środa, 2 lutego 2022

"Gdy zaszumią wierzby" (część XIV)

 

 



Anna

            Usiadła na swoim ulubionym fotelu naprzeciwko Miłosza i wyciągnęła przed sobą nogi. Skrzyżowała ręce na piersiach i patrzyła bez słowa jak wklepywał z kartki jakiś tekst do komputera. Czasem szło mu nieco szybciej, czasami wolniej, a chwilami zacinał się przy pisaniu jakby głębiej się nad czymś zastanawiając. Momentami chwytał myszkę i klikał nią kilkakrotnie, jakby potwierdzając to co napisał.

            Nie odzywała się do niego, oczekując kiedy skończy. Pionowa zmarszczka przecinająca jego czoło wskazywała głębokie skupienie, a tego nie należało przerywać, nawet jak się było Anną Bergman.

            Ostentacyjnie postawił kropkę na końcu ostatniego zdania i kilka razy kliknął myszką. Z satysfakcją przyjrzał się jeszcze tekstowi i w końcu oderwał oczy od ekranu.

- Jak tam leci?- zagaił, odsuwając laptop od brzegu biurka.- Kiepski dziś dzień, co? Nie znoszę jak tak od rana leje. Łamie mnie w kościach.

- Artresan sobie kup.- mruknęła obserwując, jak z jękiem się przeciąga.- Ja lubię taką pogodę, nastraja mnie.

- Do czego?- skrzywił się, sięgając do tyłu po niedawno zaparzona kawę.- Chyba do leżenia w łóżku?

- Nie, szefie, do twórczych pomysłów.- odparowała kwaśno.

- Ty mi tu nie podskakuj, moja droga…- zatrzymał się.- Tak naprawdę chciałem żebyś dzisiaj do mnie przyszła, abym mógł ci przypomnieć dlaczego jesteś taka świetna w tym co robisz.- rzekł nieoczekiwanie, wstając i rozpinając marynarkę.- Uświadomić ci, że nie należy spoczywać na laurach, ale codziennie, krok po kroku wzmacniać swoją pozycję, by ją utrzymać, co nie jest takie łatwe w dzisiejszych czasach. Chyba zdajesz sobie z tego sprawę?

- Mianowicie?- podchwyciła, patrząc czujnie.- Co chcesz przez to powiedzieć? Pracowałam na swoją pozycję naprawdę długo. Masz do tego jakieś zastrzeżenia?

Było coś w jego zachowaniu i wyrazie twarzy, co jej się nie podobało.

- Jeszcze nie. Twoje reportaże są świetne… nadal świetne.- oparł ręce na oparciu krzesła.- A to wszystko dzięki twojej wytężonej pracy i dzięki tym godzinom spędzonym w nadmiarze w studiu. Bez tego nie byłabyś tu gdzie jesteś teraz i nie osiągnęłabyś tych wszystkich nagród, które tak dumnie stoją na twojej komodzie.- pstryknął palcami, prostując się.

- Już tam nie stoją, więc daj spokój.- odburknęła, nieco poirytowana.- Są głęboko ukryte, i nikt już ich dawno nie widział, nie przechwalam się nimi.

- A szkoda, bo powinnaś.- zdjął marynarkę i poluzował krawat. Usiadł z powrotem na swoim miejscu.- Gdybyś codziennie na nie patrzyła być może cały czas podchodziłabyś do swoich zadań tak samo rzetelnie.

- Mógłbyś przejść do sedna?- zniecierpliwiona wstała i włożyła ręce do kieszeni.- Masz mi coś do zarzucenia?

- Broń Boże, Aniu!- zamachał gwałtownie rękami.- Chciałem ci tylko zwrócić uwagę, że ostatnimi czasy większą wagę przykładasz do spraw osobistych niż do pracy. Częściej szybciej wychodzisz, nawet nie kończąc tego co zaczęłaś, wydzwaniasz gdzieś w sprawach kompletnie nie zawodowych, często jesteś jakaś nieobecna myślami… Po prostu nie chciałbym żeby to się źle dla ciebie skończyło. Tyle serca włożyłaś w swoją pozycję, którą masz, że szkoda byłoby aby to wszystko zaprzepaścić.- mówił ciepło, jak do dziecka.- Wiem, że masz teraz sporo na głowie, ale musisz wziąć się w garść. Nie ty pierwsza i ostatnia masz problem z dziećmi.

            Anna, nieco zdegustowana, zacisnęła ręce.

- Dzięki za troskę, postaram się trzymać rękę na pulsie.- wzruszyła ramionami.- Czyżbyś dostał jakieś najnowsze dane sondażowe? Notowania mi spadły?

- Najnowsze będą za kilka dni, te ostatnie są na takim samym poziomie.- odrzekł z zadowoleniem i zaczął klikać w laptopie.- Proszę bardzo, oto one. Chcesz się przekonać?

- Już je widziałam, nie trzeba.- zrobiła krok w tył.- Doceniam to, że się o mnie martwisz, naprawdę.- powiedziała łagodniej. Pod wpływem impulsu podeszła do niego i ucałowała w policzek.- Lepszego szefa nie mogłam sobie wymarzyć.

            Poklepała go po ramieniu i poszła do montażowni, tworzyć kolejny dobry materiał. Nie, nie dobry. Musiał być bardzo dobry, albo najlepiej rewelacyjny. Jeszcze tylko tego brakowało, żeby zaczęły się w jej kierunku pojawiać jakieś uwagi. Do tej pory zdarzało się to bardzo rzadko, a to już druga podobna rozmowa w ciągu miesiąca.

W czasie krótkiej przerwy przeciągnęła się, rozmyślając z utęsknieniem o minionym lecie. Wzdychając wsunęła pendrive’a do laptopa gdy usłyszała pukanie do drzwi.

