niedziela, 4 kwietnia 2021

Gdy zaszumią wierzby (część VII)

 


 Anna

- Pospieszcie się!- niecierpliwym gestem Anna ponagliła Bartka do szybszego zawiązywania sznurówek.- Tosiu, wzięłaś kanapki?

- Jeszcze nie!- odkrzyknęła dziewczynka, mocując się z paskiem w płaszczu.- Zaraz po nie wracam.

- Prosiłam żebyś zapakowała je od razu.- Anna z westchnieniem wróciła do kuchni i zabrała drugie śniadanie Tosi, wrzucając je do papierowej torby.- Ale dzisiaj wam zeszło z tym wszystkim! Nie mogę się dzisiaj spóźnić, wyjeżdżam w teren, będę kręcić nowy projekt.- tłumaczyła, widząc zacięte usta Tosi przy zapinaniu plecaka.- Już pewnie tam na mnie czeka cała ekipa.- pospiesznie zerknęła na zegarek.

- O czym tym razem będziesz opowiadać w telewizji?- zapytał chłopiec z zaciekawieniem, unosząc głowę w jej stronę i zaprzestając całkowicie zajmować się wiązaniem sznurowadeł.

            Nie miał do końca zapiętej kurtki, w jednej ręce trzymał szalik, a w drugiej końcówkę sznurówek. Na ten widok Annie podniosło się ciśnienie.

- Potem ci opowiem, teraz zawiązuj prędko te buty!- wyminęła chłopca i stanęła na zewnątrz, by rodzeństwo szybciej zaczęło wychodzić.- Chodźcie szybciej naprawdę, zaraz rzeczywiście będę spóźniona!

- O której wrócisz?- Tosia zapięła bratu pasy w samochodzie, położyła plecak obok siebie i zaczęła żuć gumę.- Po południu czy raczej wieczorem?

- Trudno powiedzieć.- Anna nacisnęła guzik pilota, by zamknęła się za nimi brama i wyjechała na ulicę.- Jedziemy do Legionowa, muszę dziś nakręcić kilka rozmów w Domu Pomocy Społecznej, zobaczymy czy wszystko pójdzie zgodnie z planem. Jeśli tak to powinnam być około siedemnastej, a jeśli zdarzy się jakiś poślizg to zadzwonię do ciebie, odbierzesz Bartka z przedszkola.

- Okej.- zgodziła się dziewczyna, wzruszając ramionami.- Jutro też masz taki wyjazd?

- Najprawdopodobniej tak, o ile nic nie stanie na przeszkodzie.- udało jej się zwinnie wślizgnąć na środkowy pas.- W tej pracy nigdy nie można być niczego pewnym. Jeszcze w środę mam zamiar tam pojechać, a potem dwa dni już na miejscu, będę wszystko spinać w całość.

- Ciekawą masz pracę, ciociu.- stwierdził Bartek, zsuwając się z fotelika, gdy zaparkowali na parkingu pod przedszkolem.- Chciałbym kiedyś robić to samo.

- Pomyślisz o tym dopiero za kilka lat, ale sądzę, że raczej zmienią ci się koncepcje!- roześmiała się Anna.- Z biegiem czasu zobaczysz ile to pochłania czasu i energii. Chociaż z drugiej strony… daje też mnóstwo satysfakcji. Zobaczymy, co tam sobie wymyślisz. Rozważę poważnie każdą twoją propozycję, obiecuję!

            Tosia wysiadła pod szkołą, zaś Anna ruszyła z piskiem opon w stronę telewizji, od czasu do czasu przekraczając dozwoloną prędkość. Nienawidziła się spóźniać, nigdy tego nie robiła, zaś to dzisiejsze opóźnienie, pierwsze od długiego czasu, z pewnością zostanie odpowiednio skomentowane i zauważone przez kolegów. No cóż, każdemu z nich z osobna zdarza się to zresztą regularnie, nie będzie w tym odosobniona.

            Zaparkowała na swoim ulubionym miejscu pod gmachem telewizji i wyskoczyła z auta jak oparzona. W biegu poprawiła włosy i rozpięła ostatni guzik płaszcza, wpadając w popłochu do środka i zderzając się na samym wejściu z kamerzystą.

- Hej! Spokojnie, nie musisz się tak spieszyć.- wyminął ją i skierował się w stronę wyjścia.- Mamy jeszcze parę minut.

- Cześć Jędrek! To świetnie!- odetchnęła.- Już myślałam, że zostałam dziś na szarym końcu. Pędzę zrobić sobie kawę, a ty daj znać kiedy mam się zbierać.

- Zrób i dla mnie podwójną!- krzyknął, zamykając za sobą drzwi.- Będzie jak znalazł na chwilę przerwy!

