wtorek, 9 kwietnia 2019

Ze starej fotografii (cz. VII)




Rozdział IV
(trzy lata później)
            Blanka nie od razu zdmuchnęła dziesięć świeczek z urodzinowego tortu. Udała jej się ta sztuka dopiero za drugim razem, gdy dopingowana przez Grażynę, Grzegorza i kilka koleżanek i kolegów z klasy, nabrała powietrze w płuca i z całą mocą dmuchnęła w migające wesoło płomyczki świec.
- Brawo! Super! W końcu!- klaskali w ręce, gdy rozpromieniona wyprostowała się, odgarniając z twarzy długie włosy.
- Słonko, pomyślałaś jakieś życzenie?- Grażyna wzięła nóż do ręki i zaczęła dzielić tort na kawałki.
- No jasne, mamo! Ale mogłaś kupić jedną świeczkę z dziesiątką, a nie dziesięć świeczek!
- Rok temu narzekałaś na dziewięć!- zwróciła uwagę Grażyna, powstrzymując śmiech.- Leniuchu! Co ty robisz na basenie, skoro masz takie słabe płuca!
            Grzegorz podszedł bliżej i ostentacyjnie wyciągnął rękę z talerzykiem, potrząsając nim zachęcająco.
- No czekam, czekam, drogie panie, dajcie połasuchować!- z zadowoleniem wbił łyżeczkę serek mascarpone.- Widzisz, mówiłem, że ten pomysł z kręgielnią będzie idealny.- wziął do ust kawałek tortu.- Zobacz, jak się bawią, a my wrócimy i będziemy odpoczywać, nie będziesz stać przy garach.
- Jasne.- mruknęła niechętnie.- Po prostu nie chciałam jej jeszcze przyzwyczajać do organizowania imprez poza domem. Przecież to dziecko.
- Zgadza się, dziecko.- przytaknął.- Ale to dziecko chodzi do szkoły, ma koleżanki i kolegów od których nie chce być gorsza. Nie wyprawiasz jej urodzin na setkę gości. Spójrz, wszyscy ci, którzy tu przyszli ostatnich urodzin nie mieli w domu.
- Skąd ty o tym wiesz?
- Pamiętam.- wzruszył ramionami.- Sam ją do nich zawoziłem.
- O żesz ty, Einsteinie jeden!- żartobliwie dała mu kuksańca w bok.- Ale masz pamięć!
- Rzeczywiście, nie do przecenienia.- objął Grażynę w pasie.- Swoją drogą, spójrz jaki niezły lokal się zrobił teraz po tym kapitalnym remoncie. Przecież tu była kiedyś niemal ruina, nie było czego zbierać.
- Faktycznie, od momentu wybuchu nikt tu nie wchodził, nawet młodzież na wagarach.- Grażyna usiadła przy stoliku.- Krążyły o tym miejscu nawet legendy o duchach.
- Najwyraźniej ekipa budowlana stąpała mocno po ziemi.- zaśmiał się.- W przetargu wygrali „Markowski i spółka”, jedni z najlepszych w tej chwili. Zrobili kawał dobrej roboty.
- Znasz ich?- sięgnęła po ciastko.
- Nie osobiście, ze słyszenia.- usiadł obok niej.- Nikt w tej chwili nie jest tak zorientowany z nowinkami jak oni, wygrywają wszystkie najlepsze przetargi, a roboty mają do przodu na dwa lub trzy lata. Ale robią wszystko z zegarkiem w ręku i naprawdę fachowo, tak że większość chętnych zgadza się żeby poczekać nawet długi okres czasu na swoją kolej.
- Przydałby się taki ktoś mojej mamie.- mruknęła Grażyna, bardziej do siebie, gdyż głośna muzyka zaczęła zagłuszać jej słowa.
Grzegorz jednak usłyszał.
- Jeśli chcesz to skontaktuję się z nimi, nie ma problemu.- założył jedną nogę na drugą.- Mam znajomego, któremu stawiali dom. Może udałoby się coś przyspieszyć.
- Zrób to, już nie mogę patrzeć jak mama się męczy.- Grażyna popatrzyła w kierunku Blanki, odstawiającej z koleżankami dziki taniec.- Jeśli ci się nie uda to ja spróbuję coś wskórać. Wolałabym wziąć kogoś sprawdzonego.
- W sumie jest takich na pęczki.- leniwie mrugnął okiem.- Każdy sąsiad poleci jakąś firmę. Ale ci Markowscy są naprawdę nietuzinkowi.
- Więc bierzmy ich.- zdecydowała Grażyna.- Muszę jeszcze najpierw porozmawiać z mamą jak to wszystko sobie wyobraża. Może ma w głowie jakiś pomysł.