- Od kiedy to tutaj się puka?- warknął Marcin, któremu ewidentnie dzisiaj nic nie szło.- Włazić! Nie rozpraszać!

            Anna wychyliła się z ciekawością za monitora, kto mógłby ośmielić się do nich zaglądać podczas gdy nie wyszli jeszcze na przerwę. Ku swemu zaskoczeniu zobaczyła Adama.

- Co ty tutaj robisz?- podrywając się z miejsca i podchodząc bliżej.- Kto ciebie tu wpuścił?

- Jak zawsze mogłem polegać na moim uroku osobistym.- odrzekł z zadowoleniem.- Ochroniarz nie protestował, że wchodzę. Zostałem nawet dokładnie poinstruowany gdzie cię znajdę.

- Świetnie, super po prostu.- wymruczała, czując jak po jej policzkach rozlewa się fala ciepła.- Co się stało, że przyszedłeś zamiast zadzwonić?

- Ja również bardzo się cieszę, że cię widzę.- powiedział, unosząc w górę brwi. – I cieszy mnie niezmiernie twoja radość jak tak patrzę gdy skaczesz z radości. Spokojnie, nie przewróć się.- ujął ją pod łokieć, a Anna zachichotała jak nastolatka.- Przyszedłem żeby porwać cię na obiad, pomyślałem, że moglibyśmy razem zrobić sobie przerwę.

- Tak po prostu?- rozchyliła usta w zaskoczeniu.

- Tak po prostu.- odparł ze spokojem.- Co ty na to

- Cudownie.- przyznała.- Jestem głodna jak wilk! Właśnie byłam w trakcie rozważania ucieczki z pracy.

- Czyli kolejny raz przyszedłem w samą porę.- zauważył z satysfakcją, biorąc ją za rękę, gdy szli korytarzem.- Widzisz teraz dlaczego wierzę w przeczucia.

- Nie ma czegoś takiego.- wyszła przed nim na zewnątrz, narzucając po drodze płaszcz.- Po prostu dwoje ludzi się spotyka, jest im dobrze i postanawiają przeżyć razem kolejne sto lat życia. Nie wierzę w żadne przeczucia. Po prostu: albo się dopasują albo nie.

- Jestem zszokowany twoim podejściem.- cmoknął z niezadowoleniem.- I ty to mówisz, kobieta?! Czyli według ciebie wszystkim dookoła rządzi czysty przypadek?

- Nie przypadek.- zaprzeczyła, wychodząc na zewnątrz.- Jak już to przeznaczenie.

- Brzmi to znacznie lepiej.- zgodził się, otwierając jej drzwi samochodu.- Ja też nie wierzę w przypadki. Sądzę, że wszystko mamy zaplanowane już z góry, całe nasze życie jest zapisane w jakiejś księdze, gdzie każdy ma swoją stronę, którą musi przeżyć.

- I tu się z tobą zgodzę.- ukradkiem rzuciła okiem w lusterko.- Zdajesz sobie sprawę z tego, że teraz po naszym wspólnym wyjściu staniemy się obiektem plotek?

- Obchodzi cię to? Mnie wcale- uśmiechnął się delikatnie. Wziął jej rękę, podniósł do ust i pocałował. Speszona przygryzła usta.- Kiedy kilka miesięcy temu przyjechałem do Polski nie miałem pojęcia kim jest Anna Bergman. Wystarczyło, że zacząłem regularnie oglądać telewizję, czytać prasę i przeglądać Internet. W ciągu tygodnia wiedziałem o tobie już niemal wszystko. Łącznie z tym kim jest twój mąż.

            Anna skonsternowana wyrwała swoją dłoń z jego uścisku i schowała ręce pod kolanami.

            Tematu Piotra jeszcze do tej pory nie poruszała. Jakoś nie było ku temu odpowiedniej okazji, zaś teraz wyszło na to, że chciała zataić przed nim tę informację, i zrobiło jej się nieprzyjemnie z tego powodu.

- To prawda, mam męża.- rzekła powoli, patrząc Adamowi prosto w oczy.- Ale nie mieszkamy razem już od jakiegoś czasu, rozwodzimy się. Wybacz, że wcześniej ci o tym nie powiedziałam. Po prostu… nie wyczułam odpowiedniego momentu by to zrobić. Nic nas już nie łączy od dawna. Gdyby było inaczej nie spotykałabym się z tobą.

- To dobrze.- wyraźnie się rozluźnił.- Nie kręci mnie wyrywanie mężatek, lubię klarowne sytuacje.

- W tym przypadku sytuacja nie mogłaby być bardziej jasna, uwierz mi.- Anna wzięła głęboki wdech.

            W oczekiwaniu na obiad nalała sobie wody z dzbanka. Siedzący naprzeciwko niej mężczyzna przyglądał jej się w milczeniu jak gdyby zastanawiając się głęboko nad sensem jej wypowiedzi. Podskórnie czuła, że nie do końca jej wierzy.

- Czyli jesteś w Polsce od niedawna?- zagadnęła, zmieniając temat.- Jak ci się mieszkało w Stanach?

- Wspaniale.- oparł się łokciami o brzeg stolika i nieco pochylił w jej kierunku.- Spędziłem tam kilkanaście lat swojego życia, lecz kiedy tylko pojawiła się perspektywa przyjazdu do Polski postanowiłem natychmiast z niej skorzystać. Fantastycznie jest wrócić na stare śmieci. Byłaś kiedyś w Stanach?

