Po
stworzeniu tego opowiadania mam mieszane uczucia co do tego czy lubię
pisać na z góry określony temat czy iść na żywioł... Z reguły zawsze
wolałam pisać "z wyobraźni", tym razem stwierdziłam jednak, że każda
lekcja jest dobra, by poprawić swój pisarski warsztat i napisałam je
"pod dyktando". Hm.... :)
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
I
Inka schyliła się po swoją torbę i szybko wyskoczyła z pociągu.
Postawiła ją na chwilę na peronie i rozejrzała się dookoła upewniając
się czy wysiadła we właściwym miejscu. Uspokoiła się gdy w oddali
zobaczyła nazwę miasta. Tłum ludzi napierał na nią ze wszystkich stron,
przeciskając się w stronę pociągu, więc odeszła kilka kroków, by w
spokoju zastanowić się co dalej. Wciągnęła pełną piersią świeże
powietrze i na chwilę przymknęła oczy rozkoszując się ciepłymi
promieniami słońca. Podróż z Gdańska do Otwocka trwała niecałe trzy i
pół godziny, a i tak dała jej się we znaki. Inka od urodzenia cierpiała
bowiem na chorobę lokomocyjną, i chociaż przekroczyła w tym roku
magiczną trzydziestkę, nadal nie mogła jej się pozbyć. Dostępne w
aptekach środki pomagały jedynie na chwilę, zaś reszta jazdy odbywała
się w istnych męczarniach. Wzdrygnęła się na samą myśl, że miałaby
ponownie wsiąść do pociągu.
Odetchnęła głęboko jeszcze kilka razy i ruszyła przed siebie.
Przystanęła, gdy zobaczyła przed sobą mapę miasta. Po jej
przestudiowaniu stwierdziła, że nie da rady z dwiema wypchanymi po
brzegi torbami dojść pieszo do ulicy Złotej i musi poszukać jakiejś
taksówki. Wyszła więc z dworca na zalaną słońcem ulicę i zmrużyła oczy.
Gdy podjechał samochód z napisem „taxi” i wysiadły z niego trzy osoby,
skorzystała z okazji i podbiegła do taksówkarza.
- Może mnie pan od razu podrzucić na Złotą?- poprosiła, ładując jednocześnie torbę bez pytania na tylne siedzenie.
- Klient nasz pan!- zgodził się ochoczo i bez najmniejszych oporów odpalił silnik.- Jak pani sobie życzy!
- Świetnie!- z ulgą zajęła miejsce z tyłu i zapięła pasy.- Jak dobrze, że pan akurat nadjechał!
- To moja praca!- roześmiał się.- A pani miejscowa czy przyjezdna?
Przez chwilę zastanawiała się co powiedzieć.
- Przyjezdna.- odpowiedziała w końcu.
Popatrzył na nią uważnie we wstecznym lusterku, jakby swoim zawahaniem podsyciła jego ciekawość.
- Pierwszy raz w naszym miasteczku?
- Nie, urodziłam się tu.- wyjaśniła z lekkim uśmiechem.- Wyjechałam stąd z rodzicami gdy miałam cztery lata.
- Oj, to już minęło trochę czasu.- pokiwał głową.- Dokąd wyjechaliście, jeśli można spytać?
- Do Gdańska.
-
Też piękne miasto, moja starsza córka tam studiuje.- ożywił się.- Ale
młodsza powiedziała, że poza Otwockiem ładniejszej miejscowości nie
widziała i po studiach wraca do nas! Z Krakowa!- zaznaczył z dumą.
- No proszę…- Inka była lekko zaskoczona.
- Ładny dom pani wybrała.- powiedział z uznaniem, gdy dotarli na miejsce.- Mam nadzieję, że ze skóry pani nie obedrą za wynajem.
-
Też mam taką nadzieję.- zgodziła się. Nie miała zamiaru ujawniać, że w
budynku mieszka jej daleka rodzina.- Dziękuję za podwózkę!
- Polecam się.- szarmancko skinął głową.- Miłego pobytu!
Postawiła swoją torbę na chodniku i objęła wzrokiem zadbany ogród i
piękną werandę budynku, do którego przyjechała. Miała nadzieję na miłe
powitanie i… talerz pysznej zupy, była strasznie głodna.
- Witaj!- drzwi otworzyła o sympatycznej aparycji kobieta, na oko pięćdziesięcioletnia.- To ty jesteś Inka! Ale wyrosłaś!
-
Witaj ciociu Marto.- objęły się w uścisku.- Nic a nic ciebie nie
pamiętam! Ani tego domu!- wyprostowała się i rozejrzała po przytulnym
pomieszczeniu.
- Nic dziwnego.- roześmiała się ciotka.- Miałaś wtedy cztery lata! Chodź, zobaczysz pokój gdzie będziesz spać.
- Oj, z chęcią zobaczę! Te podróże są takie męczące…- Inka zostawiła w przedpokoju torby i ruszyła za ciotką.- Wujek jest?
- Chyba poszedł do piwnicy albo do garażu.- twarz ciotki niespodziewanie pobladła.- Wróci wieczorem, zawsze tam majsterkuje.
