czwartek, 20 sierpnia 2020

Gdy zaszumią wierzby (cz. IV)

 

 

Rozdział 4

 

Anna

Anna obudziła się z niewielkim bólem głowy. Doskwierał ostatnio częściej niż zazwyczaj, radziła sobie z nim zazwyczaj za pomocą ciepłych okładów lub delikatnych masaży, lecz na dzisiaj mogło to nie wystarczyć. Co jakiś czas miewała silne migreny, podczas których musiała na jakiś czas zaszyć się w domu i całkowicie wyłączyć z życia. Szósty zmysł podpowiadał jej, że dziś takowy może się właśnie pojawić, aczkolwiek absolutnie nie był to odpowiedni moment na atak migrenowy. Musiała koniecznie pojechać do telewizji i obejrzeć swój ostatni reportaż, zanim zostanie ujęty w ramówce. Cztery wcześniejsze znajdowały się już w paśmie antenowym, nikt nie miał do nich najmniejszych zastrzeżeń. Jedynie Łukasz, spec od oświetlenia narzekał na jakość światła, lecz jakoś szybko dał się udobruchać. Najwyraźniej słabe oświetlenie nie było aż tak tragiczne jak to próbował przedstawiać.

Zaparkowała hondą w swoim stałym miejscu pod gmachem telewizji i wysiadła z auta. Automatycznie nałożyła ciemne okulary i niemal parsknęła śmiechem sama do siebie, patrząc na pochmurne, pociemniałe niebo. Pogoda w zasadzie nie była zbyt plażowa, lecz okulary przeciwsłoneczne w torebce zawsze mogły się przydać. Nikt przynajmniej nie zauważy jej  cieni pod oczami czy zaczerwienionych z niewyspania oczu.

Wbiegła lekko po schodach i pchnęła obrotowe drzwi. Weszła do ogromnego holu, po którym przewijało się kilkanaście osób. Ruszyła dalej szybkim krokiem i niemal od razu zderzyła ze swoim szefem, Miłoszem.

Nieco ponad dwa lata temu został kierownikiem Studia Reportażu i jak do tej pory sprawował tę funkcję nadzwyczajnie. Anna bardzo ceniła jego wskazówki, dzięki którym często jej reportaże nabierały nowego wyrazu. Musiała przyznać, że posiadał ogromną wiedzę i potrafił ją przekazać w niezwykły sposób. Niektórzy koledzy, zwłaszcza ci, którzy zajmowali się tematyką polityczną, narzekali nie raz na jego podejście do niektórych spraw, lecz ona sama niewiele mogła mu do tej pory zarzucić.

- Jak świetnie, że już jesteś!- ucieszył się na jej widok.- Pozwolisz do mnie na kilka minut zanim wsiąkniesz do reszty?

- No jasne!- odrzekła radośnie.- Mamy coś nowego?

- Jak zwykle wszystko na łeb na szyję, urwanie głowy i codzienny kocioł. Zresztą, wiesz jak jest.- dodał porozumiewawczo, siadając przy swoim stoliku w newsroomie.

- Jezu, kocham to!- z błogością oparła się na krześle i założyła nogę na nogę, eksponując kilkucentymetrowe szpilki.- Czyli wszystko jak w mojej bajce, nic się nie zmieniło prze te kilkanaście dni.- uśmiechnęła się, czując nieoczekiwanie jak spada z niej cały stres, który kumulował się w komórkach jej ciała od dłuższego czasu.

W tym gwarnym, pełnym klimatyzatorów miejscu czuła się jak u siebie.

 - Dokładnie.- przytaknął, odpowiadając uśmiechem.- Jak się odnajdujesz w domu przy tylu wolnych dniach?

- Świetnie!- odrzekła z nieco przesadnym ożywieniem.- W końcu miałam czas na gotowanie! Wiesz ile w tym czasie udało mi się zrobić zup?!

- Ty?- nie mógł wyjść z podziwu.- Przecież do tej pory zwykle jadałaś na mieście. Ty w ogóle umiesz pichcić? Czy tylko improwizowałaś?

- O mój drogi, ty mnie w ogóle nie znasz!- powiedziała ze śmiechem.- Nawet ciasto jogurtowe zrobiłam. Jestem kobietą pełną talentów, wszechstronnie uzdolnioną, zapomniałeś?

- Ależ skądże!- zaprotestował kurtuazyjnie, puszczając oko.- Po prostu nigdy bym nie pomyślał, że taka dama nie brzydzi się ubrudzić sobie rączek w mączce i w jajku!

- No pięknie!- śmiała się w głos.- Ależ masz o mnie zdanie!

- Najlepsze!- skomplementował ją, wypijając łyk wody.- Jeszcze jedna taka reporterka jak ty i mielibyśmy w garści cały kraj. Dasz się sklonować?

- Hm, może lepiej nie.- pokręciła głową.- Podejrzewam, że mój mąż byłby niepocieszony.- wypaliła, i niemal natychmiast pożałowała tych słów.

Przyszła do pracy żeby chociaż na chwilę zapomnieć o problemach w domu, a nie żeby się wygadać. Miłosz był szefem, a nie bratnią duszą, z którą mogłaby codziennie ucinać sobie przyjacielskie pogawędki. Najwyraźniej brak szczerej rozmowy z kimkolwiek przez ostatnie dni bardziej jej doskwierał niż myślała.

- Słucham?- uniósł w górę brwi.- Powinien raczej się cieszyć, że ma taki chodzący skarb, a nie narzekać.

