niedziela, 20 października 2019

Gdy zaszumią wierzby (cz. II)


 

Rozdział 2

Anna

- Ciociu, jak ja uwielbiam do was przyjeżdżać!- wykrzyknął z zachwytem Bartek, puszczając się biegiem prosto w kierunku zjeżdżalni połączonej z niewielkim domkiem.- To dla mnie?! Serio?

            Anna postawiła na schodach dwie olbrzymie torby podróżne i skierowała się za nim, obejmując jednocześnie Tosię i prowadząc ją ze sobą.

- A widzisz tu innego małego chłopca?- odkrzyknęła wesoło, puszczając oko do Tosi.- Chyba mu się spodobała niespodzianka, prawda?- szepnęła jej do ucha konspiracyjnie.

- Jeszcze jak! Do wieczora stamtąd nie wyjdzie.- przytaknęła dziewczynka z miną doświadczonej kobiety.- Za to szybko potem zaśnie.

- Ojej, może nie.- Anna udała zmartwioną.- Na kolację zaplanowałam gofry z bitą śmietaną i jagodami, szkoda, żeby to przegapił.

- Więcej zostanie dla mnie!- zachichotała Tosia.

- Och, ty mój głodomorze!- Anna żartobliwie dała jej delikatnego kuksańca w bok.- Nie martw się, o tobie też pomyślałam.- zaprowadziła dziewczynkę w przeciwległy kąt ogrodu.- Jak tylko zobaczyłam ten hamak od razu wyobraziłam sobie w nim ciebie. To pewnie przez ten jego wyjątkowy zielony kolor, twój ulubiony.- poklepała Tosię po ramieniu.- Korzystaj, ile tylko chcesz. Ja poleżakuję jak zwolnisz mi miejsce.- dodała porozumiewawczo.

- Ojej, dzięki ciociu!- pisnęła dziewczyna i z błyskiem w oku ostrożnie usadowiła się w hamaku.- Może uda mi się z niego nie spaść!

- Oczywiście, że nie! Dlaczego miałabyś spaść?! A teraz chodź, rozpakujesz się i zobaczymy co tam wasza mama zapakowała do walizki twojemu bratu. Jeden dzień, a tyle wszystkiego naładowała! Prawie jak na miesiąc wakacji!

- Mama myślała, że jeszcze czegoś będzie brakowało.- wyjawiła Tosia ze śmiechem, wchodząc do domu.- Martwiła się też, czy sobie ciociu poradzisz!

- Z czym niby?- Anna otworzyła zamek w mniejszej walizce i zajrzała do środka.

- Z nami.

- No wiecie co!- Anna  zachichotała.- Dlaczego miałabym sobie nie poradzić z moimi kochanymi chrześniakami? Przecież to są najwspanialsze stworzenia na tej planecie! A waszej mamie muszę powiedzieć co nieco do słuchu, już naprawdę przegina we wszystkie strony!

            Piotr odbywał tego dnia służbę, i ku zadowoleniu Anny wyszedł z domu wcześnie rano. Nie musiała się martwić o przebieg ich rozmowy, by dzieci nie wyczuły żadnych niesnasek między nimi. Jak na razie chciała ukryć informację o ich rozstaniu przed dziećmi. O ile Bartek był jeszcze zbyt mały by rozumieć coś więcej, o tyle Tosia była już na tyle duża, że z pewnością zauważyłaby jakiekolwiek zgrzyty pomiędzy nimi. Anna wolała o wszystkim porozmawiać najpierw z Agatą.

            Przed południem po drugim śniadaniu potarmosiła bujną czuprynę Bartka.

- Apetyty wam dopisują, to świetnie.- wyjęła z torebki telefon.- Może wybierzemy się gdzieś na lody?

- O to nie musisz nawet nas pytać.- odrzekł uroczyście chłopiec.- To najpyszniejsze jedzenie na świecie!

- Kochany, z tym bym polemizowała, ale niech będzie.- Anna zerknęła na komórkę, zaintrygowana brakiem wiadomości od przyjaciół.- Powiedzmy, że dzisiejszy dzień będzie nieco odmienny od tych, do jakich się przyzwyczailiście pod względem jedzenia. Co nie znaczy, że gorszy!

            Do milczenia ze strony Piotra zdążyła już przywyknąć. Nie miał zwyczaju dzwonić do niej z pracy nawet wówczas gdy byli zaręczeni. Telefonował jedynie w wyjątkowych okolicznościach, a takich ostatnio nawet nie potrafiła sobie przypomnieć. Natomiast z Agatą potrafiły pisać do siebie kilkakrotnie w ciągu dnia przez messengera, zaś wieczory nie mogły się obyć bez krótkiej pogawędki. Ostatnio wręcz buzia jej się nie zamykała, dlatego dzisiejsza całkowita cisza z jej strony była czymś zdumiewającym.

- Pakujcie się do auta.- Anna nacisnęła guzik pilota, by otworzyć garaż.- Trochę się przejedziemy, ale potem zrobimy sobie dłuuugi spacer po lodach. Gdzieś trzeba będzie pogubić te kalorie, prawda Tosiu?- mrugnęła filuternie do dziewczynki i wskoczyła za kierownicę hondy.

Dzisiejszy dzień zapowiadał się doprawdy wyjątkowo.

 

 

Agata i Paweł

- Jakoś już nie mam ochoty na ten wyjazd.- Agata poprawiła torebkę na kolanach i melancholijnie wpatrzyła się w mijający krajobraz.- Najmniejszej.

            Od jakiegoś czasu kręciła się niespokojnie na fotelu pasażera. Najchętniej szybko by z niego uciekła i weszła do ich mieszkania. Od wyjazdu z Warszawy minęła zaledwie godzina, a ona nie potrafiła przestać myśleć o słodkich buziakach Bartka i machającej na pożegnanie Tosi. Ten widok utkwił jej w głowie na tyle, że cały entuzjazm z zapowiadającej się wyprawy gdzieś umknął, a jego miejsce zajął nagły niepokój i chęć powrotu.

- Co tam ci się znowu roi w tej ślicznej główce?- Paweł zerknął na nią z ukosa i wziął ją za rękę.

- Nie wiem, możesz to nazywać jak chcesz, ale mam jakieś cholernie złe przeczucia.- oparła się o zagłówek i zmarszczyła czoło.

- Ale w związku z czym?- zdziwił się.- Przecież nic się nie dzieje.

- Nie wiem, ogólnie.- zacisnęła mocniej palce na torebce i niespokojnie zaczęła je pocierać.- Chyba coś z dziećmi… nie mam pojęcia. Po prostu czuję, że nie powinniśmy nigdzie dzisiaj wyruszać, rozumiesz? Słuchaj, może jednak nie jedźmy tam, co?- zaproponowała raptownie.

- I co wtedy powiesz, że dlaczego nie przyjechaliśmy? Bo miałaś złe przeczucia?- pokręcił głową ze sceptycyzmem.- Uspokój się, nic się przecież nie dzieje.

- Jeszcze nie.- odrzekła z naciskiem i wzruszyła ramionami.- Trudno, nie obchodzi mnie co myślą inni. Mówię ci, mój instynkt jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Sam wiesz, że pod tym względem często mam rację. Coś złego się wydarzy, czuję to.

- Ty i te twoje przeczucia.- mężczyzna z westchnieniem nieco uchylił boczną szybę.- Czasami wolałbym żebyś rzadziej się ich słuchała.

- A dlaczego?- obruszyła się.- Zawsze przecież miałam rację.

- No właśnie dlatego.- mruknął.- Wychodzi na to, że mieszkam z czarownicą.

            Stłumiła nagły napad śmiechu, który ją opanował, mimo, że w dołku ściskało ją ze strachu. Paweł nawet kiedy miał o coś do niej pretensje, potrafił je przekazać w taki sposób, za każdym razem udawało mu się wówczas ją rozbawić. Nawet krytyka w jego wykonaniu była rozbrajająca.

- Mówisz serio o powrocie??- z lekkim niepokojem zerknął na jej spiętą i pełną niepokoju twarz.- Chcesz wracać do domu?

- Tak, wracajmy.- potwierdziła, nie wypuszczając torebki z zaciśniętych palców.- I to od razu na pierwszym rondzie.