- Kilkakrotnie, służbowo.- przytaknęła.- W takim razie po co tu wróciłeś,

- Dobre pytanie.- błysnął zębami w uśmiechu.- Nie masz czasem tak, że czujesz, że musisz coś zmienić, albo zrobić, bo w przeciwnym wypadku będziesz się czuła jeszcze gorzej? Miałem tak przez pewien okres pobytu w Stanach, i nie dawało mi to spokoju. W końcu pomyślałem, że jeśli nie przyjadę tu od razu potem całe życie będę się zastanawiał czy dobrze zrobiłem zostając. Jak do tej pory nie żałuję. Teraz rozumiem dlaczego: miałem spotkać ciebie.- pogładził jej dłoń.

            W brzuchu Anny nie wiadomo skąd narodził się raptownie rój motyli, który przeleciał od góry brzucha na sam dół, i tam pozostał.

- Nie przesadzaj.- złożyła starannie serwetkę.- Nie znamy się praktycznie wcale.

- Owszem, jeszcze nie, aczkolwiek wszystko przed nami.- patrzył na nią z takim ciepłem w oczach, że musiała spuścić wzrok.- Nie uważasz, że od  przeczuć do przeznaczenia to już bardzo krótka droga?- ponownie dotknął jej dłoni.

            Uśmiechnęła się tylko, i by zatuszować swoje speszenie wzięła do ręki szklankę wody z cytryną, i wypiła kilka solidnych łyków. Motyle postanowiły nie opuszczać jej brzucha, tylko zadomowić się w nim na dobre. Wirowały tam w najlepsze, podczas gdy Anna siedziała dygocząc z emocji, czując na swojej dłoni ciepło palców Adama, przenikające ją niemal na wskroś.

            Po godzinnej przerwie wróciła do pracy z nieprzemijającą ekscytacją w duszy, rumieńcem na policzkach i błyszczącymi oczyma. Siedząc u boku Marcina nie mogła się skupić na przedstawianych przez niego propozycjach, tylko myślami wciąż była z Adamem. Tu była skłonna zgodzić się z Miłoszem: stan zakochania stanowczo nie sprzyjał obowiązkom zawodowym, potęgując w niej roztargnienie i stan wręcz niewiarygodnej euforii. Trudno było w pełni skupić się na zadaniach, gdy wciąż miało się przed oczami błękitne oczy Adama i jego przyciągający jak magnes uśmiech.

            Gdy Marcin wyszedł na przerwę do montażowni zajrzała Marta. Wsadziła głowę do środka, lustrując wzrokiem pomieszczenie. Nie stwierdziwszy nikogo więcej oprócz Anny wślizgnęła się do środka i zamknęła za sobą drzwi.

- Jestem na ciebie zła, wręcz wściekła, i mam ochotę ci przyłożyć!- powiedziała oskarżycielsko wymachując palcem.- Widziałam w przerwie, że wychodziłaś gdzieś z tym ze swoim Adaśkiem! I nic mi nie powiedziałaś, małpo jedna? Przyszedł do ciebie tak po prostu? Opowiadaj! Żądam szczegółów!

- Owszem, przyszedł tak po prostu!- przyznała z zadowoleniem Anna, przeciągając się sennie.- Zabrał mnie na  obiad. Byłam zaskoczona, że ochrona go wpuściła, ale najwyraźniej jego urok osobisty potrafi zdziałać cuda!

- To jest już ten etap, że zabiera ciebie na obiad?- Marta wyglądała na skołowaną.- I ja nic więcej o ty nie wiem, poza tym jak mu  na imię?

- A kiedy miałby mnie zabierać?- Anna zdziwiona obróciła się na krześle.- Po sześćdziesiątce?

- Nie to mam na myśli.- Marta wzdrygnęła się.- Chodziło mi raczej o to, że spotykacie się w zasadzie dopiero od kilku dni, i zamiast ckliwych randek… obiad?

- No tak, ty byś pewnie wolała kolacje.- odgryzła się Anna ze śmiechem.- Mam w sobie dziwne poczucie, że znam go znacznie dłużej.- wyznała z rozmarzeniem.- Nie wiem skąd mi się to bierze w tym wieku

- Nie wiesz? To ci podpowiem: amore, amore, amore…- zanuciła melodyjnie Marta, asekuracyjnie uciekając pod drzwi.

            W ostatniej chwili zdążyła się uchylić przed długopisem wycelowanym w siebie przez Annę.

- No i co? Przecież widzę na odległość, że będzie z tego istny pożar! Ognisko już wznieciłaś.- zachichotała przyjaciółka.- Znikam do siebie!

            Anna popukała się palcem w czoło, nim koleżanka zdążyła zamknąć za sobą drzwi. Marta nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bliska była prawdy. Anna była na najlepszej drodze do szaleńczego zakochania się w Adamie, a wszelkie objawy początkowej fazy tego stanu mówiły same za siebie. I nie miała zamiaru na tym poprzestać ani z tym walczyć. Każdy jego dotyk, zaplanowany czy nie, powodował szybsze bicie jej serca i widziała, że on też to czuł. Domyślała się tego po jego reakcji i jaśniejących oczach na jej widok, za każdym razem gdy się spotykali. Z tym, że to wszystko wyglądało na tak mało realne, że aż bała się w to uwierzyć.

             W świetnym humorze odebrała Bartka z przedszkola i podjechała do ulubionego bistro, w którym zazwyczaj zamawiała obiady, kiedy samej nie chciało jej się gotować. Wykupiła danie dnia, gorąco polecane przez znajomą kucharkę i zaniosła do samochodu.

Z dwiema pełnymi reklamówkami jedzenia wbiegli z Bartkiem do domu, chroniąc się przed ulewnym deszczem.

- Brr, jak ja nie znoszę takiej jesieni!- jęknęła, otrząsając się.- Ciemno, zimno i mokro! Najgorszy zestaw jaki tylko może być!

- Ja też nie lubię!- wykrzyknął chłopiec.- Czekam na lato już!

- To tak jak ja!- pomogła mu zdjąć kurtkę.- Może za miesiąc lub dwa wyskoczymy sobie na jakieś krótkie wakacje? Co o tym myślisz?

            W oczach chłopca pojawił się entuzjazm.

- Z chęcią! A gdzie?

- Jeszcze nie wiem, ale coś wymyślę.- mrugnęła porozumiewawczo, oczyma wyobraźni już widząc jak droczą się z Adamem na piaszczystej plaży, niczym małe dzieci.

            Na samą tą myśl szybciej zabiło jej serce, i gdyby nie obecność chłopca z chęcią zatańczyłaby na środku salonu ognistą sambę. Zamiast tego chwyciła Bartka w objęcia, okręciła się z nim dookoła kilka razy i mocno ucałowała go w policzki.

- Ładnie pachniesz.- zauważył chłopiec radośnie, wycierając zarumienione policzki i ukazując w uśmiechu dwa małe zęby.

- Dzięki, jesteś kochany.- pogłaskała go po głowie i przytuliła.- Jak wróci Tosia, zjemy coś i może wyskoczymy gdzieś na jakiś  pyszny deser?

- Super!- zawołał radośnie chłopiec.- Lubię desery! Dawno nigdzie razem nie szliśmy!- przypomniał z pretensją.

- To prawda, i właśnie dlatego trzeba to naprawić.- zgodziła się, wchodząc do łazienki.- O ile Tosia zechce w ogóle pójść.- dodała już sama do siebie, patrząc na swoje lustrzane odbicie.

 

 

Tosia

- Odrobiłaś z matmy?- wyszeptała Tosi do ucha Marlena, trzęsąc się ze strachu jak osika.- Ja na śmierć zapomniałam! Patrz, mamy zastępstwo z facetem! Będzie odpytywał jak nic!

            Tosia podniosła z wysiłkiem głowę, która za nic w świecie nie chciała dzisiaj z nią współpracować. Wczorajsza impreza u Leny, suto zakrapiana alkoholem, skończyła się dosyć późno, i nim wróciła do domu, niewiele z wypitych procentów zdążyło z niej wyparować, zaś noc również okazała się niewystarczająca, by wrócić do równowagi. Odrabianie lekcji w tym przypadku w ogóle już nie wchodziło w rachubę, czym się też zbytnio nie przejęła. Ostatnimi czasy weszło jej to w nawyk do tego stopnia, że nie ruszało jej już wcale, gdy nauczyciele z karcącymi minami wstawiali minusy bądź nieprzygotowanie z tego powodu.

            O dziwo, ciotka Anna nie skomentowała ani słowem jej wczorajszego powrotu do domu, a z całą pewnością musiała zauważyć w jakim stanie wróciła chrześnica. Po drodze do szkoły dziewczyna zaczęła się zastanawiać co jest tego powodem, i za nic nie mogła rozgryźć dlaczego ostatnio ciotka zachowuje się co najmniej dziwnie. Zamiast krzyczeć i straszyć karami milczała na jej widok, odwracając się obojętnie i znikając za drzwiami swojego gabinetu, zaś wieczorem, gdy Tosia schodziła do kuchni w poszukiwaniu wody do picia, ciotka bez słowa podsuwała jej pełną szklankę gorzkiej herbaty i również wychodziła, nie odzywając się ani słowem.

            Tosia z zaskoczeniem stwierdziła, że zachowanie ciotki zamiast być jej na rękę zwyczajnie zaczyna ją irytować. Już wolałaby żeby Anna nie była dla niej taka uprzejma. Po stokroć bardziej wolałaby żeby ciotka podniosła głos i wyrzuciła z siebie wszystko co ma jej do zarzucenia, aniżeli konsekwentnie milczeć, i udawać, że nic się nie dzieje. Wolałaby móc mieć możliwość odparcia jej zarzutów i chociaż werbalnie się z nią pokłócić, niż znosić ciężar jej milczenia, który był znacznie bardziej denerwujący.

            Niewątpliwie Anna musiała również być dobrze poinformowana o ocenach Tosi, aczkolwiek również na ten temat w ogóle się nie wypowiadała. Przy której okazji wspomniała coś tylko na temat librusa, stąd nastolatka szybko zrozumiała, że jednak ciotka co jakiś czas tam zagląda.

            Zerkając spod grzywki na nauczyciela była ciekawa czy dzisiaj również zostanie sprawdzony jej zeszyt, jak i ona sama gruntownie przepytana. Nauczyciele niewątpliwie podpierali się jej kiepskimi ocenami, pamiętając, że jeszcze pół roku wcześniej Tosia była wzorową uczennicą, stąd ich „życzliwe” próby pomocy, by mogła je poprawić. Irytowało ją to jednak tylko i nie uważała by lepsze oceny mogły jej się do czegoś przydać. Bynajmniej nie w tej chwili, kiedy czuła, że znajduje się na życiowym zakręcie.

- Tosiu, mówię do ciebie po raz drugi: pokaż mi swoją pracę domową.- nakazał nauczyciel nieco podniesionym głosem, wyrywając ją z zamyślenia.

            Tosia drgnęła. Było dokładnie tak jak przewidywała, znowu to samo. Wzięła zeszyt do ręki i niezbyt szybkim krokiem podeszła do nauczycielskiego biurka. Otworzyła na stronie, gdzie powinna znajdować się praca domowa i ostentacyjnie położyła przed nauczycielem.

            Zmarszczył brwi, widząc pustą stronę.

- Dlaczego nic nie napisałaś?- zapytał, zaglądając na wcześniejszą stronę i przekartkował cały jej zeszyt.

- Nie miałam czasu.- odburknęła, czekając jak na zbawienie, kiedy w końcu postawi negatywną ocenę i odeśle ją na miejsce.

- Słucham?- spojrzał na nią zaskoczony.