- Powiedz jemu to.- mruknęła mimo woli.- Uważa mnie za pierwszorzędną jędzę zezowatą.

            Widziała, że Miłosz z trudem powstrzymuje śmiech i postanowiła wszystko obrócić w żart.

- Cóż, najwyraźniej po dwunastu latach małżeństwa to już staje się normą.- skwitowała lekko.- Poczekaj do swojej kolejnej rocznicy, wszystko jeszcze przed tobą.

- W tamtym roku obchodziliśmy z Małgosią dwudziestą piątą rocznicę ślubu.- odrzekł rozbawiony.- I wcale nie uważam jej za jędzę.

- Szczęściara!- westchnęła Anna teatralnie, przewracając oczami.- Ty już nie bądź taki nudny, zafunduj jej trochę rozrywki.

- Dziękuję bardzo, ostatnio to ona zajmuje się rozrywaniem mnie.- wyprostował się z sykiem.- Zapisała nas na basen i jogę. Chodzę jak połamany i na nic nie mam czasu! Myślisz, że te przekrwione oczy to z czego mam? Z notorycznego braku snu!

            Anna zachichotała. Dawno nie bawiła się tak dobrze. Miłosz był doskonałym rozmówcą.

- Widziałeś już mój ostatni projekt?- zagadnęła.- Myślę, że całość przedstawia się ciekawie. Łukasz długo przyglądał się oświetleniu, ale ostatecznie jest okej. Z Marcinem zrobiliśmy już wszystko co było do zrobienia, muzyka tym razem podłożona idealnie.- zaakcentowała ostatnie słowo.

- No tak, pamiętam, ostatnio miałem jakieś obiekcje w tym kierunku.- przyznał.- Teraz doszedłem do połowy, jeszcze nie widziałem całości. Ale nadrobię to dzisiaj wieczorem, zostanę trochę dłużej. Odezwę się czy wszystko gra.

- Byłoby super, bo inaczej nie zasnę.- zagroziła.- Wiesz, że zawsze czekam na twoje uwagi.

- No tak, ten temat dotyczący młodzieży trafił ci się w punkt.- zauważył.- Nie bierz tylko nic do siebie osobiście. Pamiętaj, bądź profesjonalna.

- Jak zawsze.- wzruszyła ramionami.- Czy kiedyś było inaczej? Staram się być obiektywna na każdym kroku, nie widać tego jeszcze po tylu latach?

- Widać, widać.- potwierdził pojednawczo.- Muszę tylko przypomnieć ci o tym od czasu do czasu, mam to zapisane w papierach.- dodał żartobliwie.

Anna miała coś odpowiedzieć, lecz w ostatniej chwili ugryzła się w język. Miłosz miał wiele racji w tym, że rzeczywiście jej reportaż w pewnym stopniu dotyczył problemu z którym się w tym momencie borykała. Jednak nigdy nie przyszło jej do głowy by zachowania bohaterek mogły mieć odzwierciedlenie w rzeczywistości. Jej rzeczywistości.

- Okej, nie zapomnij dać mi znać jak już obejrzysz i wrzucisz w ramówkę.- przyłapała się na chęci sięgnięcia po papierosa.- Mam jeszcze jedną małą prośbę do ciebie…- zawahała się.- Potrzebny mi urlop, jakieś dwa tygodnie. Może trzy. Nie będzie z tym problemu?

- Kiedy?- zdziwił się.- Teraz?

- Tak w zasadzie od dzisiaj.- przyznała.

- Tak nagle?- zaskoczony wypił łyk kawy.- Myślałem, że wróciłaś już na dobre. Nie było cię dwa tygodnie. To  był chyba wystarczający czas by dojść do siebie po stracie… koleżanki?

- To nie była zwykła koleżanka, nie upraszczaj.- odrzekła sztywno.- To moja przyjaciółka, prawie siostra...- urwała.- Mam teraz jej dwoje dzieci na głowie. Wybacz, że o tym wspominam, ale muszę się nimi teraz zająć, to jeszcze nieduże dzieci.

- Ty i dzieci…?- na twarzy Miłosza pojawiło się niebotyczne zdumienie.- Zadziwiasz mnie dzisiaj moja droga, aż się boję pytać co planujesz na jutro.

- Na razie niczego, mam dość wrażeń, uwierz mi.- odrzekła z westchnieniem.- Ale sama też się trochę boję, kompletnie nie mam doświadczenia w tej kwestii.

- Masz zamiar zaadoptować te dzieci?- zapytał łagodnie.

- O Boże, nie!- zaprotestowała gwałtownie, lecz nieoczekiwanie pytanie sprawiło, że poczuła się jakby niemal uszło z niej powietrze.- Raczej nie…- dodała, myśląc nad czymś intensywnie.- Nie myślałam o tym, chciałam im raczej pomóc w inny sposób.- odczuła gwałtowną potrzebę wytłumaczenia się ze swojej gwałtownej reakcji.

            Miłosz uśmiechnął się nieznacznie, widząc całą paletę uczuć odmalowującą się na twarzy Anny.

- Może o kogoś innego miałbym obawy, ale gdy myślę o tobie to jestem jakoś całkiem spokojny.- powiedział z lekkim uśmiechem.- Zawsze bierzesz byka za rogi, dlaczego nie i tym razem?

            Anna rzuciła okiem na szefa. Nie wyglądało na to, by stroił sobie z niej żarty.