- W porządku, jak chcesz.- ze zrezygnowaną miną przyhamował na światłach i z lekkim westchnieniem wziął do ręki butelkę coli, by wypić kilka łyków.- To twoje spotkanie integracyjne, będzie na ciebie w razie czego. Jak tylko będę mógł to zaraz wykręcę kółko.

- Do diabła z imprezą!- machnęła ręką.- Pospiesz się.- niespokojnie sprawdziła godzinę w zegarku.- Dzieciaki pewnie jedzą śniadanie o tej porze. Zadzwonię do nich za kwadrans, albo może Anka zaraz sama się odezwie.

            Z poczuciem narastającego zdenerwowania Agata przycisnęła torebkę mocniej do siebie i objęła się za brzuch, błądząc niewidzącym wzrokiem po mijanej wiosce.

            Poza terenem zabudowanym Paweł przyspieszył. Tym razem nie protestowała przeciwko rozwijanej przez niego nadmiernej prędkości, chciała jak najszybciej znaleźć się w domu, pojechać do Anki i zobaczyć dzieci. Sprawdzić czy aby na pewno są całe i zdrowe. Ich obraz machających jej na pożegnanie nie znikał, wciąż miała go przed oczami i zastanawiała się dlaczego tak bardzo ją to poruszyło. Czyżby z wiekiem robiła się coraz bardziej sentymentalna? I czy aby na pewno również i tym razem było to jedno z tych jej przeczuć, ostrzegających ją przed czymś co miało się wydarzyć, czy też może był to zwykły matczyny niepokój kury domowej, zdenerwowanej wypuszczeniem piskląt spod skrzydeł?

Zerkała co kilka sekund na wyświetlacz telefonu w nadziei, że przyjaciółka lada moment się odezwie. Agata sama była zdumiona poruszeniem, które odczuwała, a jednocześnie zła na Ankę, która nie odezwała się w ciągu godziny czy wszystko u nich w porządku. Dzieci pierwszy raz zostały pod jej opieką na cały boży dzień, i być może to właśnie ten fakt tak stresował Agatę, i nie pozwalał skupić myśli na niczym innym. Dzieci były dla niej całym światem.

Z głębokiego zamyślenia wyrwał ją głos Pawła, niespodziewanie mamroczącego pod nosem jakieś niecenzuralne epitety.

- Co za skurczybyk…- zaczął i urwał, skręcając kierownicą raptownie w bok.

            Agata zdezorientowana oderwała wzrok od szyby i spojrzała przed siebie. Otworzyła szerzej oczy widząc jadący prosto na nich z ogromną prędkością wielki ciężarowy samochód. Jak zahipnotyzowana patrzyła na zbliżający się w szybkim tempie niebotycznie duży pojazd i w jednej sekundzie pojęła, że jej złe przeczucia nie miały dotyczyć dzieci, lecz bezpośrednio ich samych, jej i Pawła. Że intuicja jednak kolejny raz jej nie zawiodła, i że tym razem dojdzie do czegoś strasznego. Do czegoś, czego nie przewidziała nawet w swoich najgorszych snach.

            W ułamku sekundy pomyślała o wszystkich najbliższych, o Tosi i Bartku, Agacie i Piotrze, i o Pawle, który czynił nadludzkie wysiłki, byle tylko nie znaleźć się pod kołami rozpędzonego tira. Ze zgrozą zamknęła oczy, gdy maski obu samochodów dzieliły jedynie centymetry.

            Potem nie czuła już nic. Nie czuła, gdy ich toyota została niemal zmieciona z powierzchni jezdni, pchana przez kilka metrów, a potem wciśnięta w przydrożne drzewo. Nie czuła, jak jej ciało zostało zmiażdżone do granic możliwości, kręgosłup roztrzaskany na kilka części, a głowa porozcinana kawałkami metalu.

            Nie widziała poranionego Pawła, przypartego do fotela kierowcy, z rozgniecioną klatką piersiową kierownicą własnego auta, patrzącego przed siebie nieruchomym, tępym wzrokiem. Nie widziała, jak w pewnej odległości od ich auta zbierają się kierowcy innych samochodów, pokrzykując do siebie z niedowierzaniem i wystukując gorączkowo numer pogotowia.

            Słońce w pewnej chwili schowało się za niewielkim obłokiem. Niebo zaczęły przysłaniać ciemne chmury.

 

cdn