            Po pożarze, którzy spalił doszczętnie całą oborę oraz dom, matka mieszkała u Tomasza, brata Grażyny. On również posiadał gospodarstwo, objętościowo większe od tego, które posiadała matka, lecz nie było dla niego problemem pomagać jej i siostrze Izabeli. Grażyna była mu niewymownie wdzięczna za ogromne zaangażowanie i opiekę, jaką je otoczył.
            Matka ciężko zniosła pożar, w którym spłonęły wszystkie jej rzeczy, oszczędności i pamiątki po ojcu Grażyny. I choć w ciężkim stanie trafiła do szpitala w Olsztynie, zespołowi kardiologów udało się pokonać niewydolność serca i po miesięcznym pobycie w szpitalu wróciła do Leśniewa, gdzie zamieszkała z najstarszym synem.
            Początkowo rozważała o wzięciu kredytu na budowę domu i remont obory, jednak po przeprowadzeniu wstępnych kalkulacji z Tomaszem i po zasięgnięciu opinii w banku, na myśl o astronomicznej sumie jaką musiałaby spłacać, zrezygnowała. Stwierdziła, że najlepszym wyjściem będzie jeśli wspomoże Tomasza w prowadzeniu jego gospodarstwa, zaś ziemia, która była jej własnością za kilka lat zostanie podzielona między dzieci.
            Grażyna, odwiedzając matkę, za każdym razem widziała jej smutne oczy. Nie zadawała jednak żadnych pytań, domyślając się prawdy. Sama tęskniła za swoim pokojem z najmłodszych lat, za ulubionym fotelem przy kominku i za taboretem przy kuchennym oknie, skąd rozpościerał się widok na kilka hektarów łąk. Ten zapierający dech w piersiach krajobraz miała przed oczami niemal co dnia, i spodziewała się, że matka z pewnością odczuwa to tak samo, lub jeszcze bardziej intensywnie.
            Zaproponowała jej pożyczkę finansową, na którą jednak matka nie chciała się zgodzić. W związku z tym Grażyna wpadła na pomysł budowy domu, bez wcześniejszych uzgodnień z matką. Wzięła kredyt i zaczęła rozglądać się za przyzwoitą firmą budowlaną, która podjęłaby się tego zadania. Miała nadzieję, że matka zmięknie, zanim w ogóle dojdzie do pierwszego wbicia łopaty.
- To są chyba jakieś żarty!- niedowierzała Grażyna, gdy Grzegorz po rozmowie z przedstawicielem firmy budowlanej spokojnie odłożył telefon.- Trzeba było wziąć go pod włos, zagrozić, że weźmiemy kogoś innego!
- Kochanie, wtedy z pewnością by nam życzył powodzenia i krzyżyk na drogę.- Grzegorz wszedł do łazienki.- Takich klientów jak my mają całą masę, przebierają jak w ulęgałkach.
- Może i my w takim razie powinniśmy zmienić profesję.- rzekła z przekąsem, idąc za nim.- Skoro takie obłożenie jest w tej branży, będziemy rozchwytywani jak świeże bułeczki!
- Umiesz cekolować? Kryć dach?- zaśmiał się, widząc jej minę.
- Ale żeby czekać trzy lata na rozpoczęcie budowy?!- oparła się plecami o drzwi.- Słuchaj, może weźmy kogoś innego.. Trzy lata to jest strasznie długo!
- Jak uważasz.- podłączył golarkę do ładowania.- Sama mówiłaś, że chcesz kogoś sprawdzonego.
- Mówiłam, mówiłam.- oderwała się od drzwi i wróciła do salonu.- Tylko to wszystko będzie trwało tak bardzo długo…
Przez kilka kolejnych dni sama osobiście obdzwoniła kilkadziesiąt firm budowlanych, lecz żadna z nich nie oferowała rozpoczęcia budowy wcześniej niż po dwóch latach.
- Skoro mam czekać dwa lata to poczekam i trzy, czemu nie!- denerwowała się w rozmowie z Grzegorzem.- Jeszcze ten ostatni pajac stwierdził, że jestem nachalna i że co ja sobie w ogóle wyobrażam! Trzasnął słuchawką!
- Zalazłaś mu za skórę.- Grzegorz odwrócił się, tłumiąc śmiech.- Widzisz, nie wierzyłaś mi.
- Dobra, pogadaj z tymi Markowskimi, umów się na jakiś termin.- zniechęcona podniosła się z miejsca i wzięła kluczyki do samochodu.
Gdy podeszła do auta poczuła, że coś jest nie tak. Zmarszczyła brwi i spojrzała w dół. Ze zdumieniem obeszła samochód dookoła, patrząc na koła, w których nie było powietrza.
