piątek, 23 lipca 2021

Przeznaczenie

 


 Tym razem zamieszczam opowiadanie, które znalazło uznanie w oczach jury i zajęło trzecie miejsce w konkursie literackim. Jest to dla mnie ogromne wyróżnienie, tym bardziej, że moje pisanie nie jest czymś czym zajmuję się na co dzień, zaś uczestnictwo w konkursach traktuję jako swego rodzaju trening, przed napisaniem swojej pierwszej powieści w życiu. Mam nadzieję, że to jeszcze przede mną...

 

 

 Rozdział I

Martyna delikatnie wcisnęła hamulec i zatrzymała się na poboczu drogi, niedaleko kapliczki.  Obejrzała się przez ramię na śpiącego w foteliku półrocznego Filipa, odpięła pasy i wysiadła z samochodu, starając się nie narobić hałasu, by nie obudzić dziecka. Przeciągnęła się, rozprostowując obolałe plecy i oparła się o maskę auta, by chwilę odpocząć. Nigdy nie przepadała za jazdą samochodem, podróż z Warszawy dłużyła jej się niemiłosiernie, i tylko w napięciu wyczekiwała kiedy w końcu jej oczom ukażą się znajome widoki i napis: Wojsławice, które były celem tej wyprawy.

Innym powodem dla którego się spieszyła, by zdążyć przed zmrokiem, było to, że nie znosiła jazdy nocą. Ograniczone pole widzenia powodowało, że jechała w ciągłym napięciu, co następnie skutkowało bólem głowy i rozstrojem żołądka. Tym razem wolała uniknąć stresu, i wyjechała z Warszawy późnym popołudniem, jednak na tyle wcześnie, by zdążyć, zanim się całkowicie ściemni.

Przygryzając wargi patrzyła w zamyśleniu na rozciągające się przed wsią rozległe przestrzenie pól, na których kołysały się muskane wiatrem złociste zboża, wydające z siebie kojący szum. Chłonęła wzrokiem soczystą zieleń łąk, przerywaną tylko gdzieniegdzie wijącymi się jak serpentyna wąskimi ścieżkami prowadzącymi gdzieś daleko, aż po horyzont. Przydrożne drzewa szeleściły delikatnie, jakby witając ją z powrotem w miejscu, do którego już dawno powinna była przybyć. Cała okolica tchnęła niezwykłym wręcz spokojem, który wyciszał zszargane nerwy i niemal zmuszał by na chwilę przystanąć i się odprężyć.

Podeszła do pobocza drogi, zerwała kilka pojedynczych traw i przez chwilę rozcierała je w palcach, nie mogąc oderwać oczu od zachodzącego słońca, zalewającego resztką swych promieni okoliczne zagajniki. Przymrużyła powieki i wpatrzyła się w oddaloną niewielką mgłę, spowijającą wysokie trawy. Potarła palcami skroń, jakby chcąc odgonić wspomnienia zalewające ją z każdą chwilą coraz mocniej. Rok temu o tej samej porze spacerowała tutaj ze swoim mężem Antkiem i podziwiała te same krajobrazy. Między nimi wszystko układało się idealnie aż do momentu, w którym na świat przyszedł Filip.

Wzdrygnęła się i przeszedł ją dreszcz na samo wspomnienie depresji i czarnych myśli, które opanowały ją wówczas niemal z dnia na dzień. Sama nie wiedziała jak to się stało, że po porodzie nie chciała widzieć ani Antka, ani co gorsza, Filipa. Po wyjściu ze szpitala za namową siostry wylądowała u psychiatry i podjęła leczenie. Po wielu bezskutecznych próbach nawiązania z nią kontaktu mąż w końcu przestał ją odwiedzać, zabrał syna do domu, zaś ona sama zamieszkała u siostry. Po jakimś czasie jednak zapragnęła mieć Filipa z powrotem przy sobie, czemu zbytnio mąż nie protestował, za co była mu dziś bardzo wdzięczna.

Gdy całkowicie doszła do siebie nie mogła zrozumieć skąd wzięło się w niej tamto zachowanie, i chciała wszystko naprawić. Zdiagnozowana depresja wstrząsnęła nią bowiem równie mocno, jak pojawienie się syna i jeszcze dziś czuła to samo przerażenie na sam widok tego słowa. Przecież kochała ich obydwu, zarówno męża, jak i Filipa, więc jak to się stało, że przez moment chciała ich wykreślić ze swojego życia? Miała nadzieję, że jest jeszcze szansa na poprawę ich relacji, i że nie wszystko do końca stracone.

Westchnęła, przeczesując włosy palcami. Okazywanie uczuć nigdy nie było jego najmocniejszą stroną i powinna już dawno przyjąć to do wiadomości. Nie zamierzała zmieniać go na siłę, kochała go takim jakim był. Oby tylko okazał się na tyle wspaniałomyślny i wybaczył jej to, co mu wygarnęła w złości.

Widząc rozbudzonego Filipa, wyjęła go z fotelika i wzięła na ręce, by również zaczerpnął świeżego powietrza. Zrobiła kilkanaście kroków w stronę niewielkiej kapliczki i przystanęła blisko, wpatrując się w miejsce, które przywoływało tak wiele wspomnień.

Kucnęła, przytulając dziecko do siebie, gdy do jej uszu dobiegł jakiś dźwięk. Obejrzała się z zainteresowaniem. Z prawej strony nadchodził jakiś nieznany mężczyzna, który wyraźnie podchmielony podśpiewywał sobie na całe gardło sprośne piosenki i momentami nieco się zataczał. Od czasu do czasu popijał coś z butelki, jakby dodatkowo przepłukując sobie struny głosowe do kolejnych utworów, i z uporem rozpoczynał kolejne wersy.

Martyna rozbawiona nie ruszała się z miejsca, mając nadzieję, że mężczyzna skupiony na utrzymaniu równowagi nawet na nią nie spojrzy. Jak wielkie było jej zdumienie, gdy mężczyzna zbliżywszy się na odległość zaledwie kilku metrów, podniósł głowę i popatrzył prosto na nią. Jego śpiew zamarł mu na ustach. Początkowo jego nieprzytomne, zamglone spojrzenie wpatrywało się w nią w olbrzymim natężeniu, by po chwili przerodzić się w strach. Otworzył szeroko oczy z przerażeniem, przystanął i wydał z siebie straszliwy wrzask.

Dziewczyna drgnęła zaskoczona i zamrugała powiekami. Automatycznie podniosła się z miejsca i jakby w obronie, mocniej przytuliła synka.

Mężczyzna zaczął krzyczeć. Jego krzyk niósł się echem, podrywając do lotu okoliczne ptaki. Ogromne przerażenie na jego twarzy udzieliło się Martynie, która spanikowana, stała jak wrośnięta w ziemię, nie mogąc się poruszyć.

Nieznajomy w końcu zamachał raptownie rękami, odrzucił na bok butelkę, potarł twarz, jakby chcąc zetrzeć z niej to co widzi i ruszył biegiem w stronę wsi. Pędził tak szybko, jakby przed chwilą jego upojenie alkoholowe w ogóle nie miało miejsca. Po chwili zniknął za zakrętem i już nie było go widać.

Martyna przejęta pospiesznie podbiegła do auta i wsadziła synka do środka, przypinając go pasami. Wskoczyła za kierownicę, przekręciła kluczyk w stacyjce i ruszyła do przodu. Najwyższa pora już dotrzeć na miejsce. Kto wie co jeszcze oprócz pijanych indywiduów może jej się przytrafić. Lepiej nie kusić losu.

Nim minęła zakręt mimowolnie spojrzała we wsteczne lusterko i ze zdumieniem szerzej otworzyła oczy. Przyhamowała, by lepiej się przyjrzeć i pochyliła w stronę lusterka, marszcząc brwi. Przy kapliczce widać było płonący słaby płomień świecy, który trzymała jakaś niewyraźna postać. Po drobnej posturze można było się domyślać, że jest to kobieta. Co ona tam robiła? Skąd się tam tak raptownie wzięła?

Martynę ogarnął niepokój. Nic dziwnego, że pijany mężczyzna doznał szoku, musiał już wcześniej ją zauważyć. Tylko dlaczego ona sama jej nie zauważyła? Poczuła się nieswojo i zamrugała powiekami. Nie, to wszystko jedynie jej się zdawało. Było wytworem jej wyobraźni, nic więcej. Nacisnęła mocniej na pedał gazu.

Wjechała na spore podwórko, które przez rok zdążyła dobrze poznać. Zatrzymała się w cieniu po stodołą i wyłączyła silnik, zerkając na stojące obok siebie trzy solidne traktory. Wszystkie były na swoim miejscu, to znak, że Antek powinien być w domu. Chyba, że przez ten czas zdążył zakupić jeszcze jakiś inny, którym wyjechał na pole.

Nie uprzedzała męża o swoim przyjeździe. Wolała postawić go przed faktem dokonanym w obawie, że zanim by przyjechała zdążyłby się rozmyślić nie dając jej szans na żadne wytłumaczenie i rozmowę.

Wysiadła z samochodu i przeszła przez podwórko, niosąc w foteliku śpiącego Filipa. Zapukała do drzwi wejściowych, i gdy nie doczekała się zaproszenia weszła do środka. Przeszła przez korytarz i stanęła niepewnie w wejściu do kuchni. Antek siedział samotnie przy stole i trzymał w rękach kubek z kawą.

Poderwał głowę i spojrzał na nią, zaś w jego oczach dostrzegła szok i niedowierzanie.

- Zrobisz też dla mnie?- spytała cicho.