            Anna przebrała się w dżinsy, nałożyła jasnoszary miękki sweter podkreślający jej smukłą sylwetkę i wyciągnęła kurtkę. W zależności od charakteru reportażu zazwyczaj starała się dopasować ubiór do swoich rozmówców, by zanadto nie rzucać się w oczy i nie wyróżniać swoim strojem. To należało do jej bohaterów, by mogli swobodnie czuć się obok niej, mimo krępującej obecności kamer.

- No to jedziemy!- z ulgą zajęła miejsce pasażera obok kierowcy.- Mam wrażenie, że całe lata świetlne minęły od kiedy ostatni raz wyruszaliśmy coś kręcić.

- A co, trzy tygodnie to mało?- Jędrzej zanurkował do torby i wyciągnął z niej małą colę.- W międzyczasie nabyłem nową kamerę, zobaczysz jaki będzie full wypas na nagraniach. Mega!

- Już ją wypróbowałeś?

- Nie dalej jak wczoraj wieczorem.- potwierdził, uśmiechając się szelmowsko.- Na własnej żonie!

- Uuuu!- zabuczał radośnie Marcin, kosząc ostro zakręt.- Chętnie bym sobie pooglądał tego pornuska!

- Ja ci pooglądam, zboczeńcu.- Jędrek spojrzał groźnie w jego stronę.- Ten temat jest zarezerwowany wyłącznie dla mnie.

- Ale film zdążyłeś już wyjąć?- Anna z rozbawieniem przysłuchiwała się wymianie zdań.- Bo jeśli nie to może i ja się przyłączę.

- Świniaki jesteście.- Jędrek z udawanym oburzeniem schował colę i wyciągną drugą puszkę z napojem energetyzującym.- Powiem dziś Poli o tych waszych niesmacznych żartach. Zobaczycie, dostanę zakaz zadawania się z wami.

            Anna poprawiła apaszkę na szyi i z błogością rozpięła nieco zamek w kurtce. W końcu działo się to, no co tak długo czekała. Nareszcie będzie miała z powrotem w ręku swój ukochany mikrofon. Wreszcie opuściła mury telewizji i ruszyła w teren. Ostatni miesiąc był tak trudny i tak dał się jej w kość, że jakimś sposobem musiała odreagować minione wydarzenia. Najnowszy reportaż wydawał się do tego idealnym rozwiązaniem. Zainteresowanie się problemami innych osób zawsze pomagało jej oderwać się od swoich smutków. Tak samo będzie i tym razem. Nie może pozwolić na to, sprawy osobiste przykryły to, co kochała w tej chwili najbardziej: pracę.

            Pełna podekscytowania wyskoczyła z busa, z rozmachem zasuwając za sobą drzwi i wzięła do ręki mikrofon. Przez kilka sekund ważyła go w dłoni nie mogąc uwierzyć, że za kilka sekund zaczyna nagranie. Obejrzała budynek Domu Pomocy Społecznej, który był celem ich dzisiejszego reportażu i skinęła na Jędrka, który w pełnej gotowości stał już u jej boku i czekał na jej sygnał.

- Czas na nas, wchodzimy!- energicznie pokonała schody i stanęła przed drzwiami, naciskając dzwonek.

 

 

Bartek

            Chłopiec przykucnął obok półki z samochodzikami i wziął do ręki niewielkiego jeepa. Postawił go koło siebie na podłodze i kilka razy puścił do przodu, chwytając za każdym razem, by ten nie pojechał zbyt daleko. W przedszkolu, do którego chodził, auta były jego ulubionymi zabawkami, zaś ten właśnie jeep był tym, po którego sięgał w pierwszej kolejności. Sam nie był do końca pewien dlaczego akurat on spodobał mu się najbardziej. Miał już kilka otarć, obdrapany bok i nieco skrzywione koło, lecz mimo wszystko gdy Bartek brał go do ręki czuł się jakoś spokojniej.

            Tego dnia czas w przedszkolu zaczął się chłopcu niemiłosiernie dłużyć od momentu, gdy pani przedstawiła temat, który mieli dziś omawiać: wakacje. Przedszkolanka zaczęła wypytywać dzieci jak spędzały ten czas i co najlepiej wspominają. Bartek w pierwszym odruchu miał ochotę zatkać sobie uszy, gdy dzieci z grupy przekrzykując się jedno przez drugie zaczęły opowiadać o wakacjach spędzonych z rodzicami. Powstrzymał się jednak widząc na sobie wzrok nauczycielki, i połykając łzy, milczał. Czuł jedynie jak coś nieokreślonego wielkości piłeczki do ping ponga zagnieździło mu się w okolicy serca i zaczęło niemiłosiernie uciskać. Ciężar ten rósł z każdą chwilą, gdy zbliżała się jego kolej opowiadania o swoich wakacyjnych wrażeniach. A nie miał na to najmniejszej ochoty. Nigdy nie lubił opowiadać o sobie w przedszkolu, była to dla niego największa kara, gdy musiał coś powiedzieć, chociażby kilka zdań.