            Z jednej z pierwszych ławek usłyszała pełne niedowierzania sapnięcie. Rzadko kto miał odwagę przeciwstawić się temu nauczycielowi. Ryszard Andrzejewski był ceniony przez grono pedagogiczne, lecz wśród uczniów całej szkoły zdążył wielokrotnie okryć się niesławą. Bardzo wymagający, z rzadka stawiający bardzo dobre oceny, surowy i poważny, zyskał przydomek „Zimny”, który przywarł do niego już na dobre od kilku lat. Jego chłodne podejście do uczniów, mimo interesującego prowadzenia lekcji było wielokrotnie tematem rozmów na szkolnych korytarzach.

            Tosia również zawsze się go obawiała, budził w niej strach za każdym razem kiedy tylko wchodził do klasy. Dzisiaj jednak czuła, że nie ma żadnych hamulców przed powiedzeniem jemu tego, na co tylko ma ochotę. I nieważne, że było to zasługą wypitego wczoraj w nadmiernej ilości alkoholu. Czasem człowiek musi powiedzieć to co czuje, nie tylko słuchać.

- Nie miałam czasu.- powtórzyła głośniej, patrząc gdzieś ponad jego głową.

- A na co go roztrwoniłaś?

- Co?- kompletnie zaskoczona spojrzała mu prosto w twarz.

            Przez kilka dobrych chwil mierzyli się wzrokiem, w klasie panowała absolutna cisza.

- Pytam na co roztrwoniłaś swój cenny czas, skoro nauka zeszła na dalszy plan. Co było tak ważne?- zapytał z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.

- Byłam na imprezie.- wypaliła prosto z mostu.

            Po co miała owijać w bawełnę. I tak nie wymyśliłaby niczego lepszego na swoje usprawiedliwienie.

            Gdzieś w głębi klasy ktoś zachichotał. Tosia była ciekawa jakie myśli kłębią się teraz w głowie matematyka i na ile zdołała go zirytować, by odesłał ją do domu.

- Na  imprezie…- powtórzył z namysłem.- Udanej?- spytał nieoczekiwanie, oddając jej zeszyt.

- Mogło być.- mruknęła, nie bardzo wiedząc do czego zmierza.

- Zła odpowiedź, panno Antonino.- powiedział prostując się na krześle i odchylając do tyłu, by spojrzeć na nią jeszcze raz.- Gdyby impreza okazała się udana wówczas być może rozważyłbym czy wstawić ocenę nieodpowiednią czy jedynie uwagę, natomiast skoro udział w całej imprezie oceniasz jedynie na „mogło być”, wówczas ja, jedyne co mogę zrobić to kazać wyjść ci za drzwi i poczekać tam, dopóki cię nie zawołam.- jego głos ociekał sarkazmem.

- Super.- powiedziała, ukrywając entuzjazm.- Poczekam w takim razie za drzwiami.

- Plecak bądź łaskawa zostawić.- dodał, gdy sięgała ręką pod ławkę.- Poczekaj, proszę, na zewnątrz, weźmiesz go później po dodatkowych zajęciach.

- Będzie mi potrzebny.- z uporem wyciągnęła go i zarzuciła sobie na ramię.

            Bez plecaka przecież nie może ulotnić się z  lekcji.

- Zapewniam cię, moja droga, że do niczego nie będzie ci potrzebny.- popatrzył na zegarek.- Masz dziesięć sekund na opuszczenie klasy, w przeciwnym wypadku wzywam dyrektora.

- Dobra, dobra, idę.- zła zarówno na siebie, jak i na nauczyciela, wyszła z klasy szybciej niż zamierzała.

            Łzy złości stanęły jej w oczach gdy zmierzała w stronę ławki po przeciwległej stronie korytarza. Z opuszczoną głową i zamglonymi od łez oczami przyspieszyła, i wpadła na kogoś, stukając go mocno głową w pierś.

- Uważaj jak łazisz.- burknął jej nad głową jakiś niski głos.

            Podniosła głowę i spojrzała. Chłopak, na którego wpadła, zmierzył ją obojętnym wzrokiem i poszedł dalej, zaś Tosia mimowolnie się za nim obejrzała. Miał na imię Filip, chodził do trzeciej B i był jednym z najprzystojniejszych chłopaków w szkole. Większość żeńskiej szkolnej społeczności  wzdychała do niego nieustannie, zaś on jakby nic sobie z tego nie robił, nie pokazując się z żadną dziewczyną. „Może jest gejem?”, pomyślała przelotnie Tosia, podchodząc do ławki.

Z rezygnacją opadła na miejsce, zła, że sprawy potoczyły się inaczej niż zaplanowała. Zapowiadało się w szkole długie popołudnie.

 

 

Anna

- Tak też i myślałam, że Tosia nie wróci zbyt szybko.- powiedziała z rezygnacją, gdy przez długi czas po obiedzie Tosia nadal nie wracała ze szkoły.- Trudno z nią cokolwiek zaplanować, wiesz, młody człowieku?

            Bartek pokiwał głową z zapałem.

- Może sami pojedziemy?- poprosił.- Tosia jak nie chce to nie!

- Wiesz, może to i dobry pomysł.- zgodziła się Anna.- Dasz radę sam zmienić spodnie? Ja też się przebiorę.

- No jasne, ciociu.- zrobił niemal obrażoną minę.- Od dawna już umiem.

            Poszła do garderoby, by wyszukać coś ciepłego, a jednocześnie nadającego się na wyjście na ulice miasta, gdy usłyszała dzwonek.

Wyjrzała przez okno. Przy bramie stał listonosz, najwyraźniej oczekujący, by wpuściła go do środka.

Wybiegła szybko do bramki, nawet niczego na siebie nie narzucając. Domyślała się co takiego mógł skrywać w swojej przepastnej torbie. Coś na co czekała od bardzo długiego czasu.

Pospiesznie skreśliła podpis na wskazanym miejscu i biegiem wróciła do domu z kopertą w dłoni. Jej podejrzenia były słuszne, to była przesyłka z sądu rejonowego. W niej zawierało się wszystko to, o czym marzyła od kilku miesięcy. Oto chwila prawdy za te miesiące trudnych decyzji, radości i smutków, za chwile zwątpień, których w ostatnim czasie znacznie przybyło. Ścisnęła mocniej kopertę i przełknęła ślinę. Nie zdążyła jeszcze przekroczyć progu mieszkania, gdy drżącymi ze zdenerwowania palcami usiłowała rozerwać kopertę. Z mocno bijącym sercem rozpostarła kartkę i przebiegła wzrokiem kilkadziesiąt zdań.

Ręce zaczęły jej się trząść, w oczach zawirowało, zaś w głowie powstała kompletna pustka, gdy nie mogąc uwierzyć w to co widzi, jeszcze raz przeczytała uzasadnienie orzeczenia sądu. „Niedojrzali emocjonalnie”, „całkowicie nie spełniający kryteriów”, „nieprzygotowani do odpowiedzialności”… mrugała szybko oczami, zaś zdania zlewały jej się w jeden czarny ciąg liter.       

Zacisnęła powieki i głęboko wciągnęła powietrze, czując jak zaczyna brakować jej tchu. Wewnątrz ogarnął ją niemal paraliżujący ból, nie pozwalający się skupić na niczym innym. Objęła dłońmi skronie, gdy nadeszło ogromne pulsowanie, przypominające dudniący pociąg, który wciąż jechał i nie chciał się zatrzymać.

Każdą najmniejszą cząstką swojego ciała odczuwała smutek i zawód. Zaczęła się gorączkowo zastanawiać w którym miejscu popełniła błąd. Czy było nim przed laty spotkanie z Jerzym Hofmanem, czy też to ostanie, w którym kompletnie się nie popisała? A może dotyczyło to głównie zachowania Tosi, której zachowanie ostatnimi czasy było poniżej krytyki?

Anna rozmasowywała skronie z przymkniętymi oczami. Dławiło ją w gardle, zaś do oczu napłynęły łzy. Kątem oka widziała jak Bartek przebiegł przez salon i popędził na górę do swojego pokoju. Jak miała powiedzieć temu małemu człowiekowi, że być może już niedługo nie będzie tutaj mieszkał, i że do innej kobiety będzie mówił „ciociu”? Jak wytłumaczyć zbuntowanej Tosi, że musi zostawić swój pokój, i że swoje humorki będzie mogła wyładowywać na kimś innym?

Potarła dłonią czoło, nie mogąc uspokoić drżenia rąk. Wszystko wewnątrz niej się kotłowało, powodując coraz większe poczucie rozgoryczenia i złość. Złość na przyjaciół, na wypadek, który się przydarzył, na sędziego Hofmana, na Tosię, a wreszcie na siebie samą, że nie potrafiła utrzymać w ryzach całego splotu wydarzeń i dotrwać w spokoju do tej chwili.

- Ciociu, co z deserem?- usłyszała nad sobą zniecierpliwiony, dziecięcy głos.

             Bartek w kurtce, czapce i w rękawiczkach stał obok niej i patrzył w wyczekiwaniu na obiecane słodkości.

            Otwierała usta, by poprosić go o rozebranie się, i przeprosić, że dzisiaj już nic ze spaceru nie będzie, gdy stuknęły drzwi wejściowe i pojawiła się Tosia.

            Niewiele myśląc Anna uśmiechnęła się z trudem do chłopca, kładąc mu rękę na ramieniu.

- Skoro Tosia już jest to w takim razie ona pójdzie z tobą na deser, dobrze kochanie?- powiedziała, starając się, by jej głos nie zadrżał.- Ja źle się poczułam, nie dam rady dzisiaj już nigdzie iść.

- Jak to, teraz mam z nim iść?- obruszyła się Tosia.- Na deser? Tak od razu? Nie jadłam obiadu

- Nie dyskutuj ze mną, Tosiu.- Anna powiedziała to znacznie ostrzej niż zamierzała. Może gdyby od początku wprowadziła w domu większy rygor nie byłoby z Tosią takich problemów.- Idźcie od razu, kup sobie obiad, zaś Bartkowi coś słodkiego. Wrócę późnym wieczorem, więc połóż Bartka do łóżka.- nakazała, walcząc z łamiącym się z poruszenia głosem..

- Okej, dobra, dobra.- Tosia ugodowo skinęła głową, uważnie jej się przyglądając.- Chodź brat, kupimy największą bitą śmietanę w okolicy.

            Kiedy tylko zamknęły się za nimi drzwi, Anna opadła do tyłu jak długa na kanapę z rozłożonymi rękami. Teraz mogła swobodnie pozwolić łzom popłynąć, tak by nikt niczego nie zauważył i o nic nie dopytywał. Nawet ich nie wycierała, płynęły po policzkach i skręcały na skronie, kapiąc na obicie i tworząc dwie plamy po obydwu jej stronach.

            Sięgnęła po telefon i zadzwoniła do osoby, na którą zawsze ostatnio mogła liczyć. Marta z pewnością nie odmówi spędzenia wspólnego wieczoru w klubie. A dzisiaj Anna tego bardzo potrzebowała. Bardziej niż kiedykolwiek.

- Znowu do klubu? Za kwadrans?- w głosie koleżanki wyczuć można było ogromne zaskoczenie.- W życiu się nie wyrobię, daj mi chociaż pół godziny!

- Okej, będę tam na ciebie czekać.- Anna rozłączyła się.