 

Rozdział II

 

            Rozmowa zdecydowanie się nie kleiła. Zupełnie jak w początkach ich znajomości, kiedy uważała Antka za okropnego gbura, któremu jedna miła rzecz nie mogła przecisnąć się przez usta. Z biegiem czasu poznała go na tyle dobrze, że rozumiała już, że pod tą pozornie twardą skorupą skrywa się najwspanialszy i najmilszy chłopak, jakiego mogła sobie wymarzyć.

Teraz siedząc naprzeciwko niego przypominała sobie wszystkie szczęśliwe chwile, które ich połączyły i wszystkie te jego cechy, które sprawiły, że się w nim zakochała.

- Pyszna kawa, jak zawsze.- uśmiechnęła się niepewnie.- Dzięki.

            Skinął głową bez słowa, mierząc ją badawczym spojrzeniem.

- Jak sobie dajesz radę ze wszystkim?- zagadnęła, usiłując znaleźć jakiś neutralny temat.

- Jakoś.- odrzekł bez przekonania.- Teraz jestem w trakcie koszenia zboża, jeszcze sporo mi zostało. A za jakiś czas w ruch pójdzie pług.

- Tak szybko!- zaskoczona oparła podbródek na rękach.- Ciekawe czy pamiętam jeszcze jak się prowadzi traktor. Może bym ci pomogła?

- Tego tak szybko się nie zapomina.- wzruszył ramionami. Po chwili jego oczy powiększyły się ze zdumienia, gdy dotarł do niego sens jej słów.- Jak to „pomogła”?

- Mam na myśli… to znaczy chciałam zapytać cię… Może moglibyśmy tutaj zostać, chociaż na pewien czas?- zapytała niepewnie, jąkając się.- W międzyczasie pomogłabym ci w pracy… i wtedy przekonamy się czy dajemy sobie jeszcze jedną szansę. Co ty na  to?

            Milczał przez dłuższy czas, jakby przetrawiając to, co mu powiedziała. Wyraźnie zastanawiał się nad odpowiedzią, zaś jego czoło przecinała głęboka pionowa zmarszczka. Musiała pojawić się w ostatnim czasie, Martyna nie mogła sobie przypomnieć, by miał ją wcześniej.

            Pełen powagi sprawiał wrażenie tak przybitego i zrezygnowanego, że miała ochotę podejść i mocno go przytulić. Powstrzymała się jednak, nie była pewna jak to odbierze.

- Jasne, możemy spróbować.- odezwał się wreszcie, gdy cisza zaczynała się przedłużać.- Czemu nie.- dodał bez przekonania.

- Dzięki!- spontanicznie podbiegła do męża i objęła go ramionami, przytulając się do jego pleców.- Nawet nie masz pojęcia ile to dla mnie znaczy!

            Poczuła jak początkowo zesztywniał, lecz zaraz się rozluźnił. Poklepał ręką jej dłoń.

- Cieszę się, że przyjechałaś.- powiedział tylko.- Zobaczmy co z tego wyjdzie.

            Martyna przygryzła usta niemal do krwi. Z radości nie mogła wypowiedzieć słowa. Z rojem motyli w brzuchu i mętlikiem w głowie zaniosła śpiącego Filipa do łóżeczka. Przeczucie mówiło jej, że wszystko jest na najlepszej drodze ku temu, by między nimi znowu pojawiło się uczucie, takie samo jak jeszcze rok temu, gdy spacerowali wśród pól trzymając się za ręce.

 

***

Następnego ranka przebudziła się z niewielkim bólem głowy. Wyjrzała przez okno. Dzień był wyjątkowo szary i mglisty, nic nie zapowiadało, by miało się przejaśnić. Zjadła śniadanie, nakarmiła Filipa, a gdy zasnął wyszła przed dom. Antek kręcił się przy stodole, zamierzał właśnie wyjeżdżać kombajnem na pole.

Usiadła na schodach i objęła kolana ramionami.

- Może zrobię obiad?- zapytała, gdy podszedł bliżej.

- Dobry pomysł.- zgodził się, unikając jej wzroku.

            Minął ją i poszedł w kierunku obory. Wstała i pobiegła za nim.

- Nie przydam ci się dzisiaj na nic?- spytała niepewnie, starając się wyczytać z jego twarzy o czym myśli.- Nie chce mi się siedzieć w domu. Wzięłabym Filipa ze sobą.

            Zmierzył ją spojrzeniem i potrząsnął głową.

- Wolałbym żeby był pod czyjąś opieką. Pogadaj z Hanką niech rzuci na niego okiem, przecież to twoja koleżanka.

            Że też wcześniej sama na to nie wpadła.

- Jasne, dzięki!- zaaferowana wróciła do domu, by przebrać dziecko i przespacerować się do koleżanki mieszkającej kilka domów dalej.

            Hanka była żoną Tomka, kolegi Antka z klasy ze szkoły podstawowej. Martyna po przyjeździe do wsi po ślubie z Antkiem w pierwszej kolejności zaprzyjaźniła się właśnie z nią. Dziewczyna miała trójkę własnych dzieci i w domu nieustanny bałagan, który wiecznie próbowała uporządkować. Mimo tego jej dzieci wyglądały zawsze na zadbane i wciąż uśmiechnięte, i Martyna nie miała wątpliwości, że pozostawienie Filipa w jej rękach będzie najlepszym rozwiązaniem.

- Jak cudownie, że przyjechałaś!- przywitała ją serdecznie Hanka, obejmując ją mocno i przytulając.- W końcu będę miała kogo zaprosić na kawę lub sama się na nią wprosić!- zachichotała.- Powiedz, jak się czujesz, kochana?- spytała, poważniejąc.- Wróciłaś już do równowagi?

- Tak, wszystko w najlepszym porządku.- przytaknęła Martyna.- Teraz jeszcze tylko muszę przekonać co do tego Antka. Mam nadzieję, że mi wybaczy to co się stało.

- Oszalałaś, przecież tu nie ma nic do wybaczania!- obruszyła się przyjaciółka.- Zachorowałaś, to nie było zależne od ciebie.

- Ale moje słowa już tak.- westchnęła Martyna.- Nagadałam mu takich rzeczy, że mi do teraz głupio.

- Nie byłaś wtedy sobą.- Hanka uśmiechnęła się pocieszająco.- On to na pewno rozumie, to mądry facet.

- Mam nadzieję.- pokiwała niepewnie głową.- Mogę zostawić u ciebie Filipa? Chciałabym trochę popracować z Antkiem i przy okazji pogadać.

- No jasne!- Hanka wzięła chłopca na ręce.- Nic tak nie zbliża jak wspólna praca, no nie, mój mały?

            Martyna nie była do końca przekonana, czy to był najlepszy pomysł, że zasiadła za sterami John Deer’a. Zerknęła w dół na koło, niewiele mniejsze od niej samej, a potem na bogato wyposażony panel kierowcy. Miała do wyboru tyle różnorodnych przycisków, że niemal w jednej chwili chęć pomocy mężowi zmalała w niej do zera.

            Obejrzała się za siebie i głęboko wciągnęła powietrze na widok doczepionej prasy rolującej. Świetnie to wymyśliła, nie ma co. Zamiast spokojnie stać przy garach i zajmować się Filipem zachciało jej się pomagać na polu.

- Na pewno dasz sobie radę?- drgnęła, gdy niespodziewanie pojawił się obok Antek.

            Mężczyzna w czapce z daszkiem i zarumienionymi od pracy policzkami przyglądał jej się uważnie.

- Oczywiście, dlaczego nie!- powiedziała radośnie, w duchu ganiąc się za te słowa.- Przypomnij mi jeszcze co do czego i ruszaj pierwszy.

            Cóż, raz kozie śmierć! Powiedziało się A, to trzeba powiedzieć B.

            Patrzyła z nieskrywaną ciekawością jak wesoło pogwizdując mąż wskakuje do kombajnu. Po chwili maszyna majestatycznie wyruszyła do przodu, zatrzymała się na kilka sekund, by następnie zacząć pochłaniać łany zboża.

            Martyna odczekała godzinę, a następnie wrzuciła bieg i pojechała jego śladem. Początkowo trzymała kierownicę kurczowo w obawie, że coś się za chwilę stanie. Kiedy jednak nie doszło do żadnej katastrofy, a prasa sprawowała się bez zarzutu, dziewczyna odetchnęła i nieco się rozluźniła. Być może jej obawy były nieco przesadzone, jednak nie zajmowała się tym przecież ostatnio na co dzień. Nie chciała zepsuć tak drogich maszyn już na drugi dzień pobytu. Nie dość, że jej obecność nie wiadomo czy była tutaj zbyt pożądana, to jeszcze uszkodziłaby sprzęt wart kilkadziesiąt tysięcy złotych.

            Skupiona na pracy nawet nie zauważyła kiedy nadszedł wieczór. Antek pojechał kombajnem w stronę domu, zaś jej samej zostało już niewiele do końca. Jadąc ciągnikiem zerkała od czasu do czasu na efekty swojej pracy i podziwiała bele słomy dumnie prezentujące się na ściernisku. To było bardzo przyjemne uczucie widzieć rezultaty swoich starań. Kilkunastohektarowy obszar pola przedstawiał się teraz iście imponująco. Miała nadzieję, że chociaż w małym stopniu zyskała tym w oczach Antka, i że wieczorem w trakcie rozmowy padnie choć jedno ciepłe słowo pod jej adresem.