- Wezmę twój samochód, muszę pojechać po Blankę do szkoły.- wpadła do gabinetu Grzegorza.- Gdzie masz klucze?
- A co z twoim?- zdziwił się, wyciągając do niej dłoń.
- Mam przebite opony.- rzekła nieswoim głosem.- Chyba komuś podpadłam.
- Pewnie temu z firmy budowlanej.- zażartował, chcąc poprawić jej nastrój.- Hej, nie przejmuj się, może komuś pomyliły się samochody?
- Że niby chodziło nie o mnie?- uśmiechnęła się.- Kochany jesteś, ale przeczucie mówi mi, że to jednak nie pomyłka.
            W następny weekend Grażyna wybrała się z Blanką do Leśniewa. Grzegorz pojechał w delegację do Kołobrzegu i miał wrócić w niedzielę wieczorem, więc nie namyślając się wiele, wsiadły w pociąg do Olsztyna.
            Idąc polną drogą ku wiosce i spoglądając na majaczące w oddali budynki wyobrażała sobie w duchu jak będzie wyglądał nowy dom. Już nie mogła się doczekać kiedy powie matce o swoim pomyśle. Spodziewała się gwałtownych sprzeciwów i stanowczego „nie”. Ku swemu zaskoczeniu matka wiadomość przyjęła bardzo spokojnie.
- Może to i dobry pomysł.- stwierdziła jedynie, gdy Grażyna zapytała ją o zdanie.
- Prawda?- podchwyciła Grażyna.- Tylko dlaczego mówisz to dopiero teraz? Byłoby po sprawie gdybyś zgodziła się wcześniej.
- Nie chcę cię obciążać finansowo.- matka przetarła ręką po czystym obrusie.- Na razie wszystko jest na głowie Tomka. Blanka rośnie, chodzi do szkoły…
- Mamo, pieniądze nie są najważniejsze.- przerwała stanowczo Grażyna.- Chcę, żebyś mieszkała tam gdzie chcesz.
Chciała powiedzieć „tam gdzie kochasz”, ale zdanie to nie przeszło jej przez gardło. Słowo „kochać” nie padło w jej domu praktycznie nigdy. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek usłyszała od matki, że jest kochana. Tego się nie mówiło, było to po prostu czymś oczywistym. Nieraz wspominała wczesne szkolne lata, gdy z zazdrością patrzyła na matki odbierające ze szkoły swoje dzieci i obsypujące je na powitanie mnóstwem pocałunków. Matka przychodząc po Grażynę, przystawała przy drzwiach wyjściowych i niecierpliwie oczekiwała aż córka sama się ubierze i do niej podbiegnie. Następnie chwytała ją za rękę i szybkim krokiem wychodziły. Grażyna nieraz oglądała się za siebie ukradkiem i przypatrywała się jak koleżanki przytulone do boku matek, coś im z zapałem opowiadają.
Dotyk dłoni, chwilowe przytulenie czy zdawkowy pocałunek z okazji urodzin były jedynymi kontaktami fizycznymi pomiędzy matką a Grażyną i jej rodzeństwem. Jako dziecko początkowo nie rozumiała tego, zaś potem z każdym rokiem przestało mieć to dla niej aż tak wielkie znaczenie, i dopiero gdy pojawiła się Blanka, Grażyna pojęła jak wiele straciła pozostając w takiej relacji z matką. Zrozumiała skąd wzięła się jej niepewność siebie, ogrom kompleksów czy trudności w nawiązaniu głębszych relacji. Ilekroć brała Blankę na ręce za każdym razem obiecywała córce w myślach, że jej dzieciństwo będzie zupełnie inne od tego, które miała ona sama.
Spoglądając teraz na pogrążoną w myślach matkę, czuła ten sam dyskomfort podczas rozmowy, jak kiedyś przed laty. Nic się nie zmieniło od tamtej pory. Nadal nie umiały ze sobą rozmawiać.

***
- Wydaje mi się jakbyśmy wczoraj rozmawiali o tej budowie, a tymczasem ona już trwa.- Grażyna podekscytowana wsiadła do samochodu i zapięła pasy.- Ciekawa jestem jak wszystko tam się posuwa. Dzisiaj ja prowadzę!
- Tylko nie skoś pobocza.- rozbawiony Grzegorz wsiadł po stronie pasażera i rzucił czapkę na tył samochodu.- Pewnie niedługo będą zamykać stan surowy.
- Czyli już bliżej niż dalej.- podsumowała, zapalając silnik.
- No, może jeszcze nie tak szybko.- wyciągnął gazetę.- Tak tylko ci się wydaje, że to zaraz koniec. Jest jeszcze całe mnóstwo roboty.
- Tak, tak wiem.- przerwała niecierpliwie.- Najważniejsze, że już to wszystko trwa. Ciekawe jak się podoba mamie.
            Wjeżdżając na drogę wiodącą do Leśniewa, tradycyjnie zmrużyła oczy pod promieniami słońca. Znajomy widok łąk i pól sprawił, że na jej twarz wypłynął mimowolny uśmiech. Przyjazdy z Warszawy do rodzinnej wsi za każdym razem miały w sobie coś magicznego, czuła jakby wjeżdżała do innej bajki i zostawiała za sobą zamknięte drzwi. Iluzja znikała zazwyczaj po wyjeździe z Leśniewa i pozostawiała za sobą ślady tęsknoty, do której głośno się nie przyznawała.
- Nie cierpię komarów!- trzynastoletnia Blanka z nadąsaną miną zrzuciła z kolan koc i szybko wyskoczyła z auta.- Cześć wujku!- zawołała do nadchodzącego na powitanie Tomasza.- Gdzie jest babcia?
- W ogrodzie.- chwycił siostrzenicę i okręcił się z nią dookoła.- Ja ci nie wystarczę?
- Chyba, że wiesz gdzie leży spray od komarów?
Grażyna nałożyła wygodne sandały, wzięła do ręki kapelusz i zamknęła samochód.
- A my od razu idziemy obejrzeć jak posuwają się roboty.- z uśmiechem popatrzyła na nadchodzącą matkę.- Mamo, idziesz z nami?
- Nie, po co ja tam, byłam już dziś dwa razy.- matka machnęła ręką.
- To nic, chodź, pokażesz mi gdzie będzie ogród!- złapała matkę za rękaw i stanowczo pociągnęła za sobą.- Na pewno coś się zmieniło od ostatniego razu jak tu zaglądałaś!
- Dzisiaj miał przyjechać właściciel firmy.- Tomasz wziął do ręki łopatę.- Może się z nim spotkacie.
- O, byłoby świetnie! Już ja mu coś wspomnę na temat czasu oczekiwania na rozpoczęcie bodowy! Założę się, że to stary ponurak.- skwitowała kwaśno Grażyna.
            Dom położony był na samym końcu wioski, w niedalekiej odległości od brzozowego zagajnika, za którym rozpościerał się rozległy obszar lasu. Za zagajnikiem znajdował się spory pagórek, ukryty wśród brzóz, który był miejscem tajemnych spotkań, jak również wielu godzin samotności. Grażyna spoglądając w tamtym kierunku z nostalgią pomyślała jak wiele się zmieniło od tamtego czasu.
            Nowo powstały budynek miał wiele wspólnego z domem, w którym mieszkała i wychowała się Grażyna, matka nie chciała wielu zmian w projekcie. Kuchnia położona była w tym samym miejscu jak wcześniej, jak również sypialnie i salon. Nawet pomieszczenie gospodarcze nie zmieniło swojej lokalizacji. Do bryły budynku przylegał garaż, w którym obecnie kręciło się kilku robotników.
- Ja już wracam, nic tu po mnie.- matka z lekkim uśmiechem na twarzy skierowała się w stronę drogi.- Wy zaraz wracajcie, idę podgrzać obiad.
- No i jak ci się podoba?- Grzegorz stanął blisko z boku i objął ją ramieniem.- Zadowolona?
- Faktycznie, ta firma jest warta wydanej kasy.- przyznała.- Idzie błyskawicznie. Jak tak dalej pójdzie to do jesieni mama wyprowadzi się od Tomka.
- Tak też jest i w moich planach.- usłyszeli za plecami głęboki głos.- Mam nadzieję, że się państwo nie rozczarują.
            Grażyna z dziwnym wewnętrznym uczuciem odwróciła się i spojrzała prosto w oczy nowemu rozmówcy. W okamgnieniu poczuła jak krew odpływa jej z twarzy, zaś serce zaczyna przyspieszać. W ułamku sekundy przed oczami stanęły jej wydarzenia sprzed trzynastu lat, pierwsze wyjście z Brygidą na dyskotekę, ogromne motyle w brzuchu przez kilka miesięcy i ten zapach lata, który nigdy nie odszedł w zapomnienie. Jednak więcej było złych momentów i to one sprawiły, że momentalnie się wyprostowała. Nic po sobie nie dając poznać, oficjalnie wyciągnęła przed siebie rękę na powitanie.
- Dzień dobry.- rzekła chłodno.- Będziemy trzymać pana za słowo.
W rozpiętej niedbale koszuli, spod której wyzierał szary podkoszulek, z podwiniętymi rękawami i z rękami w kieszeniach, stał Marek.

cdn