środa, 15 kwietnia 2020

Gdy zaszumią wierzby (cz. III)





Rozdział 3

 

Anna

            Drżącą ręką sięgnęła po leżącą na parapecie paczkę papierosów. Niecierpliwie rozerwała opakowanie, wyciągnęła jeden z nich i zapaliła, zaciągając się głęboko. Po namyśle otworzyła okno na oścież i zerknęła na bawiącego się w piaskownicy Bartka i leżącą nieruchomo w hamaku Tosię, wpatrzoną w błękitne niebo.

            W zadumie przesunęła palcami po gładkiej bibułce papierosa i strzepnęła popiół do wypełnionej po brzegi popielniczki.

Ostatnie dni przyzwyczaiły Annę do sięgania po papierosa za każdym razem ilekroć wyczuwała narastające w sobie napięcie. Zaistniała sytuacja wprawiła ją bowiem w stan niemal nieustannej nerwowości i poczucia niepewności. Wypadek oraz śmierć Agaty i Pawła wciąż były dla niej czymś tak nierealnym, że nie mogła uwierzyć w to, dopóki osobiście nie zidentyfikowała ich ciał. Nigdy dotąd nie brała udziału w identyfikacji zwłok. Jeszcze teraz poczuła mdłości na samo wspomnienie zmasakrowanej twarzy przyjaciółki i bezlitośnie okaleczonego Pawła. Widok ich ciał przykrytych białymi prześcieradłami spowodował, że ugięły się pod nią nogi. Nie pamiętała jakim cudem podeszła bliżej i w jaki sposób lekarzowi udało się wydobyć z niej kilka zdań. Z tych paru minut pobytu w sali zapamiętała jedynie wysokie okna z białymi framugami i kołyszące się za nimi konary strzelistych topoli, które wiatr wyginał w przeróżne strony. Po potwierdzeniu tożsamości przyjaciół wyszła z prosektorium na miękkich kolanach i usiadła czym prędzej na najbliższym krześle, co rusz połykając ślinę. Zerknęła w dół na swoje dłonie, lecz miała nierealne wrażenie, że nie należały do niej. Że te dwie osoby leżące tak nieruchomo i niesamowicie cicho za szpitalnymi drzwiami to nie są jej przyjaciele, lecz ktoś całkiem obcy.

            Choć od pogrzebu minęło kilka dni, Bartek i Tosia jeszcze nie do końca przyjęli do wiadomości, że rodziców nie ma. Zwłaszcza chłopiec nie mógł pojąć jak to się stało, że rodzice, których widział zaledwie kilka godzin wcześniej, już nigdy nie wrócą. Prosił Annę, by pozwoliła mu zadzwonić do mamy lub taty, bo wówczas z pewnością na dźwięk jego telefonu któreś z nich odbierze i po jakimś czasie zabiorą go z siostrą do domu. Momentami Annie brakowało już sił na delikatne tłumaczenie mu całej sytuacji. Bo w jaki sposób miała rozjaśnić pięciolatkowi tajemnicę śmierci, skoro sama do tej pory nie bardzo przywiązywała do tego wagę? Dodatkowo w niej samej za każdym razem narastał ogromny ciężar, którego nie miała jak zrzucić na niczyje barki. Kilka razy złapała się na tym, że sięga po telefon, by zadzwonić i się wyżalić, po prostu pogadać. Ale tej, do której zazwyczaj dzwoniła już nie było. Znajdowała się gdzieś indziej, w innym, niedostępnym wymiarze.

Mimo ogromnej troski o Bartka, Anna bardziej martwiła się stanem Tosi. Piętnastolatka nie zwierzała się jej ze swoich emocji, w skrytości ducha przeżywała całą sytuację i bardziej niż zwykle zamknęła się w sobie. Od najmłodszych lat była wyjątkowo wrażliwym dzieckiem i Anna zdawała sobie sprawę, że przywrócenie w niej duchowej równowagi nie będzie takie proste. Zwłaszcza, że wydarzenia ostatnich dni mocno odbiły się na jej psychice. Z uśmiechniętej, nieśmiałej Tosi pozostało niewiele. Na jej miejscu pojawiła się poważna, małomówna nastolatka, mierząca karcącym spojrzeniem każdego, kto tylko się do niej zbliżał.

Anna rozumiała to i była blisko niej w ciągu tych trudnych chwil, lecz za każdym razem czuła, że wypowiadane przez nią słowa pocieszenia brzmią jakoś tak zbyt banalnie, by Tosia mogła uznać je za prawdziwe wsparcie. A może tak tylko jej się wydawało?

Zarówno sama ceremonia pogrzebowa w kościele, jak i sam pochówek były dla nich wszystkich  traumatycznym przeżyciem. Kazanie księdza mówiącego o miłości Boga, „który wie co czyni”, odgłos spadającego piasku oraz kondolencje znajomych były dla samej Anny nie do zniesienia. Poruszona do głębi, nie mówiąc nikomu ani słowa wzięła na ręce chlipiącego Bartka, drugą ręką objęła Tosię, i wyszli razem z cmentarza, nie zważając na spojrzenia ciekawskich, ani na błyskające momentami flesze aparatów.