Co prawda końcówka wakacji z ciocią Anną nie była taka zła, większość czasu spędził bawiąc się z nią w memory i na wyprawach na lody. Kiedy musiała iść do pracy zostawał z nim wujek Piotrek lub Tosia, więc nie mając nic lepszego do roboty szedł wtedy do swojego pokoju i grał na komputerze. Tęsknił jednak bardzo za rodzicami. Gdy nikt nie widział stawał przy oknie w swoim pokoju i patrzył na rosnące nieopodal domu wierzby, które swoim szumem przypominały mu wspólne momenty z rodzicami i z siostrą. Nie przyznawał się jednak nikomu do takich chwil słabości, wolał by każdy myślał o nim jaki jest dzielny i jak sobie świetnie ze wszystkim radzi.

- To jak, Bartuś?- z zamyślenia wyrwał go głos nauczycielki.- Opowiesz nam troszeczkę co robiłeś w wakacje?

            Serce zaczęło mu mocniej bić, nie odpowiedział. Czuł jakby wokół jego żeber pojawiła się jakaś wielka obręcz, która zaciskała się coraz mocniej i mocniej. Ścisnął w rączce auto i drugą ręką zaczął bawić się kołami jeepa. Nie lubił, gdy wszyscy patrzyli właśnie na niego.

- Nie wyjeżdżałeś nigdzie?- drążyła nauczycielka.- A chodziłeś na place zabaw? Może na jakieś wycieczki do parku?

            Ledwie dostrzegalnie skinął głową.

- Chodziłem.- wymamrotał pod nosem, spuszczając głowę.

- Świetnie!- pani Marlena radośnie podniosła głos.- Może jeszcze robiłeś coś ciekawego? Opowiedz nam o tym, proszę.

- W parku zaprzyjaźniłem się z wiewiórką.- wymamrotał niewyraźnie, tak by słyszała go jedynie nauczycielka. Wmawiał sobie, że nie widzi niemal trzydziestu par oczu wpatrujących się w jego usta.- Nazwałem ją Maja. Czasem dawałem jej jakieś smakołyki.

- Cudownie! Czyli jednak wakacje były udane, zyskałeś nową przyjaciółkę!- nauczycielka z uśmiechem zwróciła się do kolejnego dziecka.- Lenka, teraz ty nam opowiedz jak spędzałaś wakacje.

            Odetchnął, gdy wszyscy skupili swoją uwagę na kimś innym. Tego typu pytania za każdym razem tak samo wytrącały go z równowagi. Nieznośny ciężar w piersi powoli zelżał i ze spokojem mógł powrócić do zabawy, nikt nie zwracał już na niego uwagi. Nikt, oprócz Natana, który zauważył trzymane przez Bartka autko i nie spuszczał z niego oczu od dłuższego czasu. W pewnym momencie przykucnął obok kolegi i gdy ten na moment postawił samochód na podłodze, od razu go złapał i szybko odsunął się na bezpieczną odległość.

            Bartek zauważył to natychmiast i odwrócił się, by odebrać koledze zabawkę, lecz ten schował ją za plecami.

- Oddaj!- zażądał oburzony Bartek.- Byłem pierwszy!

- Ale ja też chcę! Ty już go długo masz!

- Nigdy nim się nie bawiłeś!- Bartek wyciągnął rękę.- Dawaj!

- No to sobie weź!-  Natan zaczął się śmiać.- Albo niech ci tata kupi!

            Bartek był już pewny, że dzisiejszy dzień nie będzie miał udanego zakończenia. Ze złością popatrzył przez chwilę koledze w oczy, a następnie z premedytacją kopnął go w kostkę, a potem z całej siły przyłożył mu piąstką w nos. Z zadowoleniem odnotował, że Natan natychmiast zaczął płakać, i wypuścił samochodzik z ręki, łapiąc się za nos. Bartek od razu skorzystał więc z nadarzającej się okazji i z powrotem złapał jeepa, lokując go w zbudowanym dla niego garażu z klocków lego.

