poniedziałek, 13 września 2021

Gdy zaszumią wierzby (część IX)

 

 


 Anna

            Gdy zaparkowała pod budynkiem telewizji niemal od razu poprawiło jej się samopoczucie. Praca w cudowny sposób sprawiała, że mogła całkowicie odciąć się od innych spraw i skupić tylko i wyłącznie na obowiązkach zawodowych. Pomagało to jej potem z czystą głową podejmować decyzje w sferze prywatnej, i tylko czasem budziły się w niej małe obawy, czy nie za wiele bierze na swoje barki. Wspominał o tym często Piotr, lecz zazwyczaj zbywała go, machając ręką. Przyznawała sama przed sobą, że w znaczący sposób przyczyniło się to do rozpadu jej małżeństwa, lecz pędząc teraz w górę po schodach i wpadając do budynku przeszło jej przez myśl, czy rzeczywiście by do tego doszło, jeśli Piotr byłby z nią naprawdę szczęśliwy. Czy nie powinien jakoś o nią bardziej zawalczyć, starać się naprawić nadpsute relacje?

            W cichym westchnieniem wzięła kubek z kawą z automatu, i przechodząc obok newsroomu z satysfakcją odnotowała, że fotel i biurko Miłosza są puste, a  on sam nie kręci się w pobliżu. Dzięki Bogu nic mu nie stanęło na przeszkodzie i nie zrezygnował z wycieczki, i poleciał do Grecji tak jak zapowiadał. Wczorajsza rozmowa wystarczająco wytrąciła Annę z równowagi, na tyle by nie mieć ochoty go oglądać przez najbliższe dni. Zastępujący go Marcin niezbyt przejmował się faktem, że sprawuje przejściowo funkcję kierowniczą i zwykle miał w poważaniu co robią koledzy z zespołu, zajmując się tylko własnymi zadaniami, wiec nie będzie stał jej nad głową i patrzył na ręce. Dobrze, że chociaż pod tym względem dzień zaczyna się spokojnie. Będzie mogła bez pośpiechu cały dzień spędzić w montażowni i żadna siła jej stamtąd nie wyciągnie.

- Halo, halo, tu ziemia!- usłyszała rześki głos Marty.- Gdzie tak lecisz, że nikogo nie słyszysz? Wydzieram się jak opętana, niektórzy się oglądają, a ty oczywiście nie.

- Idę harować, gdzie indziej.- przewróciła oczami.- Zabunkruję się dzisiaj na kilka godzin na montażu i nie zamierzam stamtąd wyłazić.

- Oho, a to co nowego?- zachichotała Marta.- Przecież nigdy nie mogłaś tam wytrzymać dłużej niż to konieczne!

- Mam dzisiaj gorszy dzień.- mruknęła Anna, wchodząc do montażowni i stawiając kubek z kawą na pierwszym wolnym stoliku.

- Kto ci zdążył nadepnąć na odcisk?- zaciekawiona Marta weszła za nią i przystanęła przy drzwiach.

Anna zdjęła płaszcz, powiesiła go na wieszaku i otworzyła okno. Wzięła kubek do ręki i wypiła kilka łyków kawy. Gorący napój parzył w usta, lecz nie zwracała na to w tej chwili uwagi. Popatrzyła ponuro na koleżankę.

- No kto, Miłosz.- z rezygnacją wzruszyła ramionami w odpowiedzi na jej zaskoczone spojrzenie.- Zadzwonił do mnie wczoraj w sprawie tego mojego nieszczęsnego zdjęcia na Wirtualnej i jasno powiedział co mam zrobić, by więcej nie dopuścić do podobnych sytuacji.

- To znaczy?- oczy Marty zrobiły się okrągłe jak spodki.

- To znaczy, że mam więcej nie pić publicznie.- wypaliła głośniej niż zamierzała.- Początkowo brzmiało to tak jakby chciał mi zakazać w ogóle wychodzenia gdziekolwiek, na szczęście nie posunął się do tego. Zrobił mi wykład umoralniający jak bardzo ucierpi telewizja jeżeli jeszcze raz zostanę przyłapana na czymś podobnym.

- Zwariował!- wykrzyknęła Marta z oburzeniem.- Pokaż mi palcem tego, kto nie robi wypadów do knajp! No sami tu święci, słowo daję!

- Też mu to zasugerowałam.- przyznała Anna.- Nie chciał słuchać. Wiesz, to było coś w stylu, że szef wie lepiej.

- Jak wróci będę musiała z nim przeprowadzić poważną rozmowę.- stwierdziła Marta stanowczo.- Widzę, że już zapomniał jak to parę lat temu wiozłam go do domu moim samochodem nawalonego w trupa. A jak mi obrzygał tapicerkę! Fu, do dzisiaj pamiętam ten odór!- skrzywiła się z niesmakiem.- Nawet sobie nie wyobrażasz jak to długo mi potem zalatywało! Czego on się wcześniej nażarł to nie mam pojęcia!

            Anna zakrztusiła się kawą i parsknęła śmiechem.

- Myślę, że raczył się mięsem, a potem delektował krewetkami!- zachichotała.- Zapił na koniec burgundem i miałaś pecha!

- Daj spokój, już mi więcej tego nawet nie przypominaj!- Marta parsknęła i domknęła drzwi.- Jeśli mu się wydaje, że nikt o tym nie pamięta to jest w błędzie!

- Na imprezach potrafi wypić, owszem, ale jeszcze nigdy nie widziałam żeby chodził na czworakach.- zachichotała Anna.- Stara się trzymać fason. Miałaś wtedy niezłe przedstawienie!