             Mimowolnie zerkała w stronę drogi, gdzie w pewnej odległości stała kapliczka. Ta sama, gdzie wczoraj na widok Martyny dziwnie zaczął się zachowywać jeden z mieszkańców wioski. Jeszcze bardziej zastanawiający był fakt, że po odjeździe Martyny, ni stąd ni zowąd, obok kapliczki pojawiła się niespodziewanie kobieta, której wcześniej w ogóle nie było widać.

            Na samo wspomnienie wczorajszego wieczoru dziewczynę przeszedł lekki dreszcz grozy. Antkowi ani słowem nie przyznała się do tego co się wydarzyło. Nie chciała żeby zaczął podejrzewać u niej jakieś zaburzenia psychiczne, i miał wątpliwości co do jej wyleczenia. Zresztą już sama nie była niczego pewna. Może pijany mężczyzna najzwyczajniej w świecie doznał pijackich halucynacji, a jej samej to wszystko się po prostu zdawało?

Odruchowo rzuciła okiem jeszcze raz w kierunku kapliczki i doznała gęsiej skórki. Mimo ponurego wieczoru i niezbyt dobrej widoczności przy kapliczce tliło się niewielkie światło, przypominające płomień świecy. Zmrużyła oczy i wytężyła wzrok, by lepiej widzieć. Światełko nie znikało, a nawet wręcz przeciwnie, wyglądało na to, że momentami płomień się powiększał, a następnie gasł, jakby dmuchany ruchem powietrza.

Gdy obraz nie znikał sprzed oczu dla pewności uszczypnęła się w rękę. Zabolało. Potrząsnęła głową sama do siebie i zamknęła oczy. Otworzyła je po dłuższej chwili, zastanawiając się co zobaczy. Światełko nadal tam było.

Pod wpływem impulsu zatrzymała ciągnik, otworzyła drzwi i zeskoczyła na ziemię. Niezbyt szybkim krokiem ruszyła w kierunku kapliczki, nie odrywając od niej oczu. Nich się dzieje co chce, musi z bliska przekonać się co to jest. Nie zaśnie, dopóki nie odkryje co skrywa niewielka przydrożna kapliczka.

Zatrzymała się raptownie, nosem omal nie wpadając w świeżo skoszone ściernisko. Przed kapliczką niewyraźnie zarysowała się jakaś ciemna postać. Stała tyłem z kapturem narzuconym na głowę, zaś po bokach z lekka powiewały jej długie włosy. Martyna rozchyliła usta w zdumieniu, otworzyła szeroko oczy i stanęła jak wmurowana. Nie, to niemożliwe. Duchy przecież nie istnieją, są jedynie wytworem wyobraźni, niczym więcej. Demony i inne zjawy żyją tylko w książkach, zaś czarownice i inni magowie wyginęli już dawno temu.

Jednak im dłużej się wpatrywała coraz mniej była pewna swoich przekonań. Gdy niezwykłe zjawisko poruszyło się i zaczęło powoli odwracać w jej stronę, Martyna nie wytrzymała. Nie zważając na otwarte drzwi ciągnika i jeszcze nie dokończoną pracę, zawróciła na pięcie i wystrzeliła jak z procy w stronę domu. Tym razem nie korciło jej by się obejrzeć, nie była już ciekawa tego zjawiska. Biegła jak mogła najszybciej, a gdy wpadła zdyszana na podwórze psy głośno zaczęły ujadać i robić wielki harmider.

Wbiegła do środka, przekręciła klucz i ciężko oddychając oparła się plecami o drzwi. Lepiej nie kusić i nie sprawdzać co się dzieje na podwórku. A nuż ta dziwna zjawa czai się po drugiej stronie drzwi i tylko czeka aby ją wpuścić do środka.

Poczuła zażenowanie na widok zaskoczonego jej widokiem Antka, i wówczas poczuła jak na jego widok spływa na nią zbawienny spokój.

- Co się stało?- podszedł do niej zaniepokojony, oglądając ją od stóp do głów.- Ktoś cię gonił?

- Nie, skąd, wszystko idealnie!- skłamała, walcząc z szybkim oddechem i starając się nad nim zapanować.- Pójdziesz ze mną po Filipa?- niemal zaszczękała zębami na samą wizję wyjścia z domu.

- Nie trzeba, już go zabrałem. Śpi.- wskazał ręką pokój, nie odrywając od niej oczu.

- Och, to cudownie!- pisnęła z radości i ruszyła w stronę łazienki.- Idę zmyć z siebie kurz i całą resztę, zaraz wracam

- Dlaczego jesteś taka wystraszona?- spytał z napięciem, idąc za nią.

- Nie jestem, wydaje ci się.- uspokoiła go, oddychając już w miarę normalnie.- Mógłbyś pójść po ciągnik? Nie chce mi się już tam wracać.

- Jasne.- obrzucił ją badawczym spojrzeniem.- Masz dość na dzisiaj?

- Tak jakby.- odrzekła lekko, sięgając po mydło.