Początkowo siedział nieruchomo wsłuchując się jednym uchem w płacz Natana, lecz nieoczekiwanie w pewnym momencie poczuł pod powiekami piekące łzy. Zamrugał szybko, by się ich pozbyć, lecz one nie dawały za wygraną. Wezbrały się w kącikach oczu chłopca i spłynęły powoli po jego policzkach. Nie przejął się zbytnio, gdy pani Marlena krzyczała i zagroziła, że zaraz o zajściu powiadomi rodzinę. Ciocia Anna, chociaż ostatnio jakaś nerwowa, jest zawsze dla niego wyrozumiała. Na pewno nie inaczej będzie i tym razem. Ona go zrozumie.

 

Tosia

Wysiadła z auta ciotki z niezwykłym ociąganiem, mimo, że widziała jak bardzo spieszy jej się do pracy. Nie podobał jej się ten nadmierny pośpiech. Ciotka sprawiała wrażenie, jakby była oddalona myślami gdzieś strasznie daleko, a w dodatku momentami była niemal nieprzyjemna. Nie pomogła nawet Bartkowi przy ubieraniu się do przedszkola, zaś kiedy wsiadł do swojego fotelika w samochodzie nawet nie zamknęła za nim drzwi, tylko popędziła prosto za kierownicę auta. Tosia, mimo, że ostatnio denerwował ją młodszy brat, była oburzona takim zachowaniem w stosunku do niego, ale nic nie powiedziała ciotce. W skoro mają oboje zamieszkać z nią pod jednym dachem powinni zacząć się przestawiać na jej dość intensywny tryb życia, jaki prowadziła. Poranny pośpiech to zapewne zalążek wszystkich zmian jakie dopiero ich czekają i czy im się to podoba czy nie muszą do tego przywyknąć.

Z niechęcią ruszyła w kierunku szkoły zastanawiając się po drodze czy aby na pewno zdążyła odrobić wszystkie lekcje. Wieczór spędziła głównie na czatowaniu ze znajomymi i na przeglądaniu twittera na zmianę z facebookiem, zaś podczas messengerowych pogawędek całkowicie wyleciało jej z głowy zapytać kogokolwiek co było zadane. Miała nadzieję, że wszystko ominie ją po cichu tak jak do tej pory, i że nie będzie w tego powodu żadnych konsekwencji. Już wystarczająco zbyt wiele zdążyła nałapać złych ocen, jeszcze kilka i zaraz będzie miała problem by uniknąć zagrożenia na półrocze. Lepiej by ta wiadomość jak najpóźniej dotarła do ciotki, w przeciwnym razie najbliższe dni mogą przestać być tak różowe jak dotychczas.

Z daleka pod szkołą zobaczyła wyczekującą na lekcje całą swoją klasę, która stała pod budynkiem rozproszona w kilkuosobowych grupach. Tosia z niejaką ulgą odnotowała, że w żadnej z nich nie widać nigdzie Moniki. Nie miała ochoty na kolejne zgrzyty i ciągłe zastanawianie się gdzie by tu uciec przed jej spojrzeniami. Miała tego już naprawdę dosyć.

 Zastanawiając się do kogo podejść na kilka chwil rozmowy, zwróciła uwagę na Lenę, otoczoną kilkoma koleżankami z klasy. Dziewczyna trzymała w ręce papierosa i co chwilę wkładała go do ust, wypuszczając raz po raz olbrzymie kłęby dymu. Ubrana była nieco mniej wyzywająco niż zazwyczaj, lecz mimo to jej długie, czerwone kozaki i króciutka różowa kurtka z pewnością i tym razem nie zostaną nie zauważone przez nauczycieli. Tosia do tej pory wielokrotnie dziwiła się, że nikt Leny jeszcze nie wyprosił z lekcji, a jedynie rzucano uwagi pod adresem jej ubioru, co sama zainteresowana zbywała lekceważącym milczeniem. Osobiście nie nałożyłaby podobnych ciuchów, lecz z drugiej strony zazdrościła koleżance odwagi. Sama nigdy w życiu nawet nie pomalowała paznokci na czerwony kolor. Wydawał jej się tak rażący i wyzywający, że prędzej zapadłaby się pod ziemię niż wyszła z domu z takimi dłońmi.

Niespiesznym krokiem Tosia podeszła do grupki dziewcząt i stanęła w pewnej odległości, opierając się plecakiem o poręcz schodów.

Nie chciało jej się wchodzić jeszcze do budynku szkoły. Lekcje miały się odbyć za niecałe piętnaście minut, był więc jeszcze czas na to by chwilę pooddychać świeżym powietrzem. Zaś siedzenie na podłodze w dusznym korytarzu pod klasą z plecakiem zawieszonym na kolanach nie było niczym przyjemnym. Ponadto mogłaby się znowu ni stąd ni zowąd przypałętać Monika i zacząć smęcić na temat Karola. A tego Tosi naprawdę nie chciało się już słuchać.