            Wychodząc z domu zerknęła przelotnie w lustro. Była blada, miała podkrążone, smutne oczy, i można było powiedzieć o niej wszystko, ale nie to, że wygląda korzystnie. Nie obchodziło jej to jednak wcale. W klubie nie miała zamiaru nikomu się podobać, ani z nikim się spotykać. Cel był jeden: pozwolić sobie chociaż na chwilę zapomnienia. Na trzeźwo nie była w stanie tego zrobić.

            Nie zwracając uwagi na otoczenie, zamówiła swoje ulubione wino, i usiadła przy stoliku przy oknie. Miała stąd dobry widok na wypełniony ludźmi skwer, i sznur świateł sunących ulicami. Mogła terazzo woli roztkliwiać się nad sobą. Do upadłego.

Była już w połowie butelki wina, gdy pojawiła się Marta. Koleżanka wcisnęła się na swoje ulubione miejsce obok Anny i od razu zauważyła, że coś się wydarzyło.

- Możesz mnie oświecić co się dzieje?- spytała bez ogródek, wpatrując się w Annę i szybkim gestem przywołując kelnera.- Bo przecież widzę, że coś się stało.

- Standardowo to samo.- Anna uśmiechnęła się gorzko, udając rozbawienie.- Jak zwykle wszystko się pieprzy. Zwłaszcza wówczas, gdy mam nadzieję, że tym razem się ułoży. Widziałaś kiedyś coś równie zabawnego?- wychyliła do końca kieliszek wina i natychmiast go uzupełniła po brzegi.- Czy tylko mi się wydaje, że tylko ja tak mam?

- Hm…- Marta ze zdumieniem wyraźnie się nad czymś zastanawiała.- Pokłóciliście się z Adamem?

- Nie, skądże!- Anna parsknęła gorzko, kołysząc kieliszkiem wina.- Jeszcze nie mieliśmy ku temu okazji. Jak to się mówi, wszystko przed anmi.

- Ach, tak.- Marta z lekko zaskoczoną miną nalała wino również sobie i podniosła w górę rękę w imitacji toastu.- Na razie nic nie rozumiem, ale okej, zaraz mi wszystko opowiesz. Za co pijemy?

- Za facetów.- odrzekła natychmiast Anna, stukając kieliszkiem w kieliszek koleżanki.- To oni są wszystkiemu winni!

- Czyli jednak to facet zalazł ci za skórę.- powiedziała Marta podstępnie, kiwając znacząco głową.- Mogłam się tego od razu domyślić. Skoro nie Adam, to czyżby Piotrek? Co tym razem ten palant ci powiedział?

- Spudłowałaś!- Anna odstawiła kieliszek i oparła brodę na dłoniach.- Piotrek też nie.

- Będziemy tak się bawić w zgaduj-zgadula czy powiesz mi w końcu?- zniecierpliwiła się przyjaciółka.- Coś z dziećmi? Czy jakieś najnowsze pomysły Tosi?

- Bingo!- Anna klasnęła w ręce.- Tym razem prawie trafiłaś w dziesiątkę. Dostałam dzisiaj orzeczenie z sądu.- zaczęła rozmasowywać skronie, czując pulsujący ból głowy na samo wspomnienie pisma.

- Ach!- Marta w mig pojęła o co chodzi.- Kochanie, strasznie mi przykro…- przejęta chwyciła dłoń Anny i mocno ją uścisnęła.- I co, czym to uzasadnili?

- Wszystkiego dokładnie nie pamiętam.- Anna bezradnie wzruszyła ramionami.- Wymienili cały szereg przymiotników, z czego przynajmniej połowa z nich nie jest prawdą… zaś druga połowa pewnie już tak.

- Złożysz odwołanie.- oświadczyła stanowczo Marta.- Przecież to niedorzeczne, żeby jakaś sprawa sprzed lat ciągnęła się za tobą tylko dlatego, że pewien sędzia cię nie trawi. A jestem więcej niż pewna, że Hofman maczał w tym wszystkim te swoje grube paluchy.

- Też tak sądzę, aczkolwiek w tej chwili nie ma to już większego znaczenia.- Anna wychyliła do dna kolejny kieliszek wina.- Jutro pomyślę co dalej, ale dzisiaj muszę się porządnie napić wina. Dawno już tego nie robiłam.- z ponurą satysfakcją opróżniła do końca pierwszą butelkę.- Muszę przestać myśleć, przynajmniej na chwilę. Inaczej oszaleję z tego wszystkiego, rozumiesz?!

            Wino tego wieczoru smakowało wybornie. Jaka szkoda, że okazją do świętowania nie był pozytywny wynik sądu. Smakowałoby znacznie lepiej gdyby powód do wznoszenia toastów był zgoła odmienny.

            Kończąc drugą butelkę Anna czuła się już tak pijana, że obawiała się, że nie da rady wstać z krzesła, by dotrzeć do domu. Marta momentami rozdwajała jej się w oczach, by po chwili zlać się w jedną, mglistą postać. Głowa ciążyła jej coraz bardziej, choć starała się utrzymać ją w pionie, i w tej chwili nie obchodziło jej kompletnie nic, nawet fakt, że następnego dnia może stać się bohaterką gorących artykułów na czołówkach gazet.

            Właśnie o to jej chodziło, o to rozleniwiające bujanie, o ten przyjemny szum w uszach, który zabijał każdy głośny dźwięk i każdą niechcianą myśl, usiłującą wkraść się do jej umysłu. Musiała wszystko odreagować i poużalać się nad sobą. Nie przeszkadzała jej dzisiaj nawet zbyt głośna muzyka płynąca z głośników.

- Miłosz cię zabije!- krzyknęła jej do ucha Marta, wybuchając przy tym głośnym śmiechem. Sama już wstawiona, nie mogła opanować chichotu.- I mnie przy okazji!

- Wątpię, ale niech idzie w cholerę.- wymamrotała Anna, z całych sił otwierając szerzej oczy.- Niech wszyscy spadają.

- Nie zamartwiaj się.- Marta objęła ją za szyję, alkoholowym oddechem sapiąc jej do ucha.- Jutro coś wymyślisz. Dzieci czekają na twoje wspa… wsparcie.- język jej się zaplątał.

- Jakie dzieci?- mimo zamroczenia Anna nadal dobrze kojarzyła fakty.- Jak na razie tylko jedno dziecko tego oczekuje, drugie ma mnie gdzieś. Całkowicie i głęboko w poważaniu. Głęboko.- powtórzyła, słysząc swój głos w dziwnym oddaleniu.

- To przejściowe.- Marta trzęsącą się ręką rozlała resztę wina.- Jeszcze trochę i po ryku… to znaczy… chciałam powiedzieć po krzyku.- poprawiła się, chichocząc.

- Dobry wieczór.- czyjś męski, głęboki głos rozległ się ponad ich głowami.- Widzę, że dobrze się bawicie, drogie panie.

            Obejrzały się zdezorientowane.

            Anna obejrzała się przez ramię i zdębiała. Obok nich jakby nigdy nic stał Adam, przypatrując im się z powagą, choć w jego oczach dostrzegła tańczące iskierki rozbawienia.

            I jak zwykle prezentował się nienagannie. W jasnoniebieskiej koszuli z dwoma rozpiętymi od góry guzikami, w ciemnogranatowych spodniach, z jednodniowym zarostem na twarzy i z rozwichrzonymi włosami sprawiał wrażenie jakby niedawno opuścił swoje miejsce pracy. Koszula nie była wymięta w żadnym miejscu, zupełnie jakby niedawno wyszła spod żelazka. Jak jemu to się udawało, do diabła? Czy musiał ciągle wyglądać tak, jakby dopiero co przeszedł się po wybiegu?, zastanowiła się Anna, nieco przytomniejąc.

            Przemknęło jej przez myśl, że mogła jednak lepiej przygotować się do wyjścia. W tej chwili z pewnością można było powiedzieć o niej wszystko tylko nie to, że prezentowała się zjawiskowo.

- Co ty tutaj robisz?- wydukała, starając się ze wszystkich sił, by nie zawiódł jej głos.- Od dawna tu jesteś?

- Przyszedłem przed chwilą.- wyjaśnił spokojnie, wyjmując jej z dłoni kieliszek.- Dostałem smsa gdzie mogę cię znaleźć, więc przyjechałem najszybciej jak tylko mogłem.

- Niczego do ciebie nie pisałam.- zaprotestowała, sięgając do torebki.- Zaraz ci pokażę.

            Nieudolnie złapała za torebkę, lecz nie zdołała utrzymać jej w dłoniach. Torebka przechyliła się i spadła na podłogę, wysypując przy okazji na podłogę całą swoją zawartość.

Anna zsunęła się z krzesła, chcąc pozbierać wszystkie rzeczy, lecz zakręciło jej się w głowie. Oparła się o stolik, ciężej oddychając.

- Nie powiedziałem, że to ty napisałaś.- Adam stanowczym ruchem ręki przytrzymał ją za łokieć, i posadził z powrotem na krześle.- Poczekaj, usiądź. Wszystkim się zajmę.

            Zebrał z podłogi wszystkie rzeczy Anny i zapiął torebkę. Następnie chwycił Annę na ręce i o nic nie pytając, ruszył w stronę wyjścia.

            Marta bez zbędnych komentarzy, potulnie szła za nimi, raz po raz tracąc równowagę i wpadając na któregoś z bywalców klubu.

            Anna nie protestowała. Przyjemne kołysanie w ramionach Adama bardzo jej się podobało i nie miała zamiaru nawet się wyrywać. Jego przyjemna w dotyku koszula i zapach dobrej wody toaletowej jeszcze bardziej zawróciły jej w głowie. I szczerze mówiąc to strasznie chciało jej się spać. Już dawno tak się nie upiła. Najchętniej położyłaby się do łóżka i spała przez kilka dni. Albo nie, najchętniej cofnęłaby się pół roku wstecz, by nadrobić kilkadziesiąt zaległych spotkań z Agatą, by obgadać z nią nigdy nie poruszane sprawy, by móc się na nią napatrzeć i by zwyczajnie nie dopuścić do wyjazdu do Gdańska.

            Ocknęła się gdy poczuła, że ląduje niespodziewanie w czymś miłym i przyjemnym. W czymś co swoim zapachem i dotykiem przypominało jej własną sypialnię. Otworzyła oczy i zamrugała powiekami, niezbyt kojarząc co się dzieje.

            Zobaczyła pochylonego nad sobą Adama, zdejmującego jej buty i zabierającego się za ściąganie z niej płaszcza, a potem swetra.

- Co robisz?- spytała sennie, wtulając się błogo w swoją poduszkę.

- Doprowadzam cię do użytku.- mocował się z zamkiem.- Jutro będziesz jak nowa.

- Obiecujesz?- uśmiechnęła się, czując uderzające do głowy ciepło.

- Jasne. Pod warunkiem, że w niedługim czasie wypijesz tą szklankę wody, którą masz na stoliku.

- Co do niej wrzuciłeś?- wymamrotała.- Co to za specyfik? Chcesz mnie teraz wykorzystać?

- Chciałbym.- zaśmiał się cicho.- Nawet nie wiesz jak bardzo.- pochylił się nisko i dotknął czubkiem nosa jej policzka, a następnie zbliżył się do ust.- Podejrzewam jednak, że w tym stanie nie będziesz mogła zbyt wiele zdziałać. Nawet w łóżku.

- Ale zabawny jesteś.- ziewnęła.- Dobranoc.

- Dobranoc, kotku.- usłyszała i to było ostatnie co zapamiętała.

 

cdn...