            Wracając do domu i stojąc w olbrzymim korku zastanawiała się nad słowami Miłosza. W głębi ducha wiedziała, że pytanie było całkiem zasadne. Tak naprawdę do tej pory zależało jej jedynie na spokoju dzieci. Starała się sprawić, by codziennie mogły zająć się czymś, co mogłoby chociaż w pewnym stopniu oderwać ich myśli od minionych przykrych wydarzeń. Kochała ich, ale czy tej miłości wystarczyłoby na tyle by mogli zostać z nią na zawsze? Nie miała zielonego pojęcia jak zajmować się dziećmi. Bardzo lubiła ich odwiedzać i przywozić im prezenty, widzieć radość w ich oczach, ale to wszystko było tylko na chwilę. Codzienność mogła się okazać zupełnie inna.

Piotr miał dużo racji w tym, że nie widział jej w roli matki. Jakoś nigdy nie odczuwała specjalnej potrzeby by mieć dzieci. W sumie było jej obojętne czy czyjeś szalały obok niej czy były zupełnie cicho. Tylko raz w życiu, przez jeden krótki moment coś zakłuło ją w sercu, gdy podczas spaceru z Piotrem nieoczekiwanie podbiegła do nich jakaś nieznajoma dziewczynka. Mąż przywitał się z nią radośnie i przybił jej żółwika, zerkając jednocześnie ukradkiem na Annę. I to jego ukradkowe spojrzenie nieco ją wówczas zaskoczyło. Szybko jednak zapomniała o tym incydencie i nie wracali już do tego tematu. Dziś tamto wydarzenie sprzed kilku lat powróciło do niej z całą wyrazistością. Spojrzenie Piotra również stało się teraz o wiele bardziej wymowne niż tamtego letniego dnia.

Weszła do domu szybkim krokiem, stukając obcasami po kamiennej posadzce. Położyła torebkę na skórzanym siedzisku w przedpokoju i poszła w stronę salonu, gdzie zazwyczaj Bartek lubił oglądać bajki. Tym razem również już tam był.

Na jej widok wyraźnie się cieszył.

- Cześć ciociu!- zawołał, podbiegając do niej i chwytając ją za rękę.- Chcesz zobaczyć jakiego dzisiaj jeża zrobiłem w przedszkolu? Największego ze wszystkich! Z kolcami!

- To super!- zaśmiała się.- Pokaż mi go zaraz!

            Chłopiec z entuzjazmem zanurkował rączkami w swoim przedszkolnym plecaku i wyciągnął ulepionego z mąki, sporego jeża, z zielonymi igłami na plecach.

            Anna pomyślała, że jak na wykonanie pięciolatka jeż prezentuje się naprawdę nieźle.

- Świetny! Prawie idealny!- pochwaliła, gładząc chłopca po włosach.- Wszyscy robili tylko jeże?

- Tak, pani Marzenka kazała.- skinął głową.- To mój pierwszy w życiu, nigdy jeszcze nie robiłem!- z zadowolenia aż poczerwieniały mu policzki.

- Fiu fiu, kochany, to ty masz prawdziwe zdolności!- rzekła z uznaniem.- Ja bym takiego nie umiała!- dodała konspiracyjnie.

- Serio?- zapytał z ożywieniem.- A co to są zdolności?

- Hm.. jak by ci to wytłumaczyć… - zawahała się.- To znaczy umieć coś zrobić wyjątkowo dobrze, często lepiej od innych.

- To w takim razie mam zdolności.- stwierdził po namyśle.- Z mojej grupy w przedszkolu nikt nie zrobił takiego, wszyscy mieli małe. I o wiele gorsze.- dodał szybko.

- Myślę, że one dla ich rodziców też się bardzo podobały.- powiedziała, lecz po chwili miała ochotę odgryźć sobie język.- Wiesz, dla rodziców zawsze wszystko podoba się co zrobią ich dzieci, nawet jeśli to jest niezbyt ładne.- wyjaśniła pospiesznie.

- Wiem.- chłopiec z poważną miną skinął głową.- Pamiętam jak kiedyś narysowałem kota, który wcale nie był kotem, a mamie i tak bardzo się podobało.

- No widzisz, właśnie o to chodzi.- Anna delikatnie wyjęła mu z ręki figurkę.- Może gdzieś go ustawimy na jakimś honorowym miejscu?

- Honorowym?- zmarszczył brwi, nie rozumiejąc.

- Mam na myśli takie widoczne miejsce, żeby wszyscy go widzieli, którzy będą obok przechodzić.- poszła w kierunku pokoju chłopca.- Chcesz mieć go u siebie czy masz inny pomysł?

- Mam inny pomysł.- spojrzał na nią niepewnie i zawrócił w kierunku komody stojącej w salonie.

            Podszedł bliżej i wskazał palcem.

- Może stać tutaj?

            Anna przełknęła ślinę i podeszła bliżej. Bartek pokazał miejsce obok fotografii Agaty.

- Bardzo dobrze wymyśliłeś.- powiedziała z najbardziej ciepłym uśmiechem na jaki tylko było ją stać.- To jest najlepsze miejsce dla niego.

- Tak sobie pomyślałem, że będzie mu tu najwygodniej.- postawił figurkę obok fotografii Agaty splecionej w czułym uścisku z Anną.- Mama z tatą zawsze bardzo lubili zwierzęta, więc jeże na pewno też.

- Masz rację.- zgodziła się, kucając obok niego.- Od dzisiaj niech tu sobie stoi. Jeśli jutro zrobisz coś w przedszkolu to też możesz tu postawić. To będzie miejsce dla ciebie.