-
Aha…- Inka weszła za nią do niedużego pokoju urządzonego w jasnych
barwach.- Śliczny! Czy to nie był przypadkiem kiedyś mój pokój?
- Zgadłaś.- uśmiechnęła się ciotka.- Podoba ci się?
- Bardzo.- opadła na miękkie łóżko.- Sami mieszkacie?
- Tak, Kalina miesiąc temu wyjechała do pracy do Katowic.- przez twarz ciotki przebiegł ledwie dostrzegalny skurcz.
Kalina była ich przybraną córką, Inka słyszała o niej niejednokrotnie podczas rozmów rodziców.
-
O, to świetnie!- uśmiechnęła się szeroko, chcąc rozweselić zasmuconą z
niewiadomych przyczyn kobietę.- A gdzie będzie pracować?
- W jakiejś gazecie…
Nagle usłyszały jak otwierają się drzwi wejściowe i do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna.
- Wiktor!- ciotka Marta gwałtownie odwróciła się w jego stronę.- Inka już przyjechała, proszę, poznajcie się.
- Dzień dobry, wujku.- Inka podała mu rękę na powitanie.
- Dzień dobry Ineczko!- uśmiechnął się i musnął ustami jej dłoń.- Bardzo miło mi cię poznać. Jak minęła podróż?
Inka poczuła się trochę nieswojo. Głos wujka Wiktora i sposób w jaki na
nią spojrzał niezbyt przypadły jej do gustu. Czyżby nie chciał żeby
przyjeżdżała?
-
W porządku, dziękuję.- skłamała, nie chcąc rozwijać tematu o swojej
chorobie lokomocyjnej.- Jeśli nie macie nic przeciwko temu położę się
teraz na chwilę, a potem pójdę pozwiedzać miasto. Widziałam przez okna
taksówki, że jest śliczne. Jak dużo macie zieleni!
-
Kochana, jest cała masa rzeczy do zwiedzania.- ciotka przyniosła jej
torby i położyła na łóżku.- Najpierw odpocznij, potem przygotuję kolację
i dopiero sobie pójdziesz.
Inka położyła się na wygodnym łóżku i nie wiedziała kiedy zapadła w
sen. Była tak zmęczona, że gdy otworzyła oczy przez chwilę zastanawiała
się, gdzie się znajduje. Zerwała się na równe nogi, gotowa pozwiedzać
piękne miasteczko w asyście ciotki. Ta jednak nie była skłonna do
spacerów, więc Inka przebrała się, pożyczyła od ciotki rower Kaliny i
wyruszyła na przejażdżkę, by powdychać świeżego powietrza i zapomnieć o
wcześniejszych sensacjach żołądkowych.
Założyła słuchawki na uszy, by posłuchać muzyki. Wyszukała Depeche
Mode, włożyła mp3 do kieszeni i pojechała w kierunku małej bocznej
uliczki, chcąc w spokoju zrelaksować się po minionych miesiącach. Na
chwilę zamknęła oczy rozkoszując się latem, zachodzącym słońcem i
spokojem, i skręciła w prawo.
Wtem usłyszała pisk opon i poczuła gwałtowne uderzenie. Sama nie
wiedziała jak to się stało, że raptem siedzi na ziemi obok roweru.
Spojrzała na swoje otarte do krwi dłonie i bezwiednie podniosła głowę.
Wpatrywała się w nią intensywnie para rozgniewanych, ale i zatroskanych
ciemnobrązowych oczu.
- Jak pani się czuje? Nic pani nie jest?- kucnął obok niej ciemnowłosy mężczyzna w policyjnym mundurze.
- Chyba nie.- odrzekła niepewnie.- Co się stało?
- Jak to co?- zapytał gniewnie.- Wjechała mi pani na maskę!
- Rany boskie, przepraszam…- Inka zakłopotana wstała, otrzepując spodnie.- Nie wiem jak to się stało, nic nie piłam, naprawdę…
-
Może jednak powinienem to sprawdzić.- spojrzał na nią z lekkim
rozbawieniem.- Coś jednak musiała pani zażyć, trzeźwi zazwyczaj nie
ładują mi się prosto pod samochód.
-
Jedyny specyfik jaki zażyłam był od choroby lokomocyjnej.- teatralnie
potarła czoło, mając nadzieję wyjść z opresji bez szkody finansowej.-
Było to jakieś sześć godzin temu. Niedawno przyjechałam z Gdańska.
- I od razu pakuje się pani w kłopoty! -pokiwał głową z politowaniem.- Mało pani wrażeń?
Inka ukradkiem zerknęła na niego. Dawno nie widziała tak przystojnego
mężczyzny. Z pewnością jego ciemne oczy złamały niejedno damskie serce.
Nie obstawał zanadto przy mandacie i wszystko skończyło się jedynie na
pouczeniu. Spisał jednak jej dane, co wprowadziło ją w gorszy nastrój.
Inka stwierdziła, że ma dość wrażeń, jak na jeden dzień. Postanowiła
skrócić wycieczkę, wrócić do domu do ciotki i porządnie się wyspać.
Dawno jej się to nie zdarzyło.
cdn...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz