niedziela, 7 listopada 2021

Gdy zaszumią wierzby (część XI)

 

 


 


Anna

Anna trzymała w dłoni kartkę papieru i wpatrywała się jak urzeczona w wytłoczony wielkimi literami i ozdobną czcionką napis „certyfikat”. Jeszcze miesiąc temu zdobycie tego cennego papieru wydawało jej się wręcz niemożliwie i trudne do zrealizowania, zaś oto teraz trzymała go w dłoni i z triumfem przebiegała wzrokiem po kilku linijkach tekstu jednoznacznie oświadczających, że ukończyła kurs dla przyszłych rodziców. Przynajmniej więc już częściowo była rodzicem, choć jedynie na papierze. Przyjemnie było przeczytać, że nabyło się do tej funkcji odpowiednie kwalifikacje. Radość jej nieco gasła, gdy obok swego imienia widziała też imię Piotra, który na ostatnie spotkania do ośrodka przychodził jak na ścięcie. Modliła się w duchu, by nikt z obecnych nie wyczuł chłodu i obojętności jakie biły od niego na kilometr, i by nikt nie dosłyszał sarkazmu, na jaki sobie często wobec niej pozwalał, a który kwitowała nerwowym chichotem.

Zaciskała mocno zęby i obiecywała sobie, że po całej sprawie musi zafundować sobie i dzieciom długi wypoczynek w jakimś ciepłym miejscu, by naładować akumulatory. Wypadek przyjaciół, niepewna sytuacja adopcyjna i wiszący nad głową rozwód sprawiały, że momentami miała wrażenie, że jest na skraju wytrzymałości, i tylko dzięki wrodzonej pogodzie ducha starała się trzymać nerwy na wodzy. Nie było to łatwe, gdy widziała Piotra wysiadającego pod budynkiem ośrodka z mało przyjaznym wyrazem twarzy i kiedy musieli iść na kilkugodzinne spotkania. Wychodziła z nich wręcz wyczerpana zarówno psychicznie, jak i fizycznie, natomiast Piotr pozostawał całkowicie obojętny i wyglądał wręcz na znudzonego kilkugodzinnymi tyradami.

Usiadła przed komputerem i w ciągu kilku minut napisała wniosek do sądu o przychylne rozpatrzenie sprawy adopcyjnej, po czym zaczęła kompletować resztę dokumentów niezbędnych do dołączenia do pisma.

Wsadziła całość w koszulkę i wyruszyła do ośrodka adopcyjnego. Procedury wymagały by składać wnioski do sądu za pośrednictwem ośrodków, toteż Annie nie pozostało nic innego jak tak postąpić, mimo, że korciło ją by zawieźć wniosek prosto do sądu i przy okazji zrobić mały wywiad się, kto będzie zajmował się jej sprawą. Nie wierzyła, że mógł to być Jerzy Hofman. Los nie mógłby być tak okrutny i sprzysiąc się przeciwko niej. Nie w tej sprawie.

Tego dnia miała wolne, toteż niespiesznym krokiem weszła do budynku. Zajrzała do gabinetu, w którym zwykle miała okazję gościć.

- Ależ pani jest szybka, jak błyskawica!- skomentowała z uznaniem Alicja, zabierając od Anny dokumenty. Była jedną z nielicznych osób w ośrodku, które Anna z miejsca obdarzyła sympatią.- Mam nadzieję, że wynik końcowy tej sprawy będzie dla państwa w pełni satysfakcjonujący. Wszyscy tutaj trzymamy za was mocno kciuki.

- Dziękuję.- odrzekła Anna z wewnętrznym zadowoleniem, że jej wysiłki zostały w końcu dostrzeżone.- Skoro mamy od was tak pozytywne opinie to chyba wynik sądu nie może zbytnio od nich odbiegać? W końcu opiera się na przesłankach, które zostaną tam przekazane.

