydce. Od czasu do czasu pojawiała się nad nimi chmara
niewielkich owadów i gryzła ich niemiłosiernie gdzie popadnie.
- Nie pamiętasz drogi?- zaskoczony, odwrócił
się.
- Dlaczego miałabym pamiętać?- była
zdumiona.
- Tędy uciekaliśmy po ataku wroga.-
ruszył ponownie przed siebie.- Pewnie byłaś tak zaślepiona strachem, że nic nie
pamiętasz.
Elena
ze zmarszczonymi brwiami zerkała na mijane skały, wijące się pomiędzy nimi
wąskie strumyki czy zieleniejące się coraz niżej łąki. Mogłaby przysiąc, że
nigdy tu nie była, lecz widocznie pamięć ją srodze zawiodła. Czy rzeczywiście
ta piaszczysta dróżka, zwężająca się coraz bardziej z każdym kolejnym krokiem,
była świadkiem ucieczki jej i Jareda? Dlaczego uciekli tylko oni? Czy innym
udało się ocaleć? Czy idą na próżno i zastaną same zgliszcza?
Jej
rozmyślania przerwał Jared zatrzymując się przed olbrzymim blokiem skalnym,
który położony był bezpośrednio na ścieżce i zasłaniał dalszą drogę. Ominąć go
można było jedynie kilkunastocentymetrowym przejściem, znajdującym się
bezpośrednio nad przepaścią.
Jared
bez najmniejszego lęku wszedł na przejście, i przytrzymując się skały zwinnie
znalazł się po drugiej stronie.
- Chodź, nie bój się!- zawołał.- Zrób
tak samo jak ja, zaraz złapię cię za rękę. Tylko nie patrz w dół!
Elna
wystraszona zrobiła jak kazał, i obejmując skałę zwilgotniałymi rękami, krok po
kroku zaczęła przesuwać się na drugą stronę.
Mimowolnie
zerknęła przez ramię i zdrętwiała ze strachu. Nogi zrobiły jej się jak z waty,
a serce zaczęło walić niczym kowal młotem w starej kuźni. Przed oczami
niespodziewanie zobaczyła obraz swojej matki i ojca galopujących na koniu,
roześmiane siostry i Jareda ostrzącego miecz.
Wizja zniknęła równie
szybko jak się pojawiła i Elna oprzytomniała na dźwięk ponaglających słów brata.
Z kroplami potu na skroniach i plecach doznała niebywałej ulgi, gdy poczuła
jego ciepłą dłoń, przyciągającą ją do siebie.
Znalazłszy się obok
niego, usiadła na chwilę, udając, że rozmasowuje sobie łydkę. Po zajściu w
jaskini nie chciała okazywać przed nim słabości, uznała to za zbyt dziecinne.
Uważał ją za wyjątkową istotę, musiała więc zrobić wszystko, by sprostać tym
oczekiwaniom.
Skalna ścieżka robiła
się coraz bardziej wąska i niebezpieczna. Po jej obu stronach znajdowały się
strome urwiska, i Elna szła cały czas z gęsią skórką na całym ciele, i ze świadomością,
co mogłoby się wydarzyć, gdyby uczyniła ten jeden nierozważny krok.
Nim zapadł zmrok dotarli
do podnóża Niebieskich Gór. Z daleka można było zobaczyć wejście prowadzące do
wewnątrz, a Elna szóstym zmysłem wyczuwała, że nie będzie to tak proste jak z
pozoru wygląda. Im bliżej się znajdowali, tym bardziej skała jakby zapraszała
ich do swego wnętrza.
Przystanęli, początkowo
niezdecydowani.
- Naprawdę musimy tędy iść?-
zaniepokoiła się Elna.- Może jest jakaś inna droga.
- Jest, ale musielibyśmy sporo
nadkładać.- Jared zasępił się.- Nie mamy chwili do stracenia, musimy
zaryzykować. Po drugiej stronie znajduje się nasza Dolina Tęczy.- jego twarz
rozjaśnił błysk radości.- Elno, ruszamy. Ja będę szedł pierwszy.
Przejście
pod masywem górskim wydało się dziewczynce równie straszne jak atak Kanów w
jaskini. Z tą różnicą, że w czasie ataku Jared wiedział czego można się
spodziewać i jakiego oręża używa przeciwnik, natomiast wędrówka pod pasmem gór
była jedną wielką zagadką.
Elna trzymała swoją pochodnię obydwiema rękami,
zerkając na wszystkie strony czy nic raptownie ich nie zaatakuje. Gdy w miarę
upływu czasu nic się nie działo, odetchnęła nieco spokojniej.
- Tutaj odpoczniemy.- Jared podszedł do
ściany w momencie, gdy na skalnej ścieżce niespodziewanie następowało
niewielkie rozwidlenie.- Musimy się czymś wzmocnić.- wyjął ze swojej sakiewki
niewielką buteleczkę.
- W którą stronę skręcamy?- spytała, biorąc
od brata buteleczkę i pociągając łyk.
Skrzywiła się z
niesmakiem i wzdrygnęła. Dziwny napój zapiekł w język i podniebienie, następnie
spłynął po gardle pozostawiając przyjemne uczucie ciepła.
- Jeszcze nie wiem.- odrzekł z
namysłem.- Pójdziemy tak, jak nam wskażą bogowie. Oni wybiorą dla nas najlepszą
drogę.
- A jeśli wybiorą źle?- odważyła się
zapytać Elna.- Może sami cos postanówmy…
- Elno, nie wypowiadaj takich słów!-
poruszył się niespokojnie.- Bogowie strzegli nas od zawsze i nieufność, którą
teraz przejawiasz może być potraktowana przez nich bardzo źle. Bez ich pomocy
nie dotrzemy do naszej Doliny.
- Przepraszam, nie chciałam ich
obrazić.- skuliła ramiona. W dość obszernym tunelu panował chłód i czuć było
wilgoć.- Ile nam jeszcze może zostać do końca? Nie lubię tych ciemności.
- Sądzę, że niewiele.- przypiął miecz do
pasa i poprawił swoją sakiewkę.- Gdy zobaczymy światełko w tunelu to będzie
znak, że nasza wędrówka dobiega końca.
Elna
podniosła się z kolan i w skupieniu przyjrzała się rozwidleniu. Na chwilę
zamknęła oczy i zaraz je otworzyła. Nie ruszyła się z miejsca na widok Jareda
skręcającego w prawą stronę.
Stanął
natychmiast widząc jej brak reakcji.
- Co się stało?- spytał, robiąc krok w
jej kierunku.- Dlaczego nie idziesz?
- Musimy iść w lewo.- wyjaśniła pewnym
siebie tonem, sama nie wiedząc skąd bierze się w niej to zdecydowanie.
Milczał
chwilę, przyglądając się lekko jaśniejącym zielonym oczom dziewczynki.
- Jesteś pewna?
- Tak, czuję to.- przytaknęła, skręcając
w wybraną przez siebie stronę.- Teraz ja idę pierwsza, ty trzymaj się z tyłu.
Nie
czekając na jego reakcję ruszyła do przodu, zdecydowana jak najszybciej
zakończyć ten etap wędrówki.
Poczucie
pewności siebie znowu ją opuściło i z powrotem była małą, dwunastoletnią
dziewczynką, z niecierpliwością oczekującą na powrót do domu.
Ściany
w tunelu momentami zwężały się, by za chwilę rozszerzać się do
nieprawdopodobnych rozmiarów. Nie pamiętała niczego z opowiadań Jareda, nie
przypominała sobie absolutnie nic, co mogłoby wskazywać, że kiedykolwiek tędy
szli. Tunel był dla niej całkowicie obcy. Marszczyła brwi, usiłując cofnąć się
do minionych wydarzeń, lecz nie widziała nic, czuła absolutną pustkę.
Stawiając kroki miała
wrażenie, że idą lekko pod górę. W pewnym momencie bardziej wyczuła niż
usłyszała, że zagrożenie nadchodzi.
- Stój!- szepnęła i zatrzymała się
gwałtownie.- Coś się wydarzy.
- Też to czuję.- przytaknął spokojnie
Jared i wyjął miecz.- Byłoby dziwnym, gdybyśmy dotarli do Doliny bez żadnych
przeszkód.
Po
jego słowach tunel zadrżał, zatrząsł się, a następnie kilka metrów przed nimi
ze sklepienia zaczęły spadać odłamki skał.
Odskoczyli
do tyłu i przyglądali się jak kamienne fragmenty tworzą coraz większe usypisko
i jak w mgnieniu oka tarasuje ono im dalszą drogę.
Gdy
trzęsienie ziemi ustało, nastała martwa cisza. Jared podszedł do stosu kamieni
i wyciągnął rękę.
Z
jego ust nie zdążyły paść żadne słowa, gdy usłyszeli za sobą szelest. Elna
odwróciła się i zdrętwiała. Za nimi stała cała armia Kanów. Ich złowieszcze
spojrzenia srebrzystych oczu i monstrualne postacie sprawiły, że ze strachu
zaschło jej w gardle. Przywódca, stojący na ich czele, wbijał w nią przenikliwe
spojrzenie. Nie odrywając od niej wzroku uniósł rękę i dotknął swojej
owłosionej skroni.
Dziewczynkę
przeszył nagły ból głowy. Złapała się oburącz za skronie i skuliła od
raptownego, silnego ukłucia.
Na obliczu przywódcy
pojawił się szyderczy uśmiech, gdy podniósł rękę do swej drugiej skroni.
Wtem usłyszała spokojny
głos Jareda:
- Elno, zamknij oczy i nie pozwól mu
zabrać tego, co masz najcenniejsze. On kradnie ci twoją siłę. Jeśli tego nie
zrobisz, za chwilę będziesz martwa.
Elna
posłusznie zamknęła oczy, lecz zaraz je otworzyła. Powoli opuściła ręce i nie
spuszczając oczu z przywódcy Kanów, lekko się uśmiechnęła. Zdała sobie sprawę
ze swojej mocy, gdy ból ustał i gdy wyraźnie odcięła się od wpływu Kana.
- Wspaniale, Elno.- powiedział Jared
półgłosem.- Na mój znak cofnij się do tyłu i zajmij się tym stosem kamieni, a
ja postaram się ich powstrzymać.
Nie
zdążyli nawet wykonać najmniejszego ruchu, gdy Kanowie ze wściekłością
przystąpili do ataku. Jared wykonał szybko skok przed siebie i w ułamku sekundy
był przed Elną, broniąc do niej dostępu.
Dziewczynka stanęła
przed nasypem i wyciągnęła przed siebie swoje szczupłe ręce. Zmrużyła oczy i
czując w nich znajome ciepło, wyszeptała:
- Galla et ribute anname.
Z
jej rąk wystrzeliły dwa zielone światła i w mgnieniu oka olbrzymi stos zniknął.
Nie przerywając, powoli obróciła się i skierowała dłonie w kierunku Kanów.
- Torre al kallas.- powiedziała
półgłosem.
Ku
jej zdumieniu gigantyczne postacie raptownie zniknęły, rozsypując się w szary
pył. Jedynie przywódca armii podejmował wysiłki utrzymania swego ciała, lecz
wkrótce również i po nim nie został najmniejszy ślad.
Jaredowi
opadł miecz i obrócił się. Popatrzył na niewielką, dziecięcą postać z ogromnymi
ciemnymi oczami, będącą w tej chwili jednym wielkim znakiem zapytania.
Podszedł
do niej szybko i przytulił do siebie.
- Wiedziałem, że jesteśmy wybrani, ale
ty jesteś wyjątkowa, siostro.- powiedział z przejęciem.- U nikogo z naszych
przodków nie widziałem takiej mocy, jaką ty posiadasz. Musisz używać jej z
rozwagą i wykorzystywać tylko do tworzenia dobra.
- Oczywiście, Jaredzie.- zgodziła się.-
Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłoby być inaczej.
- To dobrze.- skinął głową.- Zatem
ruszajmy dalej.
- Światło!- krzyknęła, gdy tylko ruszyli
przed siebie, a jej głos odbił się echem od ścian.- Światło na końcu tunelu!
Jaredzie, zaraz wyjdziemy!
Na jego twarzy pojawił
się uśmiech.
- Jeśli bez przeszkód uda nam się
dotrzeć do wyjścia, wtedy będziemy mogli powiedzieć, że to naprawdę już jest
koniec.
Gdy
wyszli z tunelu przywitało ich słońce, rażąc w oczy swoją jasnością i bezkres
błękitu nieba nad głowami. Odetchnęli pełną piersią świeżym powietrzem i przez
kilka chwil rozkoszowali się jasnością i spokojem.
- Elno, spójrz tam.- rzekł Jared
zmienionym ze wzruszenia głosem.- Za tym zboczem jest zejście w dół. Do naszej
doliny.
- Tam ktoś jest.- rzekła półgłosem.-
Ktoś na nas czeka.
Jared
przez kilka chwil przyglądał się postaci, która zbliżała się do nich
majestatycznym krokiem.
- To nasz wuj, Bremil.- wyjaśnił
radośnie, idąc w kierunku mężczyzny.- Był jednym z nielicznych z naszej
rodziny, któremu również udało się uciec. Nie pamiętasz go?