- A jeśli to będzie z plasteliny?- spytał z zainteresowaniem.- Bo wiesz, plastelina czasem brudzi.

- Niech będzie i z plasteliny.- ustawiła jeża przodem w stronę salonu.- Cokolwiek byś nie zrobił wszystko możesz postawić tutaj.

- Dzięki, ciociu.- odwrócił się, objął ją ramieniem i wycisnął na jej policzku mokrego całusa.- Bardzo cię lubię, wiesz?

- Ja ciebie też bardzo lubię.- odchrząknęła, kolejny raz czując jak wzruszenie ściska ją za gardło.- I Tosię, oczywiście.

Skinął poważnie głową, jakby podczas rozmowy ważyły się losy świata.

- Fajnie jest być lubianym.- stwierdził na odchodnym i rozłożył się na kanapie, przerzucając kanał w telewizji w poszukiwaniu bajek.

            Anna stwierdziła nagle, że jeśli natychmiast nie wypije mocnej kawy i nie zapali papierosa to nie wytrzyma psychicznie zbyt długo.

            Przetrząsając niecierpliwie szufladę w poszukiwaniu upragnionego Chesterfielda i buszując w szafce za zapalniczką zastanawiała się w duchu jak zorganizować sobie popołudnie. Był piątek, wczesnojesienne słońce oświetlało złocistym blaskiem rosnące przed domem drzewa i krzewy i zdecydowanie nie zachęcało, by spędzać takie popołudnie jedynie w swoim towarzystwie. Ponadto rozpaczliwie od kilku dnia odczuwała silną potrzebę zwykłego wygadania się przed kimś kto nie będzie jej jedynie krytykował i osądzał, a kto ją po prostu wysłucha i udzieli obiektywnej rady.

            Taką osobą mogła być psycholożka, u której Anna zjawiała się od czasu do czasu z nieregularnymi wizytami. Lecz dzisiaj nie miała chęci na żadne terapie. Miała ochotę na zwykłe spotkanie przy winie, przy którym wreszcie będzie mogła wyrzucić z siebie wszystko, co do tej pory zalegało jej na sercu.

            Zatelefonowała do Marty z prośbą o spotkanie i umówiła się z nią za niecałą godzinę w jednym z klubów na starówce. W chwili obecnej nikt inny nie przychodził jej na myśl, z kim mogłaby się spotkać. Znajomych na facebooku miała ponad pięć tysięcy, na istagramie było podobnie, lecz spośród nich wszystkich jedynie garstka nadawała się do tego, by się spokojnie powywnętrzać. Nie każdy miał w sobie odpowiedni zasób empatii stworzony do tego, by móc spokojnie wysłuchać drugiego człowieka.

            Marta była jedną z tych niewielu osób z pracy, które Anna obdarzyła zaufaniem. Miała w sobie to coś, co powodowało, że Anna lubiła z nią rozmawiać. Jednak jej największą zaletą było to, że ze swojego sposobu zachowania i stylu bycia niezwykle przypominała… Agatę. I być może właśnie to spowodowało, że na jednej z imprez branżowych zbliżyły się do siebie i obaliły wspólnie dwie butelki szampana, nie mogąc zakończyć rozmowy.

I właśnie w to dzisiejsze popołudnie Anna miała nadzieję, że wieczór będzie podobny do tamtego sprzed kilku miesięcy. Miała chęć na niekończącą się rozmowę. Na niekończący się potok słów, który chciała wylać z siebie nim całkowicie będzie miała już powyżej uszu wszystkiego.

Z zadowoleniem przygotowała się do spotkania wskakując w niezobowiązujące dżinsy i poprawiając makijaż, oczekując jednocześnie na nadejście Tosi. Ciemne włosy związała w koński ogon, zaś usta pociągnęła niedbale błyszczykiem. Przyjrzała się sobie krytycznie. Nawet na zwykłe spotkanie z koleżanką należało się odpowiednio przygotować. Nigdy nie wiadomo czy gdzieś w pobliżu nie czai się ktoś z aparatem. Ci od rubryk plotkarskich uwielbiali w ten sposób udokumentowywać swoje newsy. Wyczuwali w tym świeżą krew.

            Bartek nie mógł zostać sam w domu na kilka godzin, więc musiała mieć pewność, że Tosia będzie w tym czasie razem z nim. Anna wolała już nie liczyć na Piotra, cieszyła się z tego, że na razie nie wracał do tematu wyprowadzki, i że po prostu był. Dzieci miały przynajmniej poczucie jakiejś stabilności. Przynajmniej chwilowej.

            Z niezadowoleniem odnotowała, że Tosia spóźniła się ponad pół godziny i nic sobie z tego nie robiąc, mrucząc pod nosem jakieś mało zobowiązujące „przepraszam”, pobiegła na górę do swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi.

            Annie udało się jeszcze wymóc na niej opiekę nad Bartkiem, lecz mimo tego czuła się nieco nieswojo opuszczając domu.

            Wsiadając do auta popatrzyła na rozświetlone okna pokoju dziewczynki i chłopca, i zapaliła silnik. Tosia była starszą siostrą, a nie jakąś obcą koleżanką, na pewno zajmie się Bartkiem w razie gdyby coś mu się przytrafiło. Zresztą dlaczego miałoby mu się coś przytrafić, dywagowała Anna, zapinając pasy. Nie będzie potrzebował żadnej pomocy, jest zbyt rozsądnym dzieckiem, by zrobić coś głupiego. Obiecał solennie, że podczas nieobecności Anny będzie ciągle oglądał bajki i nie ruszy się z miejsca dopóki ona nie wróci. Jeśli będzie głodny pójdzie do Tosi, a ona zrobi mu kanapkę.