            Zawahał się nieco, odczekał chwilę w drzwiach łazienki, a następnie odwrócił się i odszedł. Odetchnęła z ulgą, gdy o nic już nie pytał. Przez szparę w drzwiach widziała jak  nałożył w korytarzu buty i sięgnął do klamki.

- Filip już po kolacji, jakby co.- dodał jeszcze, nim zamknął za sobą drzwi.

 

 

Rozdział III

Martyna z zadowoleniem przyjęła wiadomość, że jej pomoc przy pracy na polu jest zbędna. Była więcej niż pewna, że spowodował to pozostawiony sam sobie przez nią John Deer z otwartymi na oścież drzwiami, jakby zapraszając do środka potencjalnego złodzieja. Antek nic nie wspominał na temat tego zdarzenia, lecz poznała po jego minie, że nie był zbyt zachwycony jej zachowaniem. Ciągnik był jednym z jego nowszych nabytków na gospodarstwie i wcale by się nie zdziwiła, gdyby miał do niej pretensje o tak dziecinne zachowanie. Jednak nie skomentował tego ani słowem, jednocześnie nie zachęcając jej więcej do pomocy. Postanowiła więc zająć się doprowadzeniem całego domu do porządku, gdyż miejscami pozostawiał zbyt wiele do życzenia. Mimo tego, że nie znosiła sprzątania zacisnęła zęby, chwyciła wiadro z wodą i z energią przystąpiła do mycia podłóg i ścierania momentami grubszych warstw kurzu.

Po kilku godzinach zmęczona opadła wreszcie na fotel w salonie i z poczuciem satysfakcji rozejrzała się dookoła. W końcu ten dom zaczął przypominać siebie. Nic nie walało się po kątach, wszystkie ubrania i skarpetki zniknęły z podłogi, zaś podłogi aż lśniły do tego stopnia, że można było się w nich przejrzeć. Z zadowoleniem wypiła łyk kawy. Co prawda nie była pewna ile czasu tu spędzi, może się okaże za kilka dni, że Antek jednak nie będzie chciał dłużej dzielić z nią życia i każe jej się wyprowadzić. Dopóki jednak była nadzieja na to, że między nimi może się jeszcze poukładać zamierzała dawać z siebie wszystko, pod każdym względem. Może jednak uda się na nowo odbudować to, co jeszcze niedawno było pomiędzy nimi tak silne.

            Kiedy w końcu poczuła, że siły nieco się zregenerowały, ubrała synka i wyszła z domu, wciągając przez nozdrza przyjemnie świeże powietrze. Wsadziła Filipa w wózek i ruszyła spacerowym krokiem przed siebie.

Sama nie umiała wyjaśnić dlaczego zamiast w stronę wsi skręciła na drogę wylotową. Zupełnie jakby jakaś niewidzialna siła ciągnęła ją ze sobą do miejsca, które na samą myśl przyprawiało ją o kołatanie serca. Co prawda nigdy nie lubiła spacerować z Antkiem po wsi. Zawsze zmierzali gdzieś indziej, byle jak najdalej od ludzkich spojrzeń i ciekawskich pytań. Być może to ten nawyk spowodował, że Martyna automatycznie skręciła właśnie tam, gdzie w zasadzie nie chciała.

Szła powolnym krokiem z nadzieją, że gdzieś po drodze nadjedzie Antek i razem z nią skusi się na spacer późnym popołudniem.

Tak się jednak nie stało, a im bliżej była miejsca gdzie znajdowała się kapliczka, tym mocniej biło jej serce. Niemal stanęła na palcach widząc z oddali jej dach. Uspokoiła się natychmiast, gdy rozglądając się gorączkowo dookoła nie zobaczyła nigdzie wokół przerażającego światełka. Zamiast tego dostrzegła coś innego. Ktoś tam był.

Zmrużyła oczy i zwolniła. Serce tłukło się jej w piersiach jak szalone i mocniej zacisnęła pięści na oparciu wózka, gdy przypatrywała się stojącej w oddali kobiecie. Trzymała ona na rękach dziecko i stała przed kapliczką, lekko bujając się na boki, jakby chcąc je ukołysać do snu.

Martyna przełknęła ślinę i ruszyła dalej, zdecydowana podejść bliżej. Ciekawość i chęć spojrzenia prosto w twarz istocie, która do tej pory napędziła jej olbrzymiego stracha, była większa niż jej własne przerażenie.

Z sercem w gardle podeszła blisko i przystanęła.

- Dzień dobry!- przywitała się, nieco drżącym głosem.- Piękna okolica, prawda?