- Co tam? – zagadnęła Lena, niespodziewanie przystając obok niej.- Jakieś plany na dzisiejszy dzień?

- Nic konkretnego.- mruknęła nieco speszona Tosia, zastanawiając się jednocześnie kolejny raz, dlaczego równolatka Lena tak ją onieśmiela.- A co?

- A bo tak sobie właśnie pomyślałam…- Lena rozejrzała się dyskretnie dookoła i pochyliła w stronę Tosi tak, by tylko ona mogła ją usłyszeć.- Może byśmy się urwały z paru lekcji, co myślisz?

- Ja z tobą?- upewniła się zaskoczona Tosia.

- Tak, tylko we dwie.- Lena strzepnęła popiół z papierosa.- Co ty na to? Nie chce mi się siedzieć i słuchać tych bzdurnych wywodów.

- Teraz?- nie mogła uwierzyć, że Lena proponuje coś takiego właśnie jej.

- Ciii….!- Lena znowu rozejrzała się dookoła.- Tylko nie informuj o tym zaraz pół klasy, bo nic z tych planów nie będzie.- To jak, znikamy?

- Chętnie.- Tosia poczuła się niemal wyróżniona, że spośród licznego grona dziewcząt Lena wybrała właśnie ją.- Nawet zaraz.

- Cudownie.- wymamrotała Lena, rzucając na ziemię niedopałek papierosa i dusząc go obcasem.- Stój spokojnie, nie rób dymu, ulotnimy się, jak tylko wszyscy zaczną wchodzić do środka.

- Okej.- Tosia ścisnęła mocniej pasek od plecaka i poprawiła go sobie na plecach.- A jak ktoś nas zauważy?- spytała nieco bojaźliwie.

- No to może nie sypnie, zobaczymy.- wzruszyła ramionami Lena.- Co, już masz cykora?

- Nie, jasne, że nie.- skłamała Tosia, czując lekkie mrowienie w dole brzucha.- Ale jeszcze nigdy nie uciekałam z lekcji.- przyznała.

- No to za parę chwil będziesz miała swój debiut.- koleżanka uśmiechnęła się z lekkim przekąsem, nakładając sobie na głowę fikuśną czapkę.- Bez obaw, to nie boli, ja kiedyś też miałam swój pierwszy raz.

- I co, obyło się bez przygód?- spytała Tosia z zaciekawieniem.

- No jasne, najmniejszych.- odrzekła krótko Lena.- Nie miewam takich wpadek, trzeba po prostu wiedzieć, w którym momencie to zrobić. Spoko, nie bój się, mam to w małym palcu. Jak dam ci znak to po prostu chodź za mną i nie zadawaj zbędnych pytań.

            Na dźwięk dzwonka kończącego przerwę, wszyscy, którzy stali przed budynkiem szkoły, jak na komendę ruszyli do środka, pocierając ręce lub popychając się i żartując. Lena stała z obojętną miną przepuszczając wszystkich po kolei, zaś Tosia chcąc nie chcąc zrobiła to samo. Zerkała co chwilę na koleżankę i podziwiała w duchu jej spokój i opanowanie.

            Gdy za ostatnią osobą zamknęły się drzwi, Lena uśmiechnęła się triumfalnie.

- Teraz spokojnie możemy iść na przystanek.- oznajmiła i ruszyła w kierunku przystanku autobusowego, oddalonego w odległości około stu metrów od szkoły.

            Przystanek usytuowany był w takim miejscu, że nie był widoczny z okien szkoły, co stwierdziła nieco uspokojona Tosia, gdy idąc żwawym krokiem w jego kierunku, co rusz zerkała ponad swoim ramieniem, czy nikt ich nie widzi.

- Co się tak oglądasz, nie widzą nas.- zaśmiała się Lena.- Sprawdziłam to już dawno, nikt nas już nie dojrzy.

- No to świetnie.- Tosia z duszą na ramieniu i niemal depcząc Lenie po piętach wsiadła zaraz za nią do nadjeżdżającego niemal natychmiast autobusu.

-  To się nazywa mieć farta, widziałaś?- Lena z zadowoleniem zajęła miejsce na samym końcu.- Ale mi się nie chciało dzisiaj siedzieć w tej budzie!- przeciągnęła się i ziewnęła.- Siadaj, no co tak stoisz?

            Tosia przysiadła niepewnie na pierwszym z brzegu siedzeniu i rozejrzała się lękliwie. Spuściła wzrok pod karcącym spojrzeniem siedzącej naprzeciwko starszej pani i utkwiła wzrok w bocznej szybie. Czuła się niemal jak przestępca po obrabowaniu jednego z najlepszych banków, lecz jednocześnie z podekscytowania aż zaczął boleć ją brzuch. W końcu odważyła się zrobić coś, o czym do tej pory tylko myślała, a co wydawało jej się dość nierealne i odległe. Ucieczka z lekcji była tylko abstrakcją, a teraz stała się czymś rzeczywistym. Była z siebie niemal dumna, że to zrobiła. Następny raz będzie o wiele przyjemniejszy, nie tak bolesny jak ten. Zupełnie tak, jak mówiła Lena.

            Dopiero wysiadając z autobusu uświadomiła sobie co nie dawało jej spokoju. Jechała bez biletu. Pierwszy raz w życiu.

- Jak widać nie mieszkam w żadnym królestwie.- Lena otworzyła kluczem drzwi i weszły do środka.- Ale chyba nie będzie ci to przeszkadzało za bardzo?

            Nie oczekując na odpowiedź zrzuciła buty z nóg, zostawiając je na samym środku wąskiego korytarzyka i poszła dalej, rozbierając się po drodze i rzucając ubrania gdzie popadnie.

            Tosia poszła za nią, rozglądając się niepewnie dookoła. Wszędzie walały się brudne ubrania, gdzieniegdzie w kącie poustawiane były butelki i puszki po piwie, jeden z pokoi niemal w całości wypełniony był pustymi kartonami. Na podłodze widoczne były liczne ciemne plamy, które przyklejały się do skarpet Tosi, gdy przypadkiem na nie nadepnęła. Wymijała je z uwagą, lecz nie udawało jej się to za każdym razem.

            Pociągnęła nosem. Zapach w mieszkaniu również pozostawiał wiele do życzenia.

- Co się tak rozglądasz?- zagadnęła Lena, wyciągając z szafki w kuchni dwa kubki, dwie butelki piwa i paczkę chipsów.- Żaden belfer tutaj nas nie nakryje, nie bój się!- zachichotała.

- Nie ma tu nikogo.- bardziej stwierdziła niż zapytała Tosia.

- A kogo chciałabyś tu spotkać?- zdziwiła się Lena, idąc do pokoju i włączając telewizor. Przesunęła krzesło, by można było lepiej widzieć obraz.

- Sama mieszkasz?- Tosi wydało się dziwne, że nikogo nie zastały w domu o tej porze.

- Z matką. Czasami tutaj wpada żeby się przespać, o ile w ogóle sobie przypomni, że ma mieszkanie.- odrzekła kwaśno Lena, otwierając piwo.

            Tosia otworzyła szerzej oczy. Nie spodziewała się takiej odpowiedzi, podobnie jak tego, że właśnie dziś ucieknie z lekcji i że będzie siedzieć sama z Leną w jej mieszkaniu. Z tą samą Leną, o której myślała do tej pory różne rzeczy, ale nigdy to, że zdoła się z nią zaprzyjaźnić.

Nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Czy Lena oczekiwała jakiegoś współczucia i słów pociechy? Sądząc po jej zachowaniu raczej nie. Dziewczyna beztrosko założyła nogę na nogę i zapaliła papierosa, rozlewając jednocześnie piwo do dwóch kubków.

- Co masz taką minę!- zaśmiała się, zaciągając się dymem.- Bez obaw, nie popłaczę się. Jak widzisz, dobrze mi tu. Mogę sobie robić co tylko mi się chce, nikogo nie muszę się słuchać. A ty tego samego nie możesz chyba o sobie powiedzieć, co?

- Niezbyt.- zgodziła się Tosia, rozważając w duchu czy drugi kubek z piwem przeznaczony jest rzeczywiście dla niej.- Mieszkam z młodszym bratem i z ciotką.

- No słyszałam o tym coś niecoś.- Lena obserwowała ją spod zmrużonych powiek.- Twoi starzy podobno nie żyją?

- Hm, zginęli w wypadku.- przytaknęła, nie chcąc rozwijać tematu.

- Kiepskawo trochę. Ale i tak źle nie masz, sama nie zostałaś, twoja ciotka to dziana babka.- stwierdziła Lena rzeczowo, podsuwając piwo w jej stronę.

- Dziana?- Tosia w pierwszej chwili nie zrozumiała, patrząc jak zahipnotyzowana na złocisty płyn poruszający się w niebieskim kubku.

- No co, kasy ma jak lodu!- Lena zachichotała.- Siedzi w telewizji, tysiaka miesięcznie przecież nie zarabia, nie?

- Nie mam pojęcia.- zaczerwieniła się Tosia.

            Kwestie finansowe jakoś do tej pory jej nie interesowały. Ciotka dyskretnie dbała o to, by miała zawsze coś pod ręką na swoje wydatki, lecz nie przesadzała z wielkością kieszonkowego. Kiedy Tosia potrzebowała coś więcej musiała iść i prosić ciotkę, i w dodatku odpowiednio uargumentować. Zazwyczaj starała się tego uniknąć. Nie miała ostatnio zbyt wielkich potrzeb.

            Poza tym zawsze podziwiała ciotkę z jej pracę w telewizji i za to, że można ją tam często zobaczyć, lecz nigdy jakoś nie brała do siebie myśli, że jest ona kimś sławnym. Dla niej zawsze była po prostu fajną osobą, na której przyjazdy niecierpliwie wyczekiwali. Tylko raz podczas pogrzebu rodziców Tosia odczuła, że coś jest nie tak, gdy ciotka z zaciśniętymi z gniewu ustami ciągnęła ją z Bartkiem przez cmentarz, uciekając przed wścibskimi fotoreporterami. Nie pozwoliła na to, by fotografowano ich ze wszystkich stron, żaden dziennikarz nie zdążył do nich podejść i zarzucić setką pytań, za co potem Tosia była jej niezmiernie wdzięczna.

Ostrożnie wypiła łyk piwa, smakując językiem cierpkawy smak, rozchodzący się po wnętrzu ust. Do tej pory nie miała jeszcze okazji go spróbować, czego się nawet nieco wstydziła, gdyż większość koleżanek miała już tą próbę za sobą. Ale w końcu i ona będzie mogła się tym pochwalić jutro w szkole. Niezbyt pachniało, aczkolwiek smakowało nieźle. Zapewne tak ma być.

 

Anna

Wyskoczyła z samochodu, niemal drżąc z podekscytowania. Po dłuższej przerwie samo kręcenie reportażu wydawało się dziś być tak bardzo pasjonujące, że w pewnym momencie niemal zapomniała, że jest na nagraniu. Zdarzało jej się to dosyć często, lecz dziś niemal zatraciła się w swojej pracy przeprowadzając rozmowę za rozmową, i z każdą chwilą czuła coraz mocniej, że wróciła na właściwe tory. Właśnie to kochała w swojej pracy najbardziej: pozwalała zapominać o swoich problemach, skupiając się na cudzych.

Pożegnała się z kolegami i wbiegła do budynku telewizji, by jeszcze się przebrać i zabrać do domu resztę rzeczy. Całkiem zapomniała wziąć na nagranie swoją torebkę. Zostawiła w niej telefon, przy sobie miała tylko służbowy, którego numeru nie posiadało zbyt wiele osób. Większość spraw załatwiała bowiem ze swojej prywatnej komórki, ze służbowej raczej rzadko korzystała i tylko garstka osób znała ten numer.

Zerknęła na wyświetlacz i zmarszczyła brwi, widząc kilka połączeń od Marty. Innych poza nią nie było, odetchnęła więc w duchu, że nie odzywał się nikt z przedszkola ani ze szkoły.

Szybko dotknęła imienia koleżanki w spisie połączeń, by oddzwonić. Spodziewała się propozycji wieczornego wyjścia do klubu, ale tym razem nic z tego, będzie musiała odmówić. W innych okolicznościach chętnie by dołączyła, ale dziś nie było takiej możliwości. Raczej w samotności wypije winko przed telewizorem, aniżeli da się namówić na jakiś nocny wypad. Zbyt wiele wrażeń jak na jeden dzień. Musi się porządnie wyspać przed kolejnym maratonem. Jeszcze czuła się wypompowana po kilku godzinach pracy.

- No w końcu, gdzieś ty się podziewała?- przywitała ją Marta po swojemu, z wyrzutem w głosie.- Wydzwaniam do ciebie od dobrych kilku godzin!

- Jezu, no sorry!- jęknęła przepraszająco, zamykając za sobą drzwi i przysiadając na aksamitnym fotelu. Hałas w newsroomie tym razem wydawał się nie do zniesienia.- Zostawiłam telefon w torebce i pojechałam na nagranie, całkiem o nim zapomniałam!

- Zapomnieć w tych czasach o telefonie, no super!- Marta z pewnością kręciła w tej chwili z niesmakiem głową.- Dla mnie takie rzeczy się nie zdarzają!

- Czekaj, jeszcze wszystko przed tobą.- wymruczała Anna, ściągając jeansy i nakładając z powrotem ulubioną ołówkową spódnicę.- Chcesz coś konkretnego czy tylko tak dzwoniłaś? Wybacz, ale głodna jestem, muszę wracać do domu…

- Anka, przecież ja zawsze dzwonię z konkretami!- niemal oburzyła się Marta.- Zaraz spadniesz z krzesła jak ci powiem czego się dzisiaj dowiedziałam od Igora!

            Igor był dawnym znajomym Marty, jeszcze ze szkolnych lat. Po studiach dziennikarskich zaczepił się do pracy w tygodniku „W polityce” i zaczął zajmować się felietonami, co robił po dziś dzień. Czasami udzielał się w innych magazynach, lecz starał się wiernie trzymać obranej przez siebie drogi, nigdy nie wykraczał poza tematy polityczne.

- Co takiego?- spytała Anna, nawet nie udając zaciekawienia. Polityka ostatnimi czasy w ogóle jej nie interesowała.- Mów szybko i spadam do domu!

- Założę się, że nie wiesz, że Cezary Wettel nie żyje, prawda?- rzuciła Marta po drugiej stronie słuchawki.

            Anna zmarszczyła brwi i przestała się ubierać.

- Cezary Wettel?- powtórzyła bez entuzjazmu, usiłując przypomnieć sobie skąd zna to nazwisko.

Po kilku sekundach już wiedziała. Rozchyliła usta i niemal przestała oddychać.

- Cholera jasna…- wyszeptała.- Ale jak to? Przecież to niemożliwe. Był w areszcie.

- Powiesił się, jak większość podobnych jemu przypadków.- poinformowała Marta grobowym głosem.- Rozerwał prześcieradło na pół i oplótł za kraty. Nad ranem znaleźli go tam wiszącego, wyobrażasz sobie? I podobno nikt nic nie widział i nie słyszał. Wierzysz w takie cuda? Bo ja nie, za stara jestem na takie numery.

- Skąd Igor o tym wie?- spytała Anna bez tchu, przysiadając z powrotem na fotelu.

            Od niespodziewanej informacji zakręciło jej się w głowie.

- A bo ja wiem?- po drugiej stronie usłyszała parsknięcie.- O to akurat go nie pytałam. Wiem, że ma wtyki w policji, ale to akurat mnie nie interesuje. Ważniejsze pytanie raczej brzmi: dlaczego, nie sądzisz? Musiał coś mieć na sumieniu, jak Boga kocham. Anka, może jednak ten wypadek to nie był wypadek? Przecież facet był w kwiecie wieku, miał dopiero czterdziechę na karku!

            Anna nie odpowiedziała, ściskając w dłoni telefon. Przestała słuchać co Marta nadal mówiła. Przed oczami znowu stanął jej obraz Agaty i Pawła, leżących tak strasznie cicho i nieruchomo w prosektorium. Moment, gdy musiała osobiście potwierdzić, że te przykryte białymi prześcieradłami ciała należą do nich. Chwila, o której wolała zapomnieć. Chwila, która tak wiele zmieniła w jej życiu.

            Przygryzła mocno wargi, niemal do krwi. Cezary Wettel był kierowcą ciężarówki, która wjechała w auto Agaty i Pawła, powodując ich śmierć na miejscu. Mężczyzna w momencie wypadku był trzeźwy. W trakcie przesłuchania nie potrafił wytłumaczyć dlaczego w pewnym momencie prowadzony przez niego samochód zjechał na przeciwległy pas zderzając się z autem jadącym w stronę Warszawy. Mówił o niesprawnych hamulcach, lecz nikt nie mógł uwierzyć w taką wersję wydarzeń. Przesłuchujący go policjanci w ciągu dwóch dni obalili jego argumenty, gdy ekspertyza samochodu wykazała w pełni sprawny układ hamulcowy.

            Szczegóły sprawy Anna znała dzięki Piotrowi, który wykorzystał swoje znajomości w Komendzie Głównej. Teraz z pewnością wiedział również o śmierci tego człowieka. Nie zadzwonił, by poinformować ją o tej sprawie.

Wsiadając do samochodu pomyślała, że mimo wszystko nie żal jej mężczyzny, który swoim zachowaniem skazał dwoje niewinnych ludzi na pewną śmierć. Zjeżdżając ze swojego pasa ruchu musiał liczyć się tym, że trzeba będzie ponieść konsekwencje swoich czynów. Chyba, że był niepoczytalny. Tego jednak już nikt nie zdoła potwierdzić.

Odłożyła komórkę na przednie siedzenie samochodu i zapaliła silnik. Już miała ruszać, gdy usłyszała dzwonek telefonu. Zerknęła na wyświetlacz i widząc nieznany numer zmarszczyła brwi. Odebrała po kilku sygnałach.

- Dzień dobry, Liliana Pelka, dzwonię z ośrodka adopcyjnego.- przedstawił się miły, kobiecy głos.- Pani Anno, musimy umówić się na wywiad w państwa miejscu zamieszkania oraz na testy psychologiczne.

- Oczywiście, proszę podać konkretne terminy.- podekscytowana sięgnęła po notatnik.- Postaram się dopasować.

 

cdn...