Uspokojona nieco Anna weszła do klubu Dekada i od razu zobaczyła czekającą na nią Martę. Koleżanka oparta jedną rękę pod brodę drugą sączyła piwo ze słomki. Inny pełny kufel stał już po drugiej stronie stolika, zapewne w oczekiwaniu na nadejście Anny.

Na widok Anny uśmiechnęła się szeroko.

- Ty tutaj? Normalnie nie wierzę w to, że jednak przyszłaś!- wykrzyknęła koleżanka.- Całe wieki ciebie nie widziałam! Wyglądasz ekstra! Jak udało ci się wyrwać?

- Jakoś.- Anna zajęła miejsce po drugiej stronie.- Zamówiłaś piwo? Miałam dzisiaj chęć na wino.- skrzywiła się, marszcząc nos.

- Oj tam, nie wybrzydzaj od razu na samym wejściu! Możesz przecież po piwie zamówić wino!- zachichotała Marta.- Tylko, że wtedy nie wrócisz już do domu własnym autem! Ba, pewnie nie wrócisz nawet na własnych nogach!

- Ile ty tego wypiłaś, że już taka wesolutka jesteś?- spytała Anna z zainteresowaniem, wypijając łyk.- Dopiero co przyszłam, a ty już gotowiutka?

- Nie przesadzaj, dopiero połowę wypiłam.- Marta nie mogła powstrzymać śmiechu.- A co, miałam siedzieć o suchym pysku?

- Przynajmniej na mnie poczekać.- wytknęła Anna.- Może poopowiadaj mi jakieś najnowsze ploteczki, nic nowego się nie wykluło w robocie w międzyczasie?

- Masz na myśli kogoś konkretnie czy coś?- Marta z lubością zlizała pianę z wnętrza kufla.- Niby niewiele się działo, ale za to jak soczyście!

- Tak?

- Jarek rozstał się z Ewką.- Marta konspiracyjnie pochyliła się w stronę Anny i nieco ściszyła głos.- Już nie są razem.

- Serio?- Anna rozchyliła usta ze zdziwienia.- Przecież miesiąc temu się zaręczyli!

            Jarek pracował w dziale sportowym, zaś Ewa prowadziła prognozę pogody. Byli parą od kilku lat i wszyscy im kibicowali, rozplanowując za nich samych ślub i wesele.

- Wiesz jak to Jarek… Wypowiadał się w „Fakcie” i palnął, że nie jest pewny, czy Ewka to ta do końca życia. Jak ona o tym usłyszała to się wkurzyła i rzuciła robotę, i jego. Nie ma jej już na pokładzie.- Marta rozłożyła ręce.

- Jak to wszystko jakoś tak beznadziejnie się ostatnio układa.- Anna wsunęła słomkę głęboko w pianę i pociągnęła łyk. Rozkoszując się nieco cierpkawym smakiem, wypiła drugi.- Widzę, że nie tylko u mnie.

            Nie była koneserem piwnym, lecz musiała przyznać, że po dłuższym okresie abstynencji smakowało wybornie.

- A u ciebie co?- Marta obrzuciła ją badawczym spojrzeniem.- Jak się sprawdzasz w roli ciotki?

- Nie mam pojęcia czy się sprawdzam.- Anna postukała słomką o brzeg kufla.- Jak na moje oko to mogłoby być lepiej.

- Sami zainteresowani chyba nie mają powodów do narzekań, co? Lepiej nie mogliby trafić.- Marta przechyliła głowę, nie spuszczając z niej oczu.- Ciotka marzenie!

- Czy ja wiem… To są naprawdę strasznie kochane dzieciaki.- zaczęła Anna, oglądając się dyskretnie do tyłu czy nikt nie siedzi na tyle blisko, by ją usłyszeć.- Naprawdę bardzo kochane.

- I…?- Marta uniosła w górę brwi.- Wyraźnie słyszę jakieś „ale”. Nad czym ty się zastanawiasz, do diabła? O co chodzi?

- Nie wiem co dalej.- wyznała Anna.- Myślę o adopcji, ale to wszystko trochę mnie przerasta. Nie wiem czy jestem najodpowiedniejszą osobą do opieki nad dwójką dzieci. Poza tym… cholera, sama nie wiem czy tego naprawdę chcę. Ja i dzieci? Czujesz to? Bo ja na razie słabo.

            Marta wyglądała na nieco zaskoczoną.

- No kochana, każdy na twoim miejscy miałby takie same obawy, nie jesteś jedyna.- powiedziała uspokajająco.- Poza tym to jest AŻ dwójka dzieci, nie każdy chciałby tyle szczęścia na raz!

- Właśnie.- Anna oparła brodę na dłoni.-  Bartek ma dopiero pięć lat, Tosia to już nastolatka, nie wiem czy podołam ich humorkom, czy będę umiała z nimi postępować tak jak trzeba.

- Akurat tym to bym się nie przejmowała.- zachichotała Marta.- Kto jak kto, ale ty zawsze umiałaś co niektórych ludzi poskromić! Charakterek to ty masz!