- Ha, niezapomniane!- zawtórowała jej Marta.- Cholera, muszę zaraz wracać, Konrad już tam pewnie na mnie czeka. Chciałam cię jeszcze złapać, bo odbyłam wczoraj ciekawą rozmowę z Igorem. Zadzwonił po południu i jakoś tak nam zeszło znowu na temat Wettela.

- No i co, dowiedziałaś się czegoś nowego?- Anna odstawiła kubek i skrzyżowała ręce na piersi, wpatrując się w lekkim napięciu w twarz koleżanki.

- Poniekąd, chociaż, według Igora, ta wiadomość nie jest w żaden sposób związana z wypadkiem. Ot, taki tylko dodatek.- Marta z niepokojem zerknęła na zegar wiszący na ścianie.- Wyobrażasz sobie, że ten cały Wettel przewoził w swojej ciężarówce sześć kilogramów kokainy? Sześć kilogramów!- powtórzyła z naciskiem, akcentując każde słowo.- To nie było jakieś sześć kilogramów cukru czy sześć lizaków, tylko koka w najczystszej postaci. Na co normalnemu facetowi sześć kilo narkotyków? Chyba, że się nie jest normalnym facetem, nie sądzisz?

            Anna odstawiła kubek z kawą i objęła kolana rękami, patrząc na koleżankę z niemałym zaskoczeniem.

- Raczej nie.- zgodziła się.- W zasadzie nie ma w tym niczego podejrzanego.- dodała po chwili zastanowienia.- Jeśli chciał ją przewieźć to ten wypadek zwyczajnie był mu nie na rękę, zbyt wiele miał do stracenia.

- Igor też tak twierdzi.- przytaknęła Marta.- Wkurzam się tylko, dlaczego Agata z Pawłem musieli się stuknąć akurat z nim. Nie mogło trafić na kogoś innego?

- Takich przypadków jest na świecie znacznie więcej niż nam się wydaje.- Anna przygryzła usta. Wciąż na wspomnienie straty przyjaciół czuła ból i wewnętrzną pustkę.- To był czysty zbieg okoliczności, nic więcej.

- Wiem o tym.- Marta bezradnie rozłożyła ręce.- Tylko jeżeli to wszystko to taki czysty przypadek to dlaczego się powiesił? To mnie nurtuje.

- Oj, przestań, nie doszukuj się drugiego dna.- Anna obróciła się na krześle i włączyła komputer.- Swoją drogą czy ty nie minęłaś się z powołaniem? Nadawałabyś się na śledczego!

- A w życiu, kocham swoją ciepłą posadkę i nikomu jej nie oddam!- zaśmiała się Marta. Po chwili zaraz jednak spoważniała.- Jak mi wczoraj Igor zaczął opowiadać o samobójstwie Wettela, w jaki sposób on to zrobił…

- Nic nie mów, nawet nie chce mi się już o nim rozmawiać ani znać takich szczegółów.- Anna założyła nogę za nogę.- Możesz sobie o mnie pomyśleć co chcesz, ale nie żałuję, że to zrobił.- dodała z zaciętością w głosie.- Nie żyje, a ja go nienawidzę. Jeśli spotkałabym go gdzieś, to sama osobiście podałabym mu sznur.

- Taa… już cię widzę jak to robisz.- Marta uśmiechnęła się i uspokajająco poklepała ją po ramieniu.- Spokojnie, jeszcze musi upłynąć trochę czasu żebyś to wszystko sobie przetrawiła. Czas leczy rany, ale nie aż tak szybko. Poza tym od czego ma się przyjaciół? Jak tylko dopadnie cię masz denny nastrój to wiesz gdzie dzwonić.- rzekła porozumiewawczo.

- Wiem, dzięki.- Anna z wdzięcznością ścisnęła jej rękę.- Musimy się niedługo umówić na jakieś wino i ploteczki. Przydałby nam się mały reset.

- Mówiłaś przed chwilą, że Miłosz zabronił ci pić.- przypomniała Marta z rozbawieniem i otworzyła drzwi.- A ty już planujesz co, gdzie i kiedy?

- Mam się nie upijać, ale wypić mogę.- doprecyzowała stanowczo Anna.- Chyba nie sądzisz, że po jego wykładzie będę grzecznie siedzieć w domu i nigdzie nie wyjdę? Niedoczekanie!

            Gdy za Martą zamknęły się drzwi siedziała jeszcze przez kilka chwil w skupieniu wpatrując się w ekran. Informacja Marty dotycząca Wettela jakoś nie zrobiła na niej przesadnie wielkiego wrażenia. Nienawidziła tego mężczyzny za to co zrobił, lecz szybko znalazł się za kratami, by ponieść za to surową karę i w żaden sposób nie mógł zmienić tego co się stało. Rewelacja na temat posiadanych prze niego narkotyków również w tej chwili niewiele zmieniała. Nic nie było w stanie przywrócić do świata żywych Agaty i Pawła. Nic nie było w stanie przywrócić rodziców Tosi i Bartkowi.

            Drgnęła, gdy drzwi gwałtownie się otworzyły i do środka wpadł oświetleniowiec Łukasz. Zdziwił się na widok Anny.

- Już jesteś? Co tak sama siedzisz? Pewnie się nudzisz.- podszedł do szafki i włączył radio.

- Wcale nie tak bardzo sama, mam towarzystwo.- ze śmiechem wskazała siebie na ekranie monitora.- Jędrek idzie?

- Tak, stoi niedaleko i uprawia prywatę przez komórkę.- Łukasz zachichotał i usiadł obok niej.- Co tam dzisiaj mamy?- zapytał z zainteresowaniem.

- Jak zwykle masa roboty.- przeciągnęła się i zaraz wstała.- W ramach mojej ogromnej sympatii pójdę zrobić nam wszystkim po kawie, chociaż jedną już wypiłam. Znajcie moje dobre serce!