- Oczywiście, nasza opinia jest bardzo wiążąca.- przyznała Alicja, wyciągając czerwoną teczkę i wkładając do niej plik dokumentów przyniesiony przez Annę.- Zdarza się jednak, że czasami zachodzą pewne czynniki, które mają wpływ na ocenę końcową. Bądźmy jednak dobrej myśli, pomijając ostatnie wagary Tosi nie wydarzyło się u was nic co mogłoby w jakiś sposób negatywnie wpłynąć na waszą ocenę.

- Cieszę się.- odetchnęła Anna i przysiadła niepewnie na najbliższym krześle.- Te wagary martwiły mnie najbardziej, miałam nadzieję, że nie będzie to zbytnio brane pod uwagę. W końcu kto z nas nie był nigdy na wagarach?- zażartowała ze śmiechem.

- Rzeczywiście, nie jest to jakiś szczególnie poważny powód, który mógłby wam zagrozić.- Alicja odłożyła teczkę do przegródki z napisem „pilne”.- Pomimo tych wyskoków Tosia jest ułożoną dziewczynką jak na swój wiek. To normalne, że w chwili obecnej ma różne zachwiania emocjonalne, z uwagi chociażby na jej sytuację z niedawnym przecież wypadkiem rodziców. Bez obaw, droga pani. Moim zdaniem wszystko zmierza do szczęśliwego finału. Ze spokojem proszę oczekiwać na postanowienie w tej sprawie.

- Dziękuję!- powiedziała Anna z wdzięcznością, mając ochotę zatańczyć z radości przed pracownicą ognistą sambę.- Bardzo dziękuję!

- Proszę nie mnie dziękować, tylko sobie.- uśmiechnęła się Alicja, odsłaniając olśniewające uzębienie.- To państwo wszystko sami sobie zawdzięczają, ja tylko was ukierunkowałam i pomogłam złożyć odpowiednie dokumenty, to naprawdę niewiele. To wy jesteście tymi ludźmi, których rodzicami chce nazywać ta dwójka dzieci. I to jest w tym wszystkim najwspanialsze.

Anna zesztywniała słysząc to określenie. Gdyby w tej chwili obok niej był Piotr, najpewniej wybuchnąłby śmiechem. W jego mniemaniu, mimo dokładanych wszelkich starań Anna w dalszym ciągu nie nadawała się na matkę, i zabiegała jedynie o to by spełnić swoją kolejną zachciankę, nie kierując się przy tym chęcią pomocy dzieciom.

Wciąż bolały ją te oskarżenia, aczkolwiek częściowo go rozumiała. Patrząc wstecz widziała jak dotąd było płytkie jej życie, płynące na częstych, szalonych imprezach, na późnych powrotach do domu, i na oczekiwaniu na kolejne nagrody za świetny reportaż. Nie myślała wówczas o niczym innym jak tylko o tym, by ciągle być najlepszą. Otrzymywane kolejne wyróżnienia jedynie utwierdzały ją w przekonaniu, że to co robi nadaje sens jej życiu.

Głęboko zamyślona wyszła z budynku ośrodka szybkim krokiem, jakby ją ktoś gonił. Szczerze powiedziawszy nie mogła się już doczekać, kiedy dobiegną końca wizyty w tym miejscu. Nie kojarzyło jej się zbyt dobrze, podobnie jak Tosi i Bartkowi, którzy również z ulgą odmalowującą się na twarzy wybiegali prędko na zewnątrz. Nieprzyjemnie odczucia powodowała albo duszna atmosfera panująca wewnątrz lub też ponure osoby siedzące za biurkami. Albo też jedno i drugie.

Spojrzała na zegarek i spowolniła krok. Nie spieszyło jej się nigdzie, wiec przechodząc obok niewielkiej kawiarenki zerknęła z zainteresowaniem przez szybę. Z miejsca nabrała chęci na spory pucharek bitej śmietany oblany obficie sokiem i wyłożony soczystymi, dorodnymi wiśniami.

Niewiele myśląc weszła i zajęła jeden ze stolików. Już po chwili stał przed nią smakowity deser, którym zamierzała się w spokoju delektować, nie spiesząc się na żadne ważne spotkania.

Słysząc wibrowanie telefonu zmarszczyła brwi i zerknęła niechętnie na wyświetlacz. Widząc nieznany numer, natychmiast postanowiła go zignorować, zagłębiając niewielką łyżeczkę w puszystym deserze. Dzisiejszy dzień zaplanowała celebrować wyłącznie w swoim towarzystwie, zaś po południu postanowiła zabrać dzieci na krótką wycieczkę. Nie było w tym wszystkim miejsca na jakiekolwiek inne sprawy.

Rzadko odbierała połączenia od numerów, których nie znała. Tym razem również postanowiła nie robić wyjątku od reguły. Odłożyła telefon i zajęła się deserem.

Westchnęła z niezadowoleniem, gdy telefon ponownie zawibrował. Popatrzyła na nieznanego nadawcę i otworzyła wiadomość.

Nieznany numer: Dlaczego nie odbiera Pani od mnie telefonu? Aż tak źle wypadłem na ostatnim spotkaniu? Tu Adam.

            Początkowo nie miała zamiaru w ogóle reagować na tę wiadomość, lecz wiedziona jakimś przeczuciem mimowolnie wystukała odpowiedź.

Anna: Pomyłka, nie znam żadnego Adama.

Nieznany numer: Czyżby? Nawet Pani nie wie jak bardzo się myli. Już się spotkaliśmy. Nawet dwa razy.

Anna: Po pierwsze, ja się rzadko mylę. Po drugie- nie przypominam sobie.

Nieznany numer: Nie dość, że nieomylna, to jeszcze bezczelna. Sam nie wiem, który wariant bym wolał.

            Parsknęła śmiechem, i zaraz umilkła, czując na sobie spojrzenia innych osób. Instynkt podpowiadał jej kim jest nieznajomy już od pierwszego słowa. Wyobraźnia natychmiast podsunęła jej obraz poznanego w parku mężczyzny, którego nieoczekiwanie spotkała również w restauracji. Tylko jakim sposobem zdobył jej numer telefonu? Kto ze znajomych ośmieliłby się ją tak bezczelnie sprzedać?

            Adam… To imię nawet do niego pasowało.

Komórka ponownie zawibrowała.

Nieznany numer: To jak, tym razem mogę liczyć, że usłyszę Pani głos?

Anna: Liczyć zawsze Pan może, tylko nie wiadomo jak wyjdzie na regułach.

            Uśmiechnęła się do siebie, widząc nadchodzące połączenie. Odebrała po trzech sygnałach.

- Długo kazała Pani na siebie czekać.- odezwał się po drugiej stronie, a w jego głosie dało się wyczuć nuty rozbawienia..

- A lubi pan rozmawiać z kobietami, które mają pełne buzie jedzenia?- odpowiedziała pytaniem, zerkając na swój nietknięty deser.- Tak się składa, że akurat w tej chwili siedzę przed górą samych pyszności.

- W takim razie bardzo przepraszam, że przerwałem w tak ważnym momencie.- rzekł z wyraźną skruchą.- Mam nadzieję, że będzie wybornie smakowało. Kiedy moglibyśmy się spotkać? Chciałbym poznać panią nieco bliżej.

- Nie wiem skąd w ogóle pomysł, że ja miałabym ochotę poznać pana?- odchyliła się do tyłu, poprawiając apaszkę.

Sprawiał wrażenie nazbyt pewnego siebie. Nie przepadała za takimi typami.

- Zawsze odpowiada pani pytaniem na pytanie?- spytał z zainteresowaniem.

- Zazwyczaj nie, tylko pan wyzwala we mnie tak negatywne emocje.- przyznała.

- Cieszę się, że już na tym etapie rozmawiamy o emocjach.- zaśmiał się.- W takim razie może dzisiaj? Mogę wyjść z pracy nawet natychmiast. Wystarczy pani jedno słowo.

- Jeszcze się nawet nie zdecydowałam.- zaprotestowała gwałtownie.

- Ja nie pytam czy się pani ze mną spotka, tylko kiedy.- powiedział z lekkim naciskiem.- To jak?

- Dlaczego tak panu zależy na tym spotkaniu?- zanurzyła łyżeczkę w puszystej śmietanie. –Jestem przekonana, że na brak zainteresowania ze strony kobiet nie może pan narzekać.

- Ten aspekt akurat nie ma tu nic do rzeczy.- odrzekł po sekundzie wahania.- Zaintrygowała mnie pani od naszego pierwszego spotkania i nie mogę przestać myśleć o tym jaka pani jest przy bliższym poznaniu.

            Przygryzła wargi, intensywnie zastanawiając się nad odpowiedzią. Mężczyzna zdążył zrobić na niej spore wrażenie, już dawno na nikogo nie zareagowała tak intensywnie jak na niego. Jednakże w dalszym ciągu oficjalnie była mężatką i odczuwałaby spory dyskomfort spotykając się z nim w innym celu niż zawodowy. Na samą tę myśl niemal natychmiast przed oczami stanął jej obraz Piotra u boku pięknej blondynki. I w jednej chwili odrzuciła na bok wszelkie opory.

- W porządku, możemy się spotkać, ale nie teraz i nie tutaj.- powiedziała jednym tchem, obejmując dłonią pucharek.- Dwudziesta?

- Nawet sobie pani nie wyobraża jak bardzo!- zaśmiał się.- Przyjadę po panią.

            Rozłączył się, nim zdążyła zapytać skąd zna jej adres.

            Zaintrygowana dokończyła deser, nałożyła ciemne okulary i wyszła na Stare Miasto, by przez jakiś czas pobyć sama ze sobą. Wokół nie widziała nikogo znajomego, mogła w całkowitym spokoju oddać się urokom spaceru.  Lubiła ten gwarny plac i przechodzących po nim różnorodnych ludzi, te zatłoczone urokliwe uliczki i wysokie kamienice, kryjące w sobie niejedną tajemnicę.

            Lubiła zerkać w umieszczone wysoko okna mieszkań i zastanawiać się kto tam mieszka i jaką skrywa w sobie historię. Była pewna, że wysłuchując niejednej historii nadawałaby się ona na nakręcenie niezłego reportażu.

            Odchyliła głowę do tyłu i popatrzyła w ciemniejące niebo zastanawiając się czy właściwie zrobiła zgadzając się na spotkanie z nieznajomym mężczyzną. Spotkanie, bo nie mogła w żaden sposób nazwać tego inaczej. Z pewnością nie była to żadna randka. Zwykłe spotkanie dwojga zainteresowanych sobą osób, przekonywała samą siebie. Przyznawała, że mężczyzna także ją zaintrygował. Tylko czy aby nie za szybko zgodziła się na to po niedawnej wyprowadzce Piotra? Może powinna była odczekać jeszcze jakiś czas, by móc potem właściwie podejść do sytuacji? Czy już teraz byłaby w stanie ofiarować komuś coś więcej niż tylko przyjaźń?

            Upewniwszy się, że Tosia właśnie skończyła lekcje, targana emocjami Anna podjechała po nią pod szkołę. Za niespełna kwadrans chrześnica miała umówioną wizytę u psychologa. Wizytę, o którą Anna musiała stoczyć niewielki bój. Psycholog, jeden z najbardziej polecanych w Warszawie, miał terminarz wypełniony spotkaniami na cały rok, i zajęcie zwolnionego miejsca graniczyło wręcz z cudem. W tym przypadku Anna nie miała najmniejszych oporów przed wykorzystaniem