Uniósłszy
rękę w geście powitania, nie zauważył jak siostra przecząco pokręciła głową.
Wuj,
będąc dość niedaleko, przyspieszył kroku. Prawie biegnąc, wpadł na Jareda i
mocno go uścisnął.
- Witajcie.- powiedział lekko ochrypłym
głosem.- Od jakiegoś czasu czułem, że jesteście już niedaleko. Codziennie
oczekiwałem na wasz powrót i wierzyłem, że wam się uda.
- Witaj, wuju.- Jared odkaszlnął i oczy
lekko mu zwilgotniały.- Nie była to łatwa droga, ale ciągle wierzyliśmy w jej
powodzenie.
- Czyli nie obyło się bez przygód?-
spytał wuj wyrozumiale.
- Nie inaczej. Mieliśmy niejedną
przeprawę z Kanami, ale z każdej wychodziliśmy zwycięsko. Dzięki temu Elna
zaczęła wierzyć w siebie.
- To wspaniale.- wuj obrócił się w jej
stronę.- Dziecinko, pewnie jesteś bardzo zmęczona?
- Trochę.- przytaknęła.
- Niedługo położysz się i porządnie
wypoczniesz.- wyciągnął do niej ręce, zachęcając do uścisku.- Chodź, przywitaj
się ze starym wujem. Opowiedz przy okazji, jakie zdolności w sobie odkryłaś?
Patrząc
na wyciągnięte dłonie, Elna cofnęła się. Opuściła brodę i otaksowała wuja
bacznym spojrzeniem.
- Co się stało?- zagadnął dobrotliwie.-
Nie przywitasz się?
- Skąd wuj wie, że mam zdolności?-
spytała chłodno.
- Jared powiedział…
- Jared nic nie powiedział, a ty nie
jesteś naszym wujem.- znów doznała znajomego uczucia ciepła rozchodzącego się
od oczu po całym ciele.
- Elno, co ty wygadujesz?- Jared
przeraził się, widząc jej jaśniejące zielonym blaskiem oczy.- Mylisz się, to
nasz wuj Bremil!
- On nie jest naszym wujem.- odrzekła
nieswoim głosem i poczuła jak jej usta bezwiednie wypowiadają słowa.- Torre al
kallas, annus spirit ann.
Twarz
zszokowanego wuja skamieniała, i tak już pozostała, gdy bez słowa runął na
ziemię. Jego ciało nie zmieniło się w pył, jak armia Kanów, lecz pozostało w
swej ludzkiej postaci. Jedynie mocno zaciemniona skóra wskazywała, że nie ma w
niej już życia.
- Elno, coś ty zrobiła?- przerażony
Jared ukląkł obok nieżyjącego.- To był nasz wuj, brat naszego ojca, jesteśmy z
jednej krwi. Był dla nas najbliższą rodziną, nie mamy już nikogo z tak bliskimi
więzami. Jak mogłaś go zabić? Jak mogłaś to zrobić?!
Dziewczynka
przebiegła obojętnym spojrzeniem po postaci wuja i nachylonego nad nim Jareda. Ciepło
i lekkie drżenie, które czuła wcześniej, jeszcze jej nie opuściło. Odwróciła
się na pięcie i poszła stronę zbocza, gdzie miało znajdować się zejście do
Doliny Tęczy.
Stanęła
na samym brzegu i z rozkoszą patrzyła na rozciągającą się w oddali dolinę, na
swoje rodzinne strony.
Po
wyjściu z tunelu przypomniała sobie te ziemie, już wiedziała, że właśnie stąd
przybyła. Nadal nie pamiętała jak zginęli rodzice, lecz i na to nadejdzie
odpowiedni czas. Pojawienie się wuja Bremila zburzyło cudowną radość z powrotu,
lecz musiała go powstrzymać. Nie był tym za kogo się podawał. Zrozumiała to
widząc srebrzyste błyski w jego oczach. Jared sądził, że zeszła na ścieżkę zła.
Skoro
wrogowie mogli przybrać inne postaci, jak w takim razie wierzyć tym, do których
teraz pójdą? Jak wierzyć tym, którzy będą w Dolinie Tęczy cieszyć się z ich
powrotu i śpiewać hymny na ich cześć?
Jednak
po to została wybrana, by zatroszczyć się o swój ród, ród Waganów, i
doprowadzić do tego, by mógł znów niepodzielnie panować. Musi z odwagą wkroczyć
w to, co znane i nieznane. Do Doliny Tęczy.