- To mnie teraz zszokowałaś.- zajął jej miejsce przed komputerem i z zaciekawieniem zaczął przyglądać się wyświetlonej treści.- Stuknij po drodze Jędrka, niech oprzytomnieje.

- Robi się, szefie!- zasalutowała, wychodząc z pokoju.

 

 

Tosia

 

Lekcje matematyki były tymi, które najmniej trawiła ze wszystkich. Już nawet polonistka tak nie przynudzała opowiadaniem o życiu Mickiewicza, jak matematyczka swoimi zadaniami na obliczanie obwodów koła czy długości krawędzi bocznej graniastosłupa. Pomijając fakt, że z obydwu tych przedmiotów Tosia nie należała do czołówki klasy, z dwojga złego wolała już polski. Przynajmniej nauczycielka potrafiła przemawiać ludzkim głosem i umiała porozumieć się z klasą, czego o matematyczce nie można było powiedzieć. Krążyła właśnie teraz po klasie i zaglądała co niektórym uczniom przez ramię, sprawdzając jak sobie radzą i czy ktoś nie popełnił błędu. Pomyłki w matematyce były bowiem czymś nie do przyjęcia.

Siedząc jak na szpilkach Tosia co kilka minut niecierpliwie spoglądała na zegarek oczekując na zakończenie lekcji. Nie wyglądało na to by komukolwiek innemu tak bardzo się dłużyło jak jej. No, może z wyjątkiem Leny, która siedziała w drugim rzędzie pod ścianą i ze znudzoną miną żuła gumę, z nikłym zainteresowaniem wpatrując się przed siebie.

Tosia niecierpliwie zabębniła palcami po ławce. Cisza panująca w klasie zdawała się przedłużać wręcz w nieskończoność, wszyscy siedzieli pochyleni, ze wzrokiem wbitym w zeszyty, skoncentrowani nad zadaniami, jakby od tego zależało ich życie. Obiecała sobie w myślach, że jeżeli kiedykolwiek zdecyduje się na jakieś studia to jak najdalej od przedmiotów ścisłych. Nigdy przenigdy więcej takich tortur.

Gdy tylko usłyszała dzwonek poderwała się błyskawicznie, spakowała plecak i wybiegła z klasy, wymijając po drodze kilka koleżanek, w tym Monikę. Zbiegła na parter i stanęła pod klasą biologii. Nic nie cieszyło jej tak bardzo, jak świadomość, że to już przedostatnia lekcja. W końcu będzie mogła wrócić do domu i robić na co tylko będzie miała ochotę. Ciotka Anna zapowiedziała nieco późniejszy powrót z pracy, Bartek był jeszcze w przedszkolu, tak więc popołudnie zapowiadało się wręcz rewelacyjnie.

Poszła do damskiej łazienki, by z niej skorzystać. Kiedy już z niej wychodziła natknęła się na Monikę.

- Hej, jak ci leci?- zagadnęła nieśmiało koleżanka.- Wszystko okej?

- No jasne.- wzruszyła ramionami Tosia, podchodząc do umywalki i przybierając najbardziej obojętną minę, na jaką tylko było ją stać..

            Najchętniej wybiegłaby z toalety jak najszybciej, jednak nie chciała dać Monice tej satysfakcji. Z nieprzeniknioną miną szybko umyła ręce i wytarła je ręcznikiem papierowym.

- Kiedy mogłybyśmy pogadać?- Monika podeszła bliżej, skubiąc nerwowo warkocz.

- Nie mamy o czym, mówiłam ci już.- Tosia nie oglądając się za siebie wyszła z łazienki i poszła pod klasę.

- Dlaczego nie chcesz mnie wysłuchać?- Monika stanęła obok, najwyraźniej nie bardzo wiedząc co zrobić z rękami. Hałas na korytarzu nieco zagłuszał jej głos.

- Bo nie.- odpowiedziała stanowczo Tosia, odsuwając się.- Po prostu nie.

Odwróciła się na pięcie i podeszła do stojącej nieopodal Leny. Towarzystwo byłej przyjaciółki sprawiało, że była cała w nerwach i nie potrafiła nad tym zapanować. Nic nie mogła poradzić na to, że wciąż przed oczami miała obrazek jak obydwoje z Karolem całują się na tyłach szkoły. Wspomnienie było na tyle bolesne, że wciąż było jedną wielką raną w jej sercu. Karol był jej pierwszą prawdziwą miłością. Jak przyjaciółka mogła o tym zapomnieć?

Najwyraźniej w ogóle nią nie była.

- Co ty taka nabuzowana jesteś?- Lena poprawiła spódniczkę, przenosząc z zaciekawieniem wzrok z Tosi na Monikę.

- Wydaje ci się.- odburknęła Tosia, nie mając ochoty na wdawanie się w szczegóły.

- No przecież widzę, że między wami aż iskrzy!- parsknęła koleżanka, podnosząc z podłogo plecak.- Nie chcesz mówić to nie, nie moja sprawa. Słuchaj, urywamy się? Ja już mam po dziurki w nosie tych lekcji dzisiaj.

- Teraz?- Tosia zdębiała.

Jeszcze do końca nie ochłonęła po poprzedniej ucieczce z lekcji. Jakimś cudem wiadomość o tym nie dotarła do ciotki, bo ta kompletnie nie zareagowała i nie zrobiła żadnego kazania. Może nie zdążyła jeszcze wejść na librusa, a może, co najgorsze, w ogóle jej to nie interesowało?

- Jasne, czemu nie.- dodała niemal natychmiast.- Ja też już mam dość.

- Bosko!- zamruczała Lena, gdy szybko przemierzały korytarze, by nie zostać przez nikogo zauważone.- Już czuję powiew wolności!

            Tosia tylko częściowo podzielała jej zdanie. Z jednej strony ogarnęła ją niewysłowiona ulga, że już nie musi siedzieć w ławce i oglądać znienawidzonej twarzy Moniki, zaś z drugiej strony gryzło ją sumienie. Nie była przyzwyczajona do tego typu zachowań, i gdzieś z tyłu głowy coś jej podpowiadało, że nie postępuje właściwie. Postanowiła jednak całkowicie zignorować podszepty przyzwoitości. Wagary raz na jakiś czas nie są czymś złym. Wszyscy uczniowie to robią i jakaś specjalna krzywda im się nie dzieje z tego powodu. Czas wziąć się za siebie i czasami pozwolić sobie odpocząć.

- Jak dobrze w domu!- Lena z radością zostawiła plecak w przedpokoju i nie oglądając się za siebie pobiegła w stronę kuchni.- Ciekawe czy coś mam w lodówce, zapomniałam o zakupach! Masz jakieś kanapki?- wystawiła z powrotem głowę.

- Mam dwie.- Tosia zamknęła za sobą drzwi, zdjęła buty i rozebrała się.- I dwa jabłka.

Poszła za Leną, gdy nieoczekiwanie w drzwiach jednego z pokoi ktoś się pojawił. Odwróciła głowę i z przerażeniem zobaczyła wysokiego, chudego chłopaka, trzymającego puszkę z piwem, który wpatrywał się w nią równie zaskoczonym spojrzeniem.

Otworzyła usta, niezdolna by krzyknąć, głos całkowicie uwiązł jej w gardle. Stała jak wmurowana, nie robiąc nawet kroku.

Chłopak miał smutne, zmrużone oczy, pociągłą twarz i dłuższe włosy zebrane gumką na środku głowy. Ubrany był w szary podkoszulek i wygniecione, mocno sprane jeansy, które czasy świetności już dawno miały za sobą. Na nogach nie miał nawet skarpet, wyglądał jakby niedawno wygrzebał się z łóżka.

- O, jesteście.- Lena wynurzyła się z kuchni, minęła ich i nie zaszczycając ani jednym spojrzeniem poszła do pokoju, stawiając na stoliku trzy piwa, szklanki i paczkę paluszków.- Tośka, to jest Tymon, mój chłopak, nie krępuj się.- zachichotała.- Tymon, to Tośka, koleżanka z klasy. Zaprzyjaźniłyśmy się ostatnio.

- Hej.- skinął nieznacznie głową w jej kierunku i podszedł do Leny, jakby z miejsca zapominając o jej obecności.

- Hej.- odpowiedziała automatycznie.

            Myślała, że znowu będą tylko we dwie, Lena nie wspominała nic do tej pory, że mieszka z chłopakiem. Ba, nie wspominała nawet o tym, że go w ogóle ma. Co w zasadzie nie powinno nikogo dziwić, jest atrakcyjną dziewczyną.

- Sorry, wielkiej imprezki nie będzie, na razie mamy tylko paluszki i piwo.- Lena przysunęła trzy fotele i usiadła na jednym z nich.- Mam jeszcze resztę chipsów w kuchni. Jakby co potem się wyskoczy i coś dokupimy. Tośka, masz może jakąś kasę dzisiaj?- spytała lekko.

- Coś tam mam, nie pamiętam dokładnie.- nieco zaskoczona pytaniem Tosia zajęła miejsce obok niej.- A co?

- Na zakupy nam by wystarczyło?- dopytywała Lena.- Po piwie będzie nam się chciało czegoś więcej, u mnie akurat dzisiaj słabo w portfelu.

- Nie ma sprawy, na jakieś zakupy na bank nam wystarczy.- uśmiechnęła się, nadrabiając miną. Dokładnie nie była pewna jaką ilością gotówki dysponuje, miała jednak nadzieję, że na tyle wystarczającą by zadowolić znajomych.

- Oooo, to super, jesteś wielka.- Lena z uznaniem pokiwała głową i sięgnęła po paczkę papierosów leżących na półce z książkami.- Ja to zawsze po piwie mam zabójczy apetyt, nie Tymon? Ty, młoda, musisz jeszcze sprawdzić czego będzie ci się chciało po piciu, doświadczenia nie masz.- skwitowała ze śmiechem.- Zapalisz?

            Tosia z zafascynowaniem wpatrzyła się w papierosa wyciągniętego w jej kierunku. Do tej pory czuła jedynie jego zapach unoszący się w powietrzu, nigdy nie miała okazji by spróbować jak smakuje. Co prawda dziewczyny z klasy nie raz popalały za budynkiem szkoły, ale nie chciała robić tego pierwszy raz na oczach wszystkich w takim miejscu, i nie miała zamiaru wracać do klasy cała załzawiona od kaszlu. Wyczuwając jego duszący aromat często myślała o tym, że to najpewniej nie jest nic porywającego, że ma jeszcze czas na takie degustacje, jednak ochota by spróbować była coraz silniejsza.

            Teraz widząc go przed sobą odruchowo wyciągnęła rękę, nie mogąc oprzeć się pokusie. Obracała w palcach cienki, delikatny rulonik, badając go dotykiem i nie do końca wiedząc co z nim począć, przed zaciekawionymi spojrzeniami Leny i Tymona.

- Tymek, podaj zapalniczkę i pokaż jak jej użyć.- powiedziała Lena z rozbawieniem, zaciągając się dymem.- Niech się dziewczyna w końcu nauczy.

            Chłopak bez słowa odpalił zapalniczkę i podał ją Tosi.

Dziewczyna nieudolnie spróbowała ją zapalić. Udało się po trzeciej próbie.

- Na początek nie zaciągaj się za mocno.- przestrzegła Lena, bacznie ją obserwując.- Powoli, z wyczuciem. Jeśli zrobisz jak ci mówię, nie będziesz kaszleć. Musisz się nauczyć, całkiem zielona jesteś, widzę. Serio nigdy nie miałaś fajki w ustach? Nie do wiary!

Tosia zarumieniła się zawstydzona. Z determinacją włożyła papierosa do ust.

 

 

Anna

 

Zamknęła klapę od bagażnika, chwyciła w garść dwie torby z zakupami i poszła szybko w stronę domu, wołając Bartka, by się pospieszył.

- Chodź, pewnie jesteś głodny nie mniej niż ja!- powiedziała żartobliwie, dotykając czubkiem palca jego nos.- O, nie ma jeszcze Tosi.- mruknęła naciskając klamkę.

            Przemknęło jej przez głowę, że lekcje miały się skończyć jakieś dwie godziny temu, i dziewczynka powinna już dawno być w domu. Może są jakieś zajęcia pozalekcyjne, o których zapomniała powiedzieć?

             Nieco pokrzepiona tą myślą Anna wyjęła klucz, otworzyła drzwi i skierowała się w stronę kuchni. Bartek szedł zaraz tuż za nią.

- Ciociu, może poszlibyśmy dzisiaj na spacer do lasu?- poprosił błagalnie.- Jeszcze jest taka ładna pogoda! Chciałbym trochę pobiegać!

- Pobiegać?- brwi Anny powędrowały do góry.- W przedszkolu miałeś jeszcze zbyt mało ruchu? Słonko, możesz pobiegać dookoła ogrodu, miejsca tutaj masz wystarczająco.

- Ale to nie to samo.- wyjęczał chłopiec.- Proszę, zgódź się! Dawno nie byliśmy na spacerze! Tam są inne drzewa, ptaki, wiewiórki…

- Dobrze, w porządku.- poddała się, nie mając siły na sprzeczki.- Zrobię obiad, zjemy, poczekamy na Tosię, i wtedy pójdziemy, zgoda?

- Ale na nią zawsze długo trzeba czekać!- zniechęcony odwrócił się, by odejść do swojego pokoju.

- Może tym razem wcale nie tak długo, powinna już być.- rzekła uspokajająco i pociągnęła go za włosy.- Uśmiechnij się, Tosia zaraz się pojawi.

            Anna z zapałem zabrała się za krojenie warzyw, gdy usłyszała, że dzwoni telefon. Zmarszczyła czoło, widząc wyświetlający się nieznany numer. Z wahaniem nacisnęła zielony przycisk, nie będąc pewną kogo usłyszy.

- Dzień dobry!- przedstawił się miły kobiecy głos.- Dzwonię z ośrodka adopcyjnego. Czy mam przyjemność z panią Anną Bergman?

- Tak, witam, przy telefonie.- Anna wyprostowała się niemal na baczność, otrzepując ręce gdzie popadnie.- O co chodzi?

- Chciałabym zaprosić panią na rozmowę z psychologiem w sprawie złożonego wniosku o adopcję. Czy wtorkowa data będzie pani odpowiadała, by się stawić w naszym ośrodku?

- Każda data, którą pani zaproponuje będzie wręcz idealna.- odrzekła Anna z mocno bijącym sercem.

            W tej chwili obiecałaby tej kobiecie wszystko, łącznie z rolą u Agnieszki Holland.

Po drugiej stronie usłyszała serdeczny śmiech.

- Cieszę się, wobec tego pozostaje nam jedynie uzgodnić konkretną godzinę.

            Po rozmowie odłożyła telefon i wzięła kilka głębokich wdechów dla opanowania nerwów. Niezwykle ważne były ubiegłotygodniowe wizyty dwóch osób z ośrodka adopcyjnego i przebieg ich spotkania z Bartkiem i Tosią. Nie powinny one nic negatywnego wnieść do sprawy, miały jedynie utwierdzić ośrodek w przekonaniu, że Anna jest właściwą osobą do opieki nad tą dwójką dzieci, zaś jej dom nadaje się do tego, by w nim zamieszkały.

            Z niepokojem pomyślała o Jerzym Hofmanie i jego groźbach, i poczuła jak zaciska jej się żołądek. Nie zrobiła żadnego ruchu, by spełnić jego żądania. Prędzej spaliłaby się ze wstydu niż zamieszczała ogłoszenie w prasie z przeprosinami wobec kogoś takiego jak on. Jednak w tej chwili ruch należał już tylko do niego. Czy będzie on w stanie posunąć się tak daleko, byle jej zaszkodzić i dopiąć swego?

            Wypuściła powietrze z płuc, jakby przetrzymywała je tam nieskończenie długo. Najbliższe dni w oczekiwaniu na wyrok postanowienia będą ciągnęły się w nieskończoność. Powinna zająć się czymś na tyle absorbującym, by w końcu przestać o tym myśleć.

            Skończywszy obiad wstała od stołu w chwili, gdy wróciła Tosia.

- O, jesteś nareszcie!- zawołała z ulgą na widok dziewczyny.- Gdzie byłaś tak długo? Czekamy na ciebie i czekamy! Obiad już wystygł!

- Poszłam po lekcjach do koleżanki.- wyjaśniła Tosia, mijając pospiesznie Annę.- Zjem trochę później, ok? Przekąsiłam coś u niej.

- Jasne, nie ma problemu, zostawię ci w lodówce.- zgodziła się dobrodusznie Anna.- Tylko później podgrzej sobie.

            Wzięła talerze z zamiarem zaniesienia ich do lodówki i zatrzymała się raptownie wpół kroku, ze zmarszczonymi brwiami patrząc za wbiegającą po schodach dziewczyną. Dałaby sobie głowę uciąć, że w pewnym momencie poczuła zapach alkoholu. I jakby coś jeszcze…?

Niczym pies gończy Anna zaniepokojona kilkakrotnie pociągnęła nosem, podchodząc w stronę schodów, gdzie pobiegła Tosia. Przez kilka sekund wdychała powietrze, starając się wyczuć w nim jak najwięcej. Jednak nie znalazłszy niczego podejrzanego uśmiechnęła się do siebie i odprężyła. Wyobraźnia najwyraźniej postanowiła spłatać jej porządnego figla za to, że ostatnimi czasy sama dwukrotnie zwiększyła palenie zamiast je rzucić. I w dodatku skupiło się to na biednej Tosi.

- Ciociu, to jak ze spacerem?- przypomniał o sobie Bartek.

            Stał przed nią w gotowości trzymając w ręce kurtkę i czapkę.

- Idziemy, oczywiście!

            Przebrała się w wygodne jeansy, jasne tenisówki, narzuciła cienki płaszcz i zerknęła przelotnie w lustro w przedpokoju. Poranny makijaż trzymał się nienajgorzej, powinien wystarczyć na godzinny spacer w parku.

Po drodze do parku zdążyli jeszcze zaliczyć największy plac zabaw w okolicy i odwiedzili klimatyczną restaurację, w której oprócz gofra z bitą śmietaną chłopiec pochłonął podwójną porcję lodów. Na zakończenie wyprawy skierowali się na przechadzkę po lesie, w którym akurat niewielu było spacerowiczów, większość z nich tego dnia wybrała przejażdżki rowerowe i Anna niemal nie odrywała wzroku od Bartka z obawy przed rozpędzonymi cyklistami.

- Ciociu, zobacz jaki ładny piesek!- wykrzyknął z zachwytem Bartek, gdy skręcili w boczną leśną ścieżkę.

            Podbiegł do nich niewielki pies w czekoladowym kolorze i ze spiczastymi uszami, i z miejsca zaczął ich oboje obwąchiwać. Po dokładnym sprawdzeniu skupił całą swoją uwagę na chłopcu, podskakując wokół niego i wyraźnie zapraszając do wspólnej zabawy.

- Mogę go pogłaskać?- poprosił zachwycony Bartek i wyciągnął rękę.

- Nie!- krzyknęła gwałtownie Anna, zanim zdążył dotknąć psa.

Wystraszony cofnął rękę.

- Kochanie, nie możesz tak od razu dotykać obcych zwierząt, ten pies ciebie nie zna.- wytłumaczyła szybko, kucając przed nim. Popatrzyła w wystraszone, zielone oczy chłopca, okolone długimi rzęsami.- Na pewno gdzieś blisko kręci się jego właściciel, zobacz jaki jest zadbany. Zaraz się spotkają i pójdzie ze swoim panem do domu.

- Ale na razie póki chce, to może sobie z nami chodzić?- spytał Bartek, patrząc z fascynacją na psa.

- Jak chce, niech chodzi.- zgodziła się.- Nie będziemy go odganiać, ale nie wyciągaj do niego ręki. Może tego nie lubić, nic o nim nie wiemy.

            Pies jednak sprawiał wrażenie bardzo przyjaznego i niezwykle oswojonego. Co kilka sekund podbiegał do Anny i Bartka, przypatrując im się radośnie, by po chwili pobiec do przodu i czekać, dopóki się do niego nie zbliżą. Merdał przy tym ogonem tak prędko i z takim szczęściem w oczach, że Anna nie mogła powstrzymać się od śmiechu i pozwoliła chłopcu go głaskać.

            Kiedy po raz czwarty okrążyli spory staw znajdujący się w lesie, Anna stwierdziła, że już najwyższy czas na powrót domu. Pogoda była piękna, powiewał lekki wiatr, pod butami przyjemnie szeleściły liście, zaś powietrze miało w sobie zapach końcówki lata. Jednak dało się już odczuć wieczorny chłód, gdy w pewnym momencie na jej skórze pojawiła się gęsia skórka.

Wzdrygnęła się, pocierając rękami ramiona.

- Bartek, musimy wracać.- rzekła miękko, biorąc chłopca za rękę i delikatnie, lecz stanowczo usiłując skierować w stronę auta.- Pożegnaj się z pieskiem i chodźmy. Może spotkamy go jeszcze następnym razem.

            Chłopiec nie chciał o tym słyszeć. Rzucił się w stronę psa i za nic w świecie nie chciał się z nim rozstać. Przytulał go z całych sił, trzymał go za łapy i głaskał po głowie, zaś zwierzę cierpliwie znosiło wszystkie czułości, cały czas wesoło machając ogonem.

- Ciociu, weźmy go ze sobą do domu!- poprosił nieoczekiwanie chłopiec.- Zobacz, nikt po niego nie przychodzi!

            Anna zaskoczona prośbą, machinalnie poprawiła włosy i ledwie dostrzegalnym ruchem dotknęła skroni. Kłucie w tych okolicach zwiastowało nadchodzący ból głowy, znała to już na pamięć.

- Kochanie, nie jesteśmy tu na tyle długo, by to stwierdzić.- powiedziała spokojnie.- Piesek wygląda zbyt ładnie, by mógł być bezdomny. Nie możemy go zabrać.

- Ciociu!- jęknął płaczliwie chłopiec.- Proszę!

Bezwiednie kucnęła obok nich, wyciągnęła rękę i pogłaskała psa po puszystej, nieco zmierzwionej sierści. Wilgotne, brązowe psie oczy wpatrywały się w nią z niemym pytaniem i lękiem o swoją przyszłość, zaś Bartek niemal nie wypuszczający go z objęć dodatkowo utrudniał sytuację.

Początkowo nie przejęła się zbytnio, gdy pies się do nich przyplątał. Wyglądał na podrośniętego, niegroźnego szczeniaka, który nie będzie sprawiał żadnych problemów. Jak widać, myliła się. Bartek nieustannie się z nim bawił, odbiegał kilka kroków i pędził z powrotem, oglądając się za siebie. Pies pojął w mig, że zaczęła się świetna zabawa i nie opuszczał go ani na krok, pędząc wszędzie tam, gdzie tylko znalazł się chłopiec. Wyglądało na to, że błyskawicznie zawiązała się między nimi przyjaźń.

Anna westchnęła, nieco zirytowana, widząc, że chłopiec nie zamierza rozstawać się z nowym przyjacielem. Przytulał psa do siebie, jakby obawiając się, że ten za chwilę ucieknie i patrzył na ciotkę błagalnym spojrzeniem.

- Ciociu, możemy go zatrzymać?- powtarzał pytanie do znudzenia, przyprawiając Annę o ból głowy.- Ale dlaczego nie? Będę grzeczny.

- Wiem kochanie, zawsze jesteś grzeczny.- głaskała chłopca po włosach, usiłując wymyśleć jakieś rozsądne argumenty. Jednak gdy bolała ją głowa logiczne myślenie przestawało spełniać swoją funkcję. Po prostu się wyłączało. - Nie możemy go wziąć ot tak sobie. Może gdzieś niedaleko taki chłopiec jak ty na niego czeka i tęskni? A może się chwilowo zgubił, niedługo odnajdzie trop i wróci do siebie do domu? Nie możemy mu tego zrobić.

- On na pewno nikogo nie ma.- stwierdził chłopiec z całą stanowczością pięciolatka.- Zobacz jakie ma futro, nikt go dawno nie czesał.

- To jeszcze nic nie znaczy, mimo zmierzwionej sierści prezentuje się bardzo dobrze.- objęła chłopca.- Jeśli się zgubił dwa dni temu to też może tak wyglądać. Czasami psy uciekają i dopiero po kilku dniach wracają do domu.- tłumaczyła cierpliwie.

- To dlatego, że nikt ich nie kocha.- oznajmił.- A ja już go kocham. Zobacz ciociu, jaki jest śliczny!

- Owszem, jest cudowny, ale nie możemy go zatrzymać.- powtórzyła z nutą zniecierpliwienia.

            Przed oczami przeleciało jej kilkanaście książek, w których zaczytywała się ostatnimi czasy na temat pedagogicznego wychowania dzieci i młodzieży. Za żadne skarby nie mogła sobie przypomnieć w tym momencie złotego środka na upór pięciolatka. O ile takowy w ogóle istniał.

- Ciociu, możemy go zabrać?- powtórzył prosząco chłopiec, a jego czekoladowe oczy ponownie podejrzanie zwilgotniały.- Będę z nim wychodził na spacery, obiecuję.

- Nawet będziesz musiał, czy ci się to będzie podobało czy nie.- rzekła zrezygnowana, widząc na sobie zaciekawione spojrzenia mijających ich ludzi.- I żeby było jasne: jeśli zjawi się u nas jutro jego właściciel oddajemy go bez żadnego „ale”, rozumiesz?

- No pewnie!- chłopiec podskoczył do góry i nie wypuszczając psa z objęć wpadł z impetem na Annę, wtulając twarz w jej brzuch.- Kocham cię! Jesteś najfajniejszą ciocią na świecie!

- Ja ciebie też kocham.- poruszona wyznaniem potargała go za gęstą czuprynę i ujęła jego dziecięcą twarzyczkę w dłonie.- Pamiętaj, że pies to nie zabawka i przyjemności, to też sporo obowiązków.- powiedziała z powagą.- Skoro decydujemy się go wziąć trzeba się nim zajmować.

- Będę wszystko robił żeby był szczęśliwy.- obiecał chłopiec z przejęciem. Oczy błyszczały mu z radości. Anna już dawno nie widziała go tak podekscytowanego.- Będzie miał najlepszy dom na świecie!

- Widzę, że pakt o kapitulacji podpisany.- usłyszała za sobą wesoły męski głos.

            Obróciła się i zakłopotana popatrzyła wprost w uśmiechnięte niebieskie oczy. W niewielkiej odległości stał wysoki mężczyzna w ciemnym płaszczu, trzymając na smyczy małego popielatego Shih tzu.

            Uśmiechał się przyjaźnie, taksując jednocześnie Annę od stóp do głów intrygującym spojrzeniem, pod wpływem którego zrobiło jej się niemal sucho w ustach.

Zaś jego twarz… Anna zamrugała kilkakrotnie oczami, jakby nie mogąc uwierzyć w to co widzi. Nie mogła sobie przypomnieć kiedy ostatnio spotkała tak przystojnego mężczyznę. Może trzynaście lat temu, kiedy poznała Piotra, który wydał jej się wówczas niesamowitym człowiekiem. Stojący przed nią obecnie mężczyzna miał niezwykle fascynującą twarz, na której widać było kilkudniowy zarost, niewielkie zmarszczki pod oczami oraz ciepły uśmiech.

Jego magnetyczne spojrzenie sprawiło, że zamrugała jeszcze raz i odwróciła wzrok. W duchu zganiła się na gapienie się na dopiero co poznanego mężczyznę.

Podniosła się i ostrożnie odwzajemniła uśmiech.

- Chwilowo.- skinęła głową, ledwie wymawiając słowo.- Czy to pana pies?

- Nie, skądże!- zaprotestował, spoglądając w dół na swojego towarzysza.- Ten jeden diabełek wystarczy mi za obydwóch.

            Stłumiła śmiech patrząc na niewielkiego shih tzu.

- W takim razie pozwolimy sobie zaopiekować się tym znajdą, o ile za kilka minut nie zostaniemy posądzeni o kradzież.- odchrząknęła.

- Wątpliwe.- mężczyzna skrócił smycz i podszedł bliżej. Spojrzał z sympatią na psa trzymanego przez Bartka.- Błąka się on tutaj od dobrych kilku dni. Jeśli byłby poszukiwany, właściciel zabrałby go stąd już dawno.

- Może za słabo szukał.- mruknęła Anna pod nosem, zerkając z ukosa.

Mężczyzna sprawiał wrażenie jakby przed chwilą wyskoczył z okładki Vogue’a Men. Jego nienagannie skrojony płaszcz sięgał do połowy ud, podkreślając smukłą, dobrze zbudowaną sylwetkę, zaś zawadiacko zarzucony kaszkiet dodawał niebywałego uroku. Wystający zza mankietu koszuli zegarek rozpoznała od razu, Rolexa trudno było nie odróżnić od innych. Jego wartość spokojnie przekraczała koszt jej samochodu, którym jeździła.

Jego sylwetka i sposób zachowania jakoś nie pozostawały w harmonii z niewielkim shih tzu, z różową kokardką na głowie. Jakoś ten obrazek Annie nie współgrał. Reporterski nos podpowiadał jej, że coś tu nie pasuje. Wyprostowała się, próbując dodać sobie powagi i centymetrów.

- Piesek potrzebuje domu od zaraz, inaczej wyląduje w schronisku.- mężczyzna pochylił się i pogłaskał psa. Jego dłoń była duża i sprawiała wrażenie silnej.- Jest bardzo przyjazny, widuję go tutaj codziennie. Nikomu jeszcze nie próbował zrobić krzywdy.

- W porządku, przekonał mnie pan.- rzekła, nie mogąc się powstrzymać przed lekkim sarkazmem. Nie spodobało jej się, że mężczyzna podszedł tak ni stąd ni zowąd i zagaił rozmowę. Starała się nie zwracać uwagi na jego ujmującą postawę i nie patrzeć mu w oczy.- Ale i tak jutro z samego rana zamieszczę ogłoszenie w Internecie, może właściciel je przeczyta.

- Świetny pomysł!- rzekł z aprobatą.- Uważam, że spokojnie już możecie uważać go za członka waszej rodziny. Przemiły psiak.

- Poczekamy może z tym kilka dni.- Anna nie miała zamiaru z nikim się spoufalać. Delikatnie, lecz stanowczo pociągnęła Bartka za sobą.- Fajnego ma pan psa.- rzuciła uprzejmie na koniec.

- Prawda?- z uśmiechem poklepał zwierzę.- Wabi się Luna. Bardzo mądra rasa. Proszę chwileczkę zaczekać.- sięgnął do kieszeni płaszcza i wyjął małą białą kartkę. Podał ją Annie, która nie zadała sobie na tyle trudu, by zerknąć co jest na niej napisane.- Może się jeszcze spotkamy?

- Wątpię.- odrzekła sztywno, wsadzając wizytówkę do kieszeni płaszcza.- Jestem ostatnio bardzo zajęta. Do widzenia!

- A jednak mówi pani „ do widzenia”!

- Żegnam!- burknęła nieuprzejmie.

Niemal zrobiło jej się wstyd, gdy usłyszała za sobą cichy śmiech mężczyzny. Przyspieszyła kroku, by oddalić się stamtąd jak najszybciej. Nie miała pojęcia jakie licho podkusiło ją, by zachować się w ten sposób. Nie dość, że był prawdopodobnie najprzystojniejszym facetem jakiego w życiu spotkała i zachował się naprawdę miło, to ona zamiast odpowiedzieć mu tym samym potraktowała go po prostu jak nieuprzejmego gbura.  Facet niczego złego nie zrobił, najpewniej nie miał nawet takich intencji, aczkolwiek jego postać emanująca władczością i bezgraniczną pewnością siebie, nieoczekiwanie przytłoczyła świat Anny, z którego natychmiast zapragnęła uciec.

- Ciociu, ten pan był miły.- bardziej stwierdził niż zapytał Bartek, gdy weszli do domu.

Usiadł na najbliższym fotelu i posadził sobie psa na kolanach.

- Tak, był miły.- przytaknęła, rzucając torebkę na oparcie kanapy. Położyła się i zamknęła oczy, starając się wymazać z pamięci spotkanego w parku mężczyznę.- A tak poza tym to był strasznie męczący dzień.- zmieniła temat.

- Ale za to jaki super!- wykrzyknął chłopiec z entuzjazmem, ponownie przytulając się do psa.- Ciociu, możemy go wykąpać?

- Musimy, i to natychmiast!- poderwała się z powrotem. Już zdążyła zapomnieć, że nieoczekiwanie stała się właścicielką psa.- Chodź z nim do łazienki. I pomyśl przy okazji nad jakimś ładnym imieniem dla niego.

- Już dawno wymyśliłem, prawie od razu jak do nas przybiegł!- poinformował rozentuzjazmowany chłopiec.- Będzie się nazywał Dino!

- Naprawdę?- roześmiała się z trudem, mrużąc oczy od kłujących igiełek wbijających się gdzieś w środku głowy.- Bardzo ładnie! Jak szybko to wymyśliłeś!

Może ten pomysł nie okaże się do końca taki zły. Kto lepiej, jak nie zwierzęta, jest w stanie uczyć dzieci empatii? Sama jakiś czas temu myślała o posiadaniu psa. Potem ta myśl gdzieś umknęła, natomiast teraz nadarzyła się znakomita okazja ku temu, by wcielić ją w życie. 

 

cdn...