            Nieznajoma płynnym powolnym ruchem obróciła się w jej kierunku i popatrzyła Martynie prosto w oczy. Dziewczyna znieruchomiała, wpatrując się jak urzeczona w piękne szafirowe oczy, okolone ciemnymi rzęsami, blade, niemal przezroczyste policzki, na których trudno byłoby doszukać się choć skrawka jakiegokolwiek rumieńca i pełne, perfekcyjnie wykrojone usta, rozciągające się w nieśmiałym uśmiechu. Trzymane przez nią na rękach dziecko zakwiliło cicho, lecz ucichło natychmiast, gdy spojrzała na nie wzrokiem pełnym miłości i ciepła.

Z twarzy nieznajomej tchnął niezwykły spokój z miejsca udzielając się Martynie, która zszokowana nie mogła wprost oderwać oczu od tej niezwykłej dwójki. Nie przypominała sobie, by kiedykolwiek ich widziała w tych okolicach.

- To prawda, przepiękna.- odezwała się nieznajoma dziewczyna melodyjnym głosem.- Zawsze, ilekroć tutaj wracam budzą się we mnie te same odczucia.

- To tak jak we mnie.- wyznała Martyna. Lęk, który jeszcze niedawno zawładnął całym jej ciałem zniknął gdzieś bez śladu.- Nie znam piękniejszego miejsca na ziemi, dlatego wróciłam tu po… dłuższej nieobecności. Nie mogłam wytrzymać w mieście. Tęskniłam za tymi widokami i zapachami.- zaciągnęła się głęboko powietrzem.

            Nieznajoma dziewczyna przyjrzała jej się z uwagą.

- Wróciłaś najszybciej jak mogłaś, prawda?- spytała łagodnie.- I co teraz?

- Nie wiem.- odrzekła szczerze Martyna.- Nie wiem jeszcze jak długo tu zostanę, nie wszystko zależy ode mnie. Może zbyt długo zwlekałam z powrotem.- dodała niepewnie.

- Nigdy na nic nie jest za późno.- rzekła dziewczyna tak miękkim głosem, że Martyna miała przez moment wrażenie, że niesie się on w takt szumu traw.- Dopóki istniejemy zawsze jest czas, by wszystko naprawić, ułożyć od nowa, powiedzieć to co niewypowiedziane. Zrób to teraz, póki jeszcze możesz.

- A jeśli okaże się, że wszystko stracone?- Martyna wzdrygnęła się.- Chyba najbardziej to obawiam się usłyszeć.

- Trzeba zaryzykować, inaczej nigdy tego się nie dowiesz.- nieznajoma pochyliła się i z czułością musnęła swoim policzkiem policzek dziecka.- Tylko rozmowa z drugim człowiekiem sprawia, że pojawia się porozumienie. Musisz znaleźć w sobie odwagę, by to zrobić i pójść na przód.

- Masz rację, zrobię to dzisiaj.- uśmiechnęła się Martyna, ściskając mocniej wózek rękami, aż pobielały jej kostki.- Najlepiej od razu, nie będę już dłużej tego odkładać.- odwróciła wózek w stronę wsi.- Dzięki za radę!

- Nie ma za co.- piękna nieznajoma odpowiedziała olśniewającym uśmiechem.- Macie ślicznego chłopczyka, dla niego warto walczyć o szczęście.

- To prawda.- Martyna skinęła głową z wdzięcznością.- Do zobaczenia!

- Do zobaczenia.- odrzekła cichym głosem dziewczyna, nie ruszając się z miejsca.

            Martyna raźnym krokiem ruszyła przed siebie, obmyślając w duchu plan rozpoczęcia rozmowy z Antkiem. Miała nadzieję, że po powrocie zastanie go w domu. Najlepiej załatwić tą sprawę od razu, by już niepotrzebnie nie przeciągać.

            Uśmiechnęła się sama do siebie z ironią, na wspomnienie swoich lęków. Jak mogła wmówić sobie jakieś duchy i podejrzewać nawrót choroby?! Okazało się, że tym duchem była zwyczajna miejscowa dziewczyna, która od czasu do czasu lubiła tu przebywać, podobnie jak ona, oczarowana okolicą.

            Przepełniona niewysłowionym poczuciem ulgi Martyna odwróciła się przed zakrętem, by pomachać nieznajomej dziewczynie. Uśmiech jej zamarł na wargach, gdy zobaczyła, że przed kapliczką nikogo nie było, zaś w miejscu gdzie stała dziewczyna zamigotał chwiejnie jakby słaby płomień świecy.

            Zszokowana przystanęła na chwilę, zaś przez jej głowę przebiegły setki pytań. Skąd dziewczyna wiedziała, że w wózku śpi chłopiec, a nie dziewczynka? „Wróciłaś najszybciej jak mogłaś…”, powiedziała, co przeraziło Martynę jeszcze bardziej.

            Przestraszona zacisnęła mocniej palce na rączce wózka i zaczęła biec w stronę domu. Pędziła niemal środkiem szosy, nie zważając na trąbiące i omijające ją auta, z rozpaczą wypatrując znajomych ścian budynku. Rozdygotana wpadła na podwórze, wyjęła synka z wózka i pospiesznie wpadła do domu.

- Co się dzieje?- Antek wyskoczył z kuchni i podszedł do niej szybkim krokiem, przypatrując jej się ze strachem.

            Trzęsącymi się rękoma oddała mu dziecko i osunęła się na podłogę, opierając się plecami o ścianę.

- Mmuszę… wracać.- wyjąkała, czując jak po twarzy spływają jej łzy.- Do Warszawy. Najlepiej jeszcze dziś.

- Dlaczego?- był zaniepokojony.- Co się stało?

- Mam jakieś zwidy, omamy… nie wiem.- wyznała z rozpaczą.- Nie mogę w takim stanie zajmować się Filipem. Nie wiem co mam zrobić.- rozkleiła się.

            Kucnął obok niej i dotknął jej ramienia.

- O jakich zwidach mówisz?- spytał stłumionym głosem.

            Wzięła głęboki wdech i ukrywając twarz w dłoniach opowiedziała mu o widzianej kilkakrotnie dziewczynie przy kapliczce i o migotliwym płomieniu świecy. O strachu, który za każdym razem odczuwała tak samo, gdy zbliżała się do tego miejsca.

            Słuchał jej w milczeniu, a gdy skończyła niespodziewanie poderwał się z miejsca i wziął ją za rękę.

- Chodź, przejdziemy się.- rozkazał stanowczo.- Udowodnię ci, że jesteś zdrowa na ciele i umyśle.

- Dokąd?- przeraziła się.- Chyba nie w tamtym kierunku?!

- Owszem, właśnie tam.- przytaknął spokojnie.

- Nie, nigdy w życiu!- zaprotestowała gwałtownie.- Nie dam rady!

- Nie chcesz przekonać się jak jest naprawdę?- spytał zagadkowo.- Boisz się iść nawet ze mną?

- Okej, w porządku.- skapitulowała pod naporem jego uniesionych brwi.- Tylko po co tam pójdziemy?

            Nie odpowiedział, uśmiechając się tajemniczo. Pociągnął ją za sobą, prowadząc spokojnie wózek.

Gdy ich oczom ponownie ukazała się kapliczka, Martyna ze strachem mocno zacisnęła powieki. Wówczas Antek opowiedział jej legendę o kobiecie, która kiedyś obok kapliczki zamarzła razem z dzieckiem, i jak od tamtej pory nieraz zobaczyć można tlący się płomień świecy.

            Martyna słuchała z niedowierzaniem.

- Nie jesteś pierwszą osobą, która ją zobaczyła.- zakończył z uśmiechem.- Kilka osób z naszej miejscowości też miało tę możliwość, więc nie przejmuj się tym tak bardzo. Z całą pewnością nie jesteś też na nic chora.

- Dzięki, jakoś wcale nie czuję się przez to lepiej.- odrzekła z wahaniem, pocierając skroń.- Dlaczego nigdy mi o tym nie opowiedziałeś?

- Jakoś nie było okazji.- objął ją ramieniem i spojrzał jej prosto w oczy.- Poza tym ja też ją widziałem.- dodał niepewnie.

- Ty?!- jej oczy zrobiły się okrągłe jak spodki. Nie wierzyła własnym uszom.

- Jakiś czas temu.- przyznał.- Podobnie jak ty nie byłem pewny czy wszystko ze mną dobrze, więc na wszelki wypadek nikomu o tym nie mówiłem, dlatego doskonale cię rozumiem. A teraz, skoro już ustaliliśmy, że nic ci nie dolega… to może jednak zostaniesz?

            Mocniej zabiło jej serce.

- Chcesz tego?- spytała cicho.- Mimo tego, że tak okropnie się ostatnio zachowałam?

- Byłaś chora.- przytulił ją mocniej.- To nie byłaś ty.

- Tak, ale… strasznie cię przepraszam.- wyszeptała.- Za te wszystkie rzeczy, które niepotrzebnie wygadywałam o tobie. Wcale tak nie myślę.

- Wiem.- odrzekł łagodnie.- Kocham cię.

            Jej oczy wypełniły się łzami radości.

 - Ja ciebie też kocham.- wtuliła nos w zagłębienie jego szyi.- Jesteś najlepszym co mnie w życiu spotkało. Ty i Filip.

            Przytuliła się mocniej i zerknęła ponad jego ramieniem na kołyszące się łagodnie drzewa i trzepoczące liście na wietrze. Objęła wzrokiem niezwykłą panoramę pól z falującymi łanami zboża, poprzecinaną z rzadka wstęgami zaoranej ziemi. Wciągnęła pełną piersią głęboki haust niezwykle aromatycznego powietrza, w którym przeważał zapach świeżo skoszonej trawy.

            Nigdzie nie czuła się lepiej, wspanialej. To było jej miejsce na ziemi. Tu odnalazła swoje przeznaczenie.