W tym momencie żałowała, że jest osobą rozpoznawalną. Anonimowości nie zapewniły jej ani ciemne okulary, ani też narzucony na włosy granatowy szal. Znacznie bardziej wolałaby w spokoju iść po cmentarnej alejce z dziećmi u boku, aniżeli przemykać się szybkim krokiem po wąskich ścieżkach między pomnikami. Obiektywy wycelowane w ich trójkę boleśnie uświadomiły jej, że nie ma co liczyć na chwilę zadumy nad grobem przyjaciół. Nie chciała w obecności tak wielu osób okazywać łez, wydawało jej się to zbyt intymne. Ten moment wolała odwlec aż do wieczora, gdy zostanie sama.

            Pomimo trudnej sytuacji w duchu aż gotowała się ze złości. Bardziej niż los dzieci zostawionych samych sobie ludzi interesował fakt w jaki sposób doszło do wypadku, czy na pewno była to przypadkowa śmierć oraz co ma z tym wszystkim wspólnego znana dziennikarka telewizyjna. Anna poirytowana dywagacjami, ucinała rozmowę nie wdając się w żadne dyskusje i nie pozwalając nikomu podejść do dzieci.

            Mała rączka Bartka ufnie ściskająca jej dłoń na pogrzebie i policzek Tosi oparty o jej ramię ściskały ją za serce. Przed oczyma niemal nieustannie miała obraz Agaty przytulającej dzieci i Pawła montującego najnowszą konsolę do gier. Wciąż zadawała sobie pytanie dlaczego los musiał rozdzielić tak wspaniałych ludzi i czym zasłużyły sobie dzieci na takie cierpienie. Czy aby na pewno Bóg wie co czyni, jak próbował o tym przekonywać ksiądz podczas mszy pogrzebowej?

            Zdusiła niedopałek papierosa. Być może gdyby gorliwiej uczęszczała do kościoła znałaby odpowiedź na to pytanie. Jednak jej dotychczasowe niedziele umykały pod znakiem spotkań z przyjaciółmi, na zakupach, na różnego rodzaju eventach i na wszelkich innych przyjemnych formach rozrywki. Na kościół nie miała do tej pory zbyt wiele czasu. Przypominała sobie o nim jedynie wówczas, gdy musiała uczestniczyć w jakimś pogrzebie, lub gdy ktoś ze znajomych brał właśnie ślub.

Drgnęła, kiedy rozległ się sygnał komórki. Niespiesznie wzięła ją do ręki i zmarszczyła brwi na widok zastrzeżonego numeru. Zawsze odbierała każdy telefon, lecz tym razem nie miała ochoty z nikim rozmawiać. Westchnęła poirytowana, gdy dzwonek rozległ się po raz drugi. Rozmówca najwyraźniej nie chciał dać za wygraną i uparcie czekał na jej reakcję. Zupełnie jak by wiedział, że ona jest obok.

- Słucham?- rzuciła niechętnie, sięgając odruchowo po kolejnego chesterfielda.

            Dzisiejszy dzień był absolutnie rekordowy. Jeszcze bowiem się nie zdarzyło, żeby wypaliła paczkę papierosów w ciągu parunastu godzin.

- Cześć! Fajnie, że odebrałaś! To tylko ja, spokojnie!- rozległ się dźwięczny głos Marty, koleżanki prowadzącej program śniadaniowy. Od pewnego czasu częściej się ze sobą spotykały, znajdując wspólny język w wielu dziedzinach, co Annę przyjemnie zaskoczyło. Jak do tej pory nie miała dobrego zdania na temat ekipy prowadzącej śniadaniówkę. - Zmieniłam wczoraj telefon i nie mogę znaleźć połowy numerów. Twój miałam zapisany, więc dzwonię żeby się zameldować ze swoim.

- Aha, dzięki.- odrzekła Anna zdawkowo, wydmuchując z siebie kłąb dymu i próbując przybrać nieco łagodniejszy ton.- Jak się rozłączymy to zaraz sobie zaktualizuję kontakty.

Przez ułamki sekund przemknęło jej przez głowę, czy Marta nie dzwoni przypadkiem tylko dlatego, by wypytać ją o sytuację w domu. Szybko jednak porzuciła tą myśl. Marta była jedną z tych niewielu osób, do których można było mieć zaufanie i naprawdę się na nich nie zawieść.

- Właśnie o to mi chodziło! Powiedz, jak się czujesz? Z dziećmi wszystko dobrze?- W głosie Marty zabrzmiało autentyczne współczucie, lecz Anna automatycznie nieco zesztywniała na tak bezpośrednie pytanie.

- Fizycznie tak, duchowo… tragedia.- westchnęła. Potrzeba zwyczajnej rozmowy z kimś narastała w niej z dnia na dzień i gdy teraz się nadarzyła, po prostu nie mogła sobie odmówić.- Jeszcze sporo czasu musi upłynąć żeby zaczęły to sobie jakoś przyswajać.

- To jasne, przecież to dopiero kilka dni minęło.- Marta po drugiej stronie również westchnęła.- Jakie to szczęście w nieszczęściu, że nie jechali wtedy wszyscy razem!

            Anna przemilczała uwagę, którą miała na końcu języka. Doprawdy, czy naprawdę to było tak wielkie szczęście?

- Grunt, że nadal mają dach nad głową i kogoś kto się nimi teraz zajmie.- ciągnęła dalej Marta, niezrażona.- Swoją drogą, ciekawe ile dostanie ten facet, który ich rozwalił.

- Mam nadzieję, że jak najwięcej.- odrzekła Anna ostro, dostając niemal gęsiej skórki na słowa wypowiedziane przez koleżankę.- Wyobrażasz sobie, że mogłoby być inaczej? Zabił dwoje niewinnych ludzi!

            „Dwie najbliższe mi osoby”, dodała w myślach.

- Na razie jest w areszcie.- powiedziała Marta z namysłem.- Jak czegoś więcej się o nim dowiem to dam ci znać. Kiedy wracasz do roboty?

- Jeszcze nie wiem.- Anna odłożyła niedopałek papierosa i oparła się o parapet.- Jak się ze wszystkim ogarnę, na razie muszę pomóc dzieciakom się poskładać, a potem zobaczymy. Mam sporo zaległego urlopu z tamtego roku.

- To teraz przynajmniej odpoczniesz i pomyślisz co dalej.- Marta na chwilę umilkła.- Możesz mi powiedzieć jeszcze jedną rzecz zanim umrę z ciekawości?

            Gdyby nie ponure okoliczności Anna zachichotałaby na głos. Teraz jedynie uśmiechnęła się do siebie nieznacznie.

- A co takiego nie daje ci spokoju? Wal!

- Cadillac.- wypaliła Marta.- Nieziemski, czarny cadillac stał przed cmentarzem w czasie pogrzebu. Czyj on jest? Zdradź mi, błagam! Do dzisiaj mi się śni po nocach! Widziałaś ile osób nie odrywało od niego oczu? Przez chwilę nawet pogrzeb zszedł na drugi plan!

            Anna nie odrzekła nic, odkładając telefon na bok. W tamtym dniu nie patrzyła na samochody ani na ludzi. Nie istniało nic, co było w stanie wyrwać ją z letargu. Gdyby ktoś ją zapytał o jakiś szczegół z tamtego dnia odpowiedziałaby jedynie wzruszeniem ramion. Żałowała jedynie, że podczas wielogodzinnych rozmów nigdy nie zdołała przekonać Agaty do zmiany zdania w kwestii pochówku. Przyjaciółka zawsze była tradycjonalistką i krzywiła się na samą myśl o kremacji. Nie wyobrażała sobie, że jej zwłoki miałyby być spalone, a po niej samej miałaby zostać kupka popiołu schowana w niewielkiej urnie, lub co gorsza, w jakimś pudełku po herbacie. „Ale ty durna jesteś”, pukała się wówczas w czoło Anna, „Kto ciebie w słoik po herbacie będzie wsypywał?!” Przyjaciółka kiwała głową z politowaniem, „Kto wie, może nawet ty!”, odpowiadała żartobliwie. I gdyby nie ten upór, Anna postawiłaby na swoim, zawiozłaby ich z Pawłem na tę kremację, oszczędzając dzieciom widoku na cmentarzu. Do dziś odgłos garści piasku spadającej na lite drewno jeszcze wciąż dźwięczał jej w uszach.

Od dnia pogrzebu zbierała się w sobie, by przeprowadzić z dziećmi rozmowę na temat tego co dalej, lecz codziennie odsuwała to od siebie, nie będąc do końca przekonaną czy dobór słów, który przygotowała na pewno będzie odpowiedni. Zresztą czy jakiekolwiek słowa byłyby w ogóle na miejscu w takiej sytuacji? Pomimo, że uważała się za całkiem niezłą dziennikarkę, w tym momencie jej praca nie przydała się na nic, jej słownictwo ograniczyło się do najprostszych wyrazów.

            Drgnęła, kiedy trzasnęły wejściowe drzwi. Powrót Piotra był jej nie na rękę. Nie chciała by był obecny przy rozmowie z Tosią i Bartkiem. Dzieci przejęte swoją sytuacją, do tej pory jeszcze nie zorientowały się, że pomiędzy Anną a Piotrem coś nie gra, i na razie lepiej byłoby dla wszystkich, by tak pozostało.

            Niespiesznym krokiem przeszła z salonu do kuchni i bez słowa powitania wyjęła talerze, by nałożyć mu obiad. Piotr usiadł na swoim miejscu, które zazwyczaj było zarezerwowane tylko dla niego i sięgnął po dzbanek z herbatą. Nalał sobie herbaty do szklanki i po krótkim wahaniu nalał również Annie. Nieco nieufnie zerknął na nią, gdy odkryła przed nim ciepły jeszcze obiad. Przesunął herbatę w jej stronę w tym samym momencie, gdy zabierała rękę.

- Wybacz.- mruknął, sięgając po widelec.

Syknęła, gdy gorący napój rozlał jej się po palcach. Odkręciła szybko kran i poczuła ulgę, gdy zimny strumień wody zaczął przelewać się między palcami. Złapała papierowy ręcznik i wytarła ręce, przypominając sobie jednocześnie, że ostatni raz śmigus dyngus urządził jej Piotr cztery lata temu, wylewając jej na głowę pół wiadra wody. Śmiechu było wówczas co niemiara, zachowywali się jak para zakochanych nastolatków, czerpiąca radość z każdej wspólnej chwili.

Dziś nie było jej do śmiechu. Usiadła przed Piotrem, rozważając w duchu jak ubrać w słowa to, co chciała mu powiedzieć.

- Co tak na mnie patrzysz?- odezwał się, krojąc kotlet w kawałki i spojrzał na nią wymownie.- Zaraz stanie mi w gardle. Chcesz żebym się udławił? Przy tobie?

- Już dawno ci tego życzę.- odrzekła jadowicie, lecz zaraz się zmitygowała.- Słuchaj, musimy pogadać, ale tak na serio, bez kłótni.- splotła palce, oparła na nich brodę i popatrzyła na niego z powagą.

- I to nie o jednej sprawie.- przytaknął ugodowo, nadziewając na widelec makaron.- Od czego zaczynamy w takim razie?

- Może od dzieci?- podsunęła szybko.- Co o tym wszystkim myślisz?- zawsze ceniła w nim zdroworozsądkowe podejście do spraw, to, czego jej samej nie raz brakowało.- Pogmatwało się im teraz to wszystko.

- Masz rację, nie mają zbyt wesoło.- stuknął widelcem w talerz.- Ale co my możemy w tej sprawie zrobić? Niewiele.

- Jak to niewiele!- z miejsca się obruszyła.-  Tak naprawdę  jesteśmy jedyną rodziną, jaka im została. To właśnie my możemy najwięcej dla nich zrobić.

- Nie jesteśmy żadną rodziną, tylko chrzestnymi.- sprecyzował.

- Nie tylko, ale aż.- podkreśliła.- To do czegoś nas zobowiązuje, nie uważasz?

- Co chcesz przez to powiedzieć?- zmarszczył brwi, zatrzymując widelec w odległości kilku centymetrów od ust i wpatrując się badawczo w jej twarz.

            Z jej ust już miały wypłynąć słowa, nad którymi zastanawiała się od kilku dni, lecz coś ją powstrzymało. Przygryzła dolną wargę.

- Naprawdę ani przez chwilę nie zastanawiałeś się co z nimi teraz będzie? Przecież nie mają dokąd pójść. Dziadkowie nie żyją, dalsza rodzina rozjechała się po świecie…- zawahała się. - Co myślisz o tym żeby z nami zostali chociaż na jakiś czas? Dopóki nie wymyślimy czegoś innego, bardziej sensownego?

Uniósł ręce w obronnym geście.

- Na mnie już nie licz w tej kwestii, wiesz o tym.- przypomniał.

- Przecież jeszcze nigdzie się nie wyprowadzasz.- powiedziała łagodniej.- Mogliby tu z nami pomieszkać, wszystko sobie poukładać, odnaleźć się w tej sytuacji.- zła na siebie, że jej głos zabrzmiał niemal błagalnie, wstała i podeszła w stronę okna.- Miejsca mamy dość, urządzimy ich bez problemu.

- My?- uniósł brwi.- Anka, chyba się zapominasz.

- O niczym nie zapominam.- pokręciła głową.- Dobrze pamiętam co wspólnie ustaliliśmy, ale to są dzieci… Pomóżmy im razem, Piotrek. Niech wiedzą, że mają jeszcze na kogo liczyć. Wyobrażasz sobie oddać ich teraz do jakiegoś domu dziecka?

- Niczego sobie nie wyobrażam, taka kolej rzeczy, niestety. Mało to dzieci tam trafia w takiej sytuacji?

Wydęła usta w ironicznym uśmiechu.

- Może i nie mało, ale nie o to chodzi.- wyprostowała się i założyła ręce na piersiach.- Oni są teraz całkiem pogubieni, zostali raptownie sami, bez swojego domu, bez tego wszystkiego co ich do tej pory otaczało. Jakoś nie mam sumienia ich tak od razu odsyłać do domu dziecka…- odchrząknęła na sam dźwięk wypowiadanych przez siebie słów.- Niech trochę z nami pomieszkają, dojdą do siebie, niech zrozumieją w jakiej znaleźli się sytuacji i dopiero wówczas… Powiemy im o naszym rozwodzie, i że ze względu na to nie mogą tu dłużej zostać.

- Beznadziejny pomysł.- skwitował krótko.- Namącisz im tylko w głowach, narobisz nadziei, a potem i tak nic z tego nie będzie, odeślesz ich w to samo miejsce, do którego powinni trafić teraz.

            W zasadzie zaczęła podzielać jego odczucia w momencie gdy sama wpadła na taki pomysł, lecz wolała nie wypowiadać tego na głos. W dalszym ciągu uważała, że wysłanie roztrzęsionych dzieci do domu dziecka jest najgorszym z możliwych scenariuszy. Jak na razie nie była w stanie wymyśleć lepszego.

- Piotrek, mówisz tak, jakbyś ich nie znał i jakby to były całkiem obce dzieci.- stwierdziła gorzko.- A to jest przecież Tosia i Bartek, dzieciaki, z którymi kilka razy w tygodniu kopałeś piłkę lub woziłeś na motorze pod nieobecność Agaty!

- Dobrze wiem co to za dzieci, przestań wjeżdżać mi na psychę.- nieco zdenerwowany odsunął talerz i wypił łyk herbaty.- W życiu często układa się nie tak jak się chce, nie da się wszystkiego pogodzić.

- Czy nie może do ciebie dotrzeć, że oni nie są sami, że mają nas?!- poirytowana jego uporem nieco podniosła głos.- Słuchasz mnie czy nie?! Razem czy oddzielnie jesteśmy ich rodziną, nie możemy im tego zrobić i zawieźć ot tak po prostu do jakiegoś obcego domu!

- Nie możemy?- ironicznie uniósł w górę brwi.- Anka, od kiedy to stałaś się taką zagorzałą zwolenniczką dzieci? Jakoś nigdy nie chciałaś mieć własnych.

            Wyprostowała się jak struna, ugodzona niemal do żywego.

- Ty też zanadto się do tego nie paliłeś!- odparowała.- Mam ci przypomnieć twoje opowieści o tym, jak za dziećmi nie przepadasz i że nie wyobrażasz się w roli ojca?

- To było dawno temu, nie jesteś na bieżąco, kochanie.- odrzekł drwiąco.- Gdybyś tak bardzo nie była zakopana w swojej pracy może przyszłoby ci do głowy dostrzec coś więcej niż czubek własnego nosa.

- Jesteś niesprawiedliwy!- miała chęć cisnąć w niego gazetą, lecz ta była poza jej zasięgiem.- Robię tylko to, co kocham, tak samo jak ty!

- Kochaj nadal, pogadamy za dziesięć lat.- kilkoma szybkimi łykami dopił herbatę.- Jak ty to sobie wyobrażasz? Dzieci zamieszkują tutaj i nie ma cię w domu dwadzieścia cztery godziny na dobę? Tosia sobie może i poradzi, ale Bartek wymaga wiele uwagi. Jesteś w stanie mu ją zapewnić? Z twoim trybem pracy?

            Przełknęła nerwowo ślinę, a tysiąc argumentów jakie sobie przygotowała w mgnieniu oka wyparowały jej z głowy.

Piotr patrzył na nią z pobłażaniem pomieszanym z rezygnacją.

- A tak poza tym… Naprawdę sądzisz, że nadajesz się na matkę?

            Jego słowa sprawiły, że miała wrażenie jakby ktoś łupnął ją obuchem z tyłu głowy. Cała przemowa, którą przygotowała gdzieś uleciała, a w uszach kilkakrotnie, niby echem, dźwięczało jej ostatnie pytanie Piotra.

- Teraz to już przegiąłeś!- wybuchła z wściekłością.

- Serio?- drwiąco wykrzywił usta.- Pokaż mi w takim razie matkę, której nie ma w domu od świtu do nocy. Co te dzieci będą miały z tego, że będą przesiadywały same w domu całymi dniami, podczas gdy ty będziesz machała do nich z ekranu telewizora? Jaki przykład ty im dasz? I jeszcze te twoje imprezowe weekendy… Anka, umówmy się, ale matka byłaby z ciebie żadna.

            Anna czuła jak podnosi jej się ciśnienie i jak jakaś stalowa obręcz zaczyna zaciskać się wokół jej głowy. Przepełniona furią, niewiele myśląc chwyciła leżący w pobliżu niewielki talerz i cisnęła nim w marmurowy stół, tuż obok Piotra. Z ponurą satysfakcją obserwowała jak delikatna porcelana rozbija się na drobne kawałki i tańcząc obok talerza zszokowanego mężczyzny, toczy się jeszcze kilka centymetrów po stole, by zaraz potem spaść na podłogę u jego stóp.

            Piotr podskoczył jak oparzony i zerwał się ze swojego krzesła sypiąc przekleństwami. Przeskoczył odłamki, jakie pozostały po talerzu i z dzikim błyskiem w oczach zrobił krok w stronę Anny.

            Rozjuszona uniosła dumnie do góry podbródek.

- Widzę, że pan policjant nie przywykł do szybkich akcji.- rzekła z kpiną.- Myślisz, że po tych latach, które razem spędziliśmy możesz mnie do woli obrażać? Otóż nie. Teraz jesteśmy kwita, panie władzo.

Zasalutowała ironicznie i odwróciła się na pięcie.

Spokojnym krokiem podeszła do schodów prowadzących piętro, wbiegła po nich lekkim krokiem i nie oglądając się za siebie wpadła do sypialni. Podeszła do łóżka i opadła na nie, zagłębiając się pomiędzy miękkimi aksamitnymi poduszkami. Oddech jej zaczął się stopniowo wyrównywać, serce powoli przestało tłuc się w jej piersi.

Zła na siebie, że dała się wyprowadzić z równowagi, zwinęła się w kłębek. W uszach wciąż słyszała zgryźliwe pytanie „naprawdę sądzisz, że nadajesz się na matkę?”. Zaczęła się zastanawiać czy Piotr powiedział to jedynie pod wpływem silnych emocji czy też rzeczywiście uważał, że kobieta u jego boku absolutnie nie spełnia żadnych warunków by być matką jego dzieci. Czyżby jego wieloletnie milczenie na ten temat było spowodowane właśnie takim przekonaniem?

Mimo, że nie zależało jej już na nim, zrobiło jej się przykro, że mógł tak uważać. Zabolało ją, że nie był w stanie powiedzieć tego wcześniej, że nawet nie podjął najmniejszej próby, by z nią o tym porozmawiać.

Skupiona na rozmyślaniach, dopiero po jakimś czasie uprzytomniła sobie, że z otwartych okien od strony ogrodu dobiega jakiś niepokojący wrzask. Nasłuchując podniosła się z łóżka, i nim zdążyła podejść do okna, dziki krzyk zamienił się w przejmujące zawodzenie, a potem w płacz. Po głosie rozpoznała, że to Bartek.

Zaalarmowana zbiegła z powrotem na dół i wypadła na podwórze.

Rozejrzała się dookoła w panice, gorączkowo poszukując dzieci. W oddali, na końcu ogrodu, dostrzegła siedzącego na ziemi Bartka, trzymającego się kurczowo Tosi.

Ruszyła sprintem w ich kierunku i po kilku sekundach była przy nich. Opadła na kolana i spojrzała z przerażeniem na zapłakaną buzię chłopca i w poważne oczy Tosi.

Jeszcze nigdy nie zdarzyło się w jej obecności, by coś któremuś z nich się stało. Bartkowi zdarzało się czasem zapłakać podczas jej odwiedzin u Agaty, lecz to był płacz chwilowy, przyjaciółka zaraz przejmowała stery i łzy momentalnie znikały. Anna zaczęła się gorączkowo zastanawiać czy chociaż w pewnym stopniu da radę zapobiec dalszemu rozwojowi sytuacji.

- Co się stało?- zapytała niemal bez tchu i delikatnie pogładziła go po włosach.- Upadłeś? Zderzyliście się oboje w czasie zabawy? Czy coś innego się wydarzyło?

            Bartek wyjęczał coś niezrozumiale, wiec Anna zerknęła na Tosię pytająco.

- Spadł z huśtawki.- wyjaśniła dziewczynka niechętnie.- Nic mu nie jest, otarł sobie trochę kolana. Nie wiem czemu on tak ryczy.

            Anna pokiwała głową ze zrozumieniem, choć początkowanie nie mogła obejrzeć nóg chłopca, ukrytych pod kolanami Tosi.

            Objęła chłopca i przyciągnęła do siebie, wysuwając go z objęć Tosi, i wówczas jej oczom ukazały się otarte do krwi kolana.

- No, kolego! Masz prawdziwe szczęście!- powiedziała wesoło, mając nadzieję na odwrócenie jego uwagi.- Ja jeszcze nigdy nie miałam tak zdartych kolan! Jesteś prawdziwym bohaterem!

Płacz na moment przycichł, lecz po chwili rozległ się znowu.

Anna nieco zaskoczona podniosła się, wzięła Bartka na ręce i mrugając porozumiewawczo do Tosi, zaczęła go nieść w kierunku domu.

- Zaraz zajmiemy się twoimi kolanami, nie martw się.- posadziła chłopca na stole i podeszła do apteczki.- Nawet nie patrz na nie, zaraz coś ci pokażę.- poszła do salonu i po chwili wróciła, niosąc w ręku niewielkiego dinozaura.

Na jego widok w oczach chłopca pojawiło się zaciekawienie.

- Skąd masz takiego?- spytał z zainteresowaniem, biorąc figurkę do ręki i oglądając ją ze wszystkich stron.

- Wujek zbiera.- wyjaśniła krótko przecierając wacikiem startą skórę na kolanach Bartka i sprawnie zaklejając ją plastrem.- Ma niewielką kolekcję. Jeśli masz ochotę to zaraz ci pokażę. No i jak, już nic nie boli?- spytała żartobliwie, stawiając go na podłodze.

- Nie boli.- przytaknął chłopiec, obracając figurkę w palcach.- Ale mama nigdy nie pozwalała nam siadać na stole.- dodał z powagą.- Ty pozwalasz?

- Czasami pozwalam.- uśmiechnęła się.- Do siadania służą krzesła, ale jak nikt nas nie będzie widział to czasami sobie na nim posiedzimy, co ty na to?- zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu.

- Pewnie!- odwzajemnił uśmiech.- Pokażesz teraz dinozaury?

- Oczywiście, chodź!

            Zaprowadziła go do salonu i pokazała przeszkloną gablotę, w której na jednej półce stało kilkanaście figurek. Wyjęła je wszystkie i położyła przed Bartkiem.

Chłopcu na ten widok rozbłysły oczy.

- Wujek ma same najlepsze dinozaury!- wykrzyknął podekscytowany.- Jest tyranozaur, diplodok, triceratops, a nawet stegozaur!

- Nawet nie wiedziałam, że tak je lubisz.- Anna z uznaniem skinęła głową.- I jeszcze znasz te wszystkie nazwy!- otworzyła gablotę i podała mu pierwszego z brzegu dinozaura.

- Ciociu, to jest proste! O, a tego nie znam!- z zaciekawieniem wziął do ręki jedną z figurek, przyglądając jej się uważnie.

- Ankylozaur.- przeczytała Anna napis pod spodem.- Wszystkie ci się podobają?

- No jasne!- co chwilę brał do ręki inną figurkę.- Ale mam swojego ulubionego.

- Naprawdę? Który to, pewnie ten?- wskazała pierwszego lepszego, nie mając zielonego pojęcia na temat tych zwierząt.

- Nieee.- pokręcił głową- Najbardziej lubię stegozaury, bo mają na grzbiecie fajne łuski.

- Aha, rozumiem.- z poważną miną wzięła do ręki jednego z nich.- Rzeczywiście są ciekawe.

- A dlaczego wujek zbiera dinozaury?- spytał chłopiec z zaciekawieniem.- Przecież jest już taki duży i stary!

            Anna stłumiła śmiech.

- Nie zbiera, dostał w prezencie z jakiejś okazji.- wyjaśniła z rozbawieniem.

- Z jakiej?- chciał wiedzieć Bartek.- Czy to były urodziny?

- Możliwe, nawet nie pamiętam, Bartuś.- poprawiła mu plaster na kolanie, który zaczął się niespodziewanie zsuwać.- Możesz je sobie zabrać do zabawy, skoro tak ci się podobają. Myślę, że wujek nie będzie miał nic przeciwko temu,  może nawet się ucieszy, że zrobimy mu porządek na półce.

- Super! Dzięki, ciociu!

            Ożywiony wziął w obydwie ręce tyle dinozaurów ile był w stanie unieść i poszedł w kierunku pokoju, w którym sypiał.

Przechodząc obok komody popatrzył na stojące w ramkach zdjęcia, zawahał się, a potem zatrzymał się niepewnie. Stał niemal bez ruchu przez kilkanaście sekund przyglądając się uważnie osobom na zdjęciu. Annie było nietrudno domyślić się kogo zobaczył na fotografii.

Podeszła do niego i podążyła wzrokiem w kierunku, w którym patrzył.

Oczy jej zwilgotniały, gdy patrzyła na ujęcie, do którego pozowała razem z Agatą. Objęte w serdecznym uścisku, stały na tle Uniwersytetu Warszawskiego, z dumą prezentując świeżo odebrane dyplomy magistra. Agata na zdjęciu prezentowała się nadzwyczaj korzystnie, z rozwianymi blond włosami  i zarumienioną z emocji cerą, co dodatkowo podkreśliło błękit jej oczu.

Podobnie jak Bartek, Anna także nie mogła oderwać oczu od roześmianej twarzy przyjaciółki i poczuła niemal fizyczny ból, uświadamiając sobie z całą wyrazistością, jak bardzo jej brakuje. Jak brak codziennych wieczornych rozmów, krótkich smsów czy cichego chichotu w słuchawce telefonu. Cóż dopiero miał powiedzieć ten mały chłopiec u jej boku, który nie mówił teraz zupełnie nic, i stał jak oniemiały, przypatrując się zachłannie swojej matce.

Anna poczuła się jak intruz, który niepotrzebnie zakłóca spokój tej nadzwyczajnej relacji. Nie mogąc się opanować pochyliła się i mocno przytuliła chłopca.

- Ja też za nimi bardzo tęsknię.- szepnęła mu do ucha.- Bardzo.

            Chłopiec spojrzał na nią poważnym wzrokiem. Przycisnął do siebie zabawki i powolnym krokiem poszedł w kierunku pokoju.

            Anna wycofała się z powrotem do kuchni. Uznała, że w tej chwili nie powinna iść za chłopcem, Bartek z pewnością wolał pobyć przez chwilę sam. Niektóre emocje lepiej przeżywać na osobności bez konieczności dzielenia się nimi z kimś innym. I każde są tak samo ważne, zarówno te negatywne, jak i pozytywne. Niesprawiedliwe było jedynie to, że już w tym wieku chłopiec musiał zmierzyć się z każdą z nich.

            Włączyła telewizor i pomyślała o kawie. Gdy wybrzmiał ostatni dźwięk ekspresu coś nieoczekiwanego przyszło jej na myśl.

            Wzięła telefon do ręki i znalazła numer kontaktowy do najbliższego ośrodka adopcyjnego. Nie namyślając się zbyt wiele nacisnęła ikonkę „zadzwoń” i już po paru sekundach usłyszała nadchodzące połączenie.

            Nieco zdenerwowana usiadła na białym, skórzanym taborecie i wzięła do ręki długopis.

- Dzień dobry, Anna Bartman.- przedstawiła się uprzejmie.- Mam do pani kilka pytań. Poświęci mi pani trochę czasu?

 

Tosia

Otuliła się szczelniej kurtką, gdy w oddali zobaczyła majaczący we mgle budynek szkoły. Było to ostatnie miejsce, w którym w tej chwili pragnęła się znaleźć. Miała ochotę zawrócić, zaszyć się w swoim pokoju, a najlepiej schować pod ciepłą kołdrą. Kilka miesięcy temu również nie pędziła jak na skrzydłach w kierunku szkoły, pomimo tego, że była bardzo dobrą uczennicą, lecz jej uczucia wówczas były zgoła odmienne niż w ostatnim czasie. W chwili obecnej nie odczuwała nic innego poza ciągłym zniechęceniem i rozgoryczeniem na cały świat. Szkoła nie wnosiła do jej życia niczego poza spotkaniami z klasą i miernymi ocenami, które w ostatnim tygodniu zaczęły wpadać do dziennika. Momentami ją to nawet uwierało, lecz zdała sobie sprawę, że tak naprawdę poza świetnymi ocenami życie może toczyć się dalej, i niewiele ma z tym wspólnego jedynka wstawiona do zeszytu.

Wyglądało na to, że ciotka Anna nie zdążyła jeszcze zgłębić całej wiedzy odnośnie nauki w szkole średniej, i najwyraźniej albo nie miała pojęcia o istnieniu dziennika elektronicznego albo jeszcze tam nie zajrzała. W każdym razie nie robiła Tosi żadnych wyrzutów z powodów złych ocen. A może chciała tym samym dać do zrozumienia, że daje tymczasową taryfę ulgową?

Skrzywiła się w duchu widząc nadchodzącą z drugiej strony Monikę, swoją do niedawna najlepszą przyjaciółkę.

            Dokładnie dwa dni przed wypadkiem rodziców Tosia nakryła ją na zapleczu szkoły, jak całowała się z Karolem. Z Karolem, który tak bardzo podobał się jej od momentu, gdy tylko pierwszy raz zobaczyła go w szkole. Wysoki, szczupły szatyn w okularach, o rozmarzonym spojrzeniu błękitnych oczu całkowicie zawładnął jej sercem. Codziennie wychodziła na przerwach na korytarz, byle tylko zobaczyć jak wychodzi z klasy matematycznej i idzie schodami w górę na informatykę. Jego plan lekcji załatwił Tosi kolega z klasy, którego brat uczył się właśnie z Karolem. Nadzieja, że kiedyś spojrzy w jej kierunku tliła się w niej nieustannie, i kilkakrotnie w ciągu dnia wyobrażała sobie właśnie ten moment.  Monika kibicowała Tosi, i wspólnie obmyślały plan w jaki sposób zwrócić jego uwagę. A przynajmniej tak to na początku wyglądało.

            Plan się powiódł, ale nie w tym kierunku, o którym marzyła Tosia. Widok przyjaciółki z obiektem swoich westchnień całkowicie ją podłamał, zranił jej serce i dumę, i od tego dnia nie zamieniła z Moniką ani słowa.

            Minął tydzień od kiedy Tosia po wypadku rodziców wróciła do szkoły, w tym czasie Monika była nieobecna, co ją niezmiernie ucieszyło. Nie musiała znosić jej zaciekawionych spojrzeń czy ostrożnych zapytań, wystarczyło, że kilku nauczycieli niedyplomatycznie dopytywało o jakieś szczegóły z minionych wydarzeń. Cała klasa zachowywała się, o dziwo, taktownie.

            Również teraz minęła Monikę w milczeniu, nie zawracając sobie głowy odpowiadaniem na ciche „cześć”.

            Idąc korytarzem usłyszała za sobą szybkie kroki, jakby ktoś ją gonił. Spięła się w sobie gdy wyczuła obecność Moniki za swoimi plecami, jeszcze zanim ją zobaczyła.

- Jak się czujesz?- zapytała półgłosem przyjaciółka, gdy maszerowały długim korytarzem w stronę klasy od historii.

- A jak myślisz?- odburknęła Tosia, nawet nie patrząc w jej kierunku.- Świetnie!

Nie miała najmniejszej ochoty na żadne przyjacielskie pogawędki. Skończyły się te czasy.

- Tośka, może pogadamy po lekcjach, co?- zaproponowała Monika nieśmiało.- Chciałabym ci wytłumaczyć…

- Nic mi nie musisz tłumaczyć, no co ty!- Tosia wysiliła się na uśmiech.- Ty plus Karol równa się wielka miłość. Wszystko super między wami?

- Przestań!- Monika zaczerwieniła się jak piwonia.- Chcę ci właśnie o tym opowiedzieć…

- A ja nie chcę niczego słuchać!- Tosia zmarszczyła brwi, weszła do klasy i zwróciła się w kierunku siedzących koleżanek.- Trala la la la! Hej, słuchajcie, Monika ma nową miłość, wiedzieliście o tym?- wykrzyknęła kpiąco.

            Radośnie odnotowała, że twarz Moniki pokryła się niemal szkarłatem. Przyjaciółka opadła na swoje krzesło pod ścianą, najwyraźniej pragnąc zapaść się pod ziemię, zaś Tosia ostentacyjnie stukając obcasami poszła dalej w kierunku swojej ławki.

Pomimo tego, że starała się być spokojna, wszystko w środku się w niej zagotowało. Monika ma to, na co zasłużyła, już nigdy nie będą przyjaciółkami. Nigdy nic nie będzie takie jak dawniej. Zdrady Tosia nie mogła wybaczyć, a to słowo było najwłaściwsze w takim momencie.



cdn