- Marta, ale to tylko przed kamerą.- żachnęła się Anna.- Gdy gaśnie światło wychodzę i zaczynam swoje zwykłe, normalne życie. To jest całkiem co innego.

- Czy właśnie nie zwykłe, normalne życie starasz się pokazać po drugiej stronie kamery?- Marta poprawiła swoje krótkie włosy i zerknęła zalotnie w stronę wysokiego bruneta, zajmującego miejsce przy stoliku po przeciwległej stronie pod ścianą.

            Anna miała szczerą ochotę ją ukatrupić. W tej chwili już nie była pewna czy koleżanka słucha jej słów czy raczej jest tak skupiona na najnowszym obiekcie swoich zainteresowań, że przestała odbierać jakiekolwiek fale.

- Halo, tu ziemia!- Anna z przekąsem zamachała jej ręką przed nosem.- Jestem tutaj!

- Widziałaś jakie ciacho?- westchnęła Marta, nie otwierając zbyt szeroko ust.- Kto to może być? Jeszcze go tutaj nie spotkałam. Nie odwracaj się tylko znowu!- wysyczała głośniej.

- Wyluzuj, jeszcze ciebie nawet nie zauważył.- rzekła kpiąco Anna, odwracając nieznacznie głowę.

- Spoko, tylko nie rzucaj mu się za bardzo w oczy.- Marta zachichotała i zakręciła słomką kilkanaście razy.- A wracając do twojej sytuacji… To absolutnie wspaniałe co robisz dla tych dzieciaków, za jakiś czas to docenią. Reszta sama jakoś się ułoży.

- Nie oczekuję żadnych hołdów z ich strony ani od nikogo innego.- burknęła Anna.- Nie chciałabym tylko żeby za jakiś czas zeżarły mnie wyrzuty sumienia, że nic nie zrobiłam żeby im pomoc.

- A, to o to ci chodzi! Patrz, że do tej pory miałam cię za takie poukładane dziewczę, które to zawsze wie czego chce.- Marta odsunęła od siebie pusty kufel.- Anka, bez spiny. Zrobisz tak, jak będziesz uważała, ale jeśli chcesz znać moje zdanie… to na pewno sobie poradzisz. Weź te dzieciaki do siebie, na początku będzie niełatwo, ale potem wszystko sobie poukładasz pod swoje dyktando.

- Dzięki.- Anna od razu przypomniała sobie słowa Piotra wypowiedziane podczas ich ostatniej kłótni, które nabrały dla niej tak głębokiego znaczenia.

            Mimo wszystko wolała o nich w tej chwili zapomnieć.

- Cholera… a jeśli później będę tego żałować?- powiedziała na głos swoje wątpliwości.- Będą musiały się skończyć moje wypady po pracy, weekendowe imprezy, wyjazdy integracyjne… i chyba będę musiała przestać palić!

- Taa, i co jeszcze?- Marta walnęła się ręką w czoło.- Porąbało cię? W takim razie połowa tych ludzi, którzy są rodzicami powinna zacząć składać wnioski o zabranie im praw rodzicielskich, bo oni też nie posiadają do tego odpowiednich kwalifikacji. Upadłaś na głowę? Nie widziałaś nigdy palących rodziców?

- Co, zaczynam już wygadywać bzdury?- spytała z nadzieją w głosie Anna.

- Poniekąd!- zaśmiała się Marta, zerkając w stronę tajemniczego bruneta.- Pij to piwo, bo inaczej ranek nas tu zastanie!

            Anna kilkoma łykami wychyliła kufel do końca, i w pewnym momencie pomyślała o będących w domu dzieciach. Nie wiedzieć czemu w jej głowie zapaliła się czerwona lampka i poczuła przypływ silnego niepokoju.

            Zaskoczona własnymi odczuciami usiłowała sobie przypomnieć czy nie zapomniała czegoś istotnego przekazać Tosi. Analizując przebieg ich rozmowy doszła do wniosku, że raczej powiedziała wszystko to, co powinna była powiedzieć. Nie było szczególnie nic więcej do powiedzenia, chyba, że o czymś zapomniała.

- Nad czym tak rozmyślasz?- zagadnęła Marta, przypatrując się jej badawczo.- Aż lwia zmarszczka na czole ci się zrobiła, weź ją przyprasuj.

            Anna popatrzyła ponad jej głową w kierunku barmana, wyczyniającego przeróżne sztuczki z parą butelek, i nagle ją olśniło.

            Zapomniała zamknąć drzwi balkonowe w pokoju Bartka.

Kiedy chłopiec oglądał bajki w salonie weszła do jego pokoju i otworzyła balkon na oścież, by zaczerpnąć świeżego powietrza i przy okazji nieco przewietrzyć. Podobno dzieci lepiej śpią kiedy powietrze w pomieszczeniu jest świeże. Miała zamiar zaraz je zamknąć, lecz jej uwagę odwrócił dźwięk otwieranych przez Tosię drzwi wejściowych, wobec czego Anna zbiegła do niej  na dół, całkowicie zapominając o wietrzącym się pokoju chłopca.

Przestraszona zerwała się z miejsca i wypadła z klubu z torebką w garści. Popędziła na parking w kierunku auta.

- Anka, zapomniałaś swetra!- darła się za nią Marta, przedzierając się przez tłum i wypadając przed klub.- Gdzie ty lecisz, popieprzyło cię?! Przecież piłaś! Weź taksówkę!

            Anna nie zwracając na nią uwagi wskoczyła do samochodu i dygocząc przekręciła kluczyk w stacyjce. Ręce jej raptownie zesztywniały i zrobiły się tak zimne, jakby na jakiś czas całkowicie ustało w nich krążenie. Zapięła pasy i otwierając szeroko oczy wyjechała na ulicę. Przekraczając dozwoloną prędkość mrugała szybko powiekami, by przegonić nużące uczucie ciepła jakie rozchodziło się po jej ciele, po dopiero co wypitym alkoholu.

            Wyrzucała sobie w duchu wszystkie wady jakie tylko mogła sobie w danej chwili uzmysłowić: roztrzepanie, nadmierną chęć na wyjście z domu, a co najważniejsze brak odpowiedzialności. Jak chociaż przez moment mogła pomyśleć, że może zaopiekować się dwójką cudzych dzieci? Z takim podejściem może w ogóle o tym zapomnieć.

            Roztrzęsiona zajechała przed dom i wpadła do środka jak tornado, wołając zarówno Tosię, jak i Bartka. Nie widząc ich nigdzie popędziła schodami na górę, w myślach już wyobrażając sobie przeróżne scenariusze.

            Jak wielka była jej ulga gdy szczytu schodów pojawiło się rodzeństwo, z niemym pytaniem w oczach.

- Wszystko w porządku?- wykrztusiła, opierając się o poręcz schodów.- Nic się wam nie stało?

- Nie, wszystko okej.- Tosia wzruszyła ramionami.- A co miałoby się stać?

- Zamknąłem się tylko na balkonie.- powiedział radośnie chłopiec, nieświadom burzy uczuć, jaka rozgrywała się w sercu Anny.- Zawołałem kilka razy, i Tosia mnie usłyszała, otworzyła drzwi. Wszystko okej, ciociu!

- Właśnie o tym pomyślałam.- przyznała słabo, osuwając się niżej i przysiadając na jednym ze schodków. Wypity alkohol dał o sobie znać.- Na śmierć zapomniałam o tych drzwiach balkonowych. Nie zmarzłeś?

- Nie za bardzo. Będę miał za to o czym opowiadać kolegom z przedszkola!- zachichotał.

- Obawiam się, że byłoby lepiej gdybyś nie poruszał tego tematu.- już wyobraziła sobie znaczące spojrzenia przedszkolanek na wieść o zamkniętym dziecku na balkonie.- Bartuś, pewne rzeczy czasem warto przy…milczeć.- język jej się niebezpiecznie zaplątał.

- To znaczy co?- spytał z zainteresowaniem.

- Chodź, skończysz oglądać tą bajkę o gumisiach.- Tosia wzięła chłopca za rękę i zaczęła ciągnąć w kierunku jego pokoju.- Potem ci wyjaśnię o co chodzi. Dobranoc ciociu!

- Dobranoc! Śpijcie spokojnie.- Anna podziękowała jej spojrzeniem i puściła oko.

Bartek na szczęście nie opierał się zbyt mocno i łatwo dał się namówić siostrze na kontynuowanie seansu bajkowego. Anna nie miała już bowiem siły o tej porze na szczegółowe tłumaczenie dziecku zawiłości ludzkiej psychiki.

            Na lekko niepewnych nogach zeszła z powrotem do salonu i oddychając głęboko podeszła prosto do barku. Zajrzała do środka i obejrzała kilka rzędów różnego rodzaju trunków. Po zastanowieniu sięgnęła po pierwsze z brzegu białe wino. Wyciągnęła kieliszek i napełniła go do połowy.

            Usiadła na kanapie, włączyła telewizor i oparła nogi o aksamitną, białą pufę. Musiała jakoś odreagować dzisiejsze niespodziewane zakończenie wieczoru. Amarone classico bertani idealnie się do tego nadawało. Trzy tygodnie bez kropli alkoholu to już stanowczo zbyt długo. Trzeba to jakoś sobie wynagrodzić. Dzisiejszy dzień idealnie się do tego nadaje. Jutro sobota, raz się żyje.

 

 

Tosia

            Przechodząc na palcach przez salon przystanęła obok kanapy i przyjrzała się krytycznie śpiącej z otwartymi ustami ciotce. Gdyby Anna widziała siebie w tej chwili z pewnością nie uznałaby tego za atrakcyjny widok. Leżała na kanapie z zarzuconymi jak dziecko do góry rękami, jedna noga zwisała bezwładnie z łóżka, zaś drugą zarzuciła w bok, nie zdejmując przy tym butów. Chrapała głośno, pogwizdując przez nos od czasu do czasu, chwilami wstrzymując oddech, jakby za moment miała się przebudzić          .

            Sądząc jednak po pustej butelce wina nie powinno nastąpić to zbyt szybko. Dla Tosi była to nowość, ponieważ nigdy nie widziała, by jej rodzice kiedykolwiek sami spożywali alkohol. Podejrzewała, że nie raz organizowali sobie wieczory przy butelce wina, lecz zawsze dbali o to, by dzieci z rana nie natknęły się na żadne ślady ich nocnej działalności. W obecności znajomych pozwalali sobie na wypicie kilku kieliszków, lecz nie dopuszczali do sytuacji, by dzieci widziały ich w stanie upojenia. Dlatego tym bardziej widok śpiącej głębokim snem ciotki zaciekawił Tosię i sprawił, że przystanęła.

Zatrzymała się w pewnej odległości od kanapy i z zainteresowaniem patrzyła na Annę. Uważała ją za piękną kobietę, mimo, że ciotka już dawno przekroczyła trzydzieści lat. Na żywo prezentowała się o wiele lepiej niż w telewizji, wydawała się być młodsza i bardziej filigranowa niż w rzeczywistości. Jej półdługie, kasztanowe włosy miękko otulały twarz, nadając rysom łagodniejszego wyrazu, zaś półkola naturalnie długich ciemnych rzęs, opierały się delikatnie na jasnych, nieco zaróżowionych od snu policzkach, sprawiając wrażenie jakby lada moment miały się unieść.

Tosi podobał się ten obrazek i mogłaby postać tak jeszcze w miejscu, lecz nieznaczny ruch ręki Anny otrzeźwił ją, i nie chcąc spłoszyć ciotki ruszyła pospiesznie na palcach w stronę kuchni. Zajrzała do lodówki i wydęła usta, widząc niemal puste półki. Za to ponownie usłyszała jak jej własny brzuch dopomina się o jedzenie. Zerknęła jeszcze raz w stronę salonu, sprawdzając czy ciotka się przebudziła i jej wzrok padł mimochodem na torebkę Anny, porzuconą byle jak na podłodze obok kanapy.

Dziewczyna podeszła niepewnie i rzuciła okiem na śpiącą kobietę. Wyglądało na to, że Anna nie ma zamiaru jeszcze się przebudzić. Tosia sięgnęła więc do torebki, otworzyła ją i z bijącym sercem wyciągnęła portfel. Przygryzła wargi na widok kilku kart kredytowych i kilkunastu papierowych banknotów. Ręka nieco jej zadrżała, gdy wyciągnęła jeden z nich. Włożyła portfel z powrotem do torebki i odłożyła ją w to samo miejsce, na którym leżała.

Bezszelestnie ubrała się, nałożyła buty i wyszła z domu z zamiarem pójścia do sklepu, by zaopatrzyć lodówkę w choć kilka podstawowych produktów.

Nie zatrzymała się przy pierwszym markecie, nie chciało jej się wracać do domu aż tak szybko. Pomyślała, że spacer do dalej położonego sklepu będzie najlepszym rozwiązaniem. Przedpołudniowa pora i przyjemnie świecące wrześniowe słońce to idealny moment na dłuższą przechadzkę, nawet jeżeli jest to jedynie wyprawa po mleko i bułki na śniadanie.

Zbliżając się do upatrzonego sklepu zauważyła stojącą przy drzwiach wejściowych  dziewczynę, która wyglądała dość znajomo. Ubrana w krótką skórzaną minispódniczkę, długie kozaki do kolan, oraz dżinsową kurteczkę wyglądała z daleka na starszą niż w rzeczywistości. Wrażenie dodatkowo potęgował jej mocny makijaż, który od razu przywiódł Tosi na myśl Lenę, koleżankę z klasy.

Przeczucie jej nie zmyliło, to rzeczywiście była Lena.

Stała z założonymi rękami i paliła papierosa.

- Hej!- dziewczyna skinęła głową na widok Tosi i wydmuchała przed siebie spory kłąb białego dymu.- A ty co tutaj robisz?

- Mieszkam niedaleko.- wyjaśniła niepewnie Tosia.- Wyszłam po zakupy, a ty?

- Ja też.- odrzekła lekko Lena, błądząc wzrokiem gdzieś ponad ramieniem Tosi, jakby kogoś wyczekiwała.- Zaraz spalę tego jednego, i też idę po coś. Trzeba wrzucić coś na ruszt.

- A ty gdzie mieszkasz?- zagadnęła Tosia. Postawa Leny zawsze ją onieśmielała, zarówno w klasie, jak i nawet pod tym osiedlowym sklepem. Mimo, że były równolatkami Lena zawsze zachowywała się jakby była od wszystkich co najmniej dziesięć lat starsza.- Gdzieś blisko?

- Nie, kawałek jeszcze będzie. W bloku na Mokotowie.- ponownie zaciągnęła się papierosem.- A ty co, pewnie Francja- elegancja, w ładnym domku się mościsz?

- Jakoś tak wyszło.- bąknęła Tosia, zastanawiając się w duchu, dlaczego rodzi się w niej dziwne poczucie obciachu.

Przecież zawsze, od kiedy tylko pamiętała, dom ciotki zawsze robił na niej duże wrażenie. Tymczasem teraz komentarz Leny spowodował, że zapragnęła w takim domu nie mieszkać.

- No i super, każdy ma co ma.- podsumowała Lena, mierząc koleżankę taksującym spojrzeniem.- Może wpadłabyś do mnie na jakąś małą imprezkę?

- Teraz?- Tosia wpadła w popłoch. Nie dość, że wzięła bez pytania kasę z portfela ciotki, to jeszcze miałaby pójść tak bez żadnego uprzedzenia?

            Lena zaśmiała się, widząc skonsternowaną minę Tosi.

- Dzisiaj już mam plany na wieczór, ale może w przyszłym tygodniu, co?

- Jasne, czemu nie!- zgodziła się Tosia, tłumiąc ogarniający ją zapał.

            Po ograniczeniu kontaktów z Moniką ostatnio odczuwała brak bliższych koleżanek. Lena nie wyglądała na zbyt dostępną i przyjacielską, lecz może to były jedynie pozory. Być może jest jedną z tych osób, które zyskują dopiero po bliższym poznaniu się. Warto spróbować, może to początek jakiejś przyjaźni, zastanawiała się Tosia, ciągnąc torbę wypełnioną zakupami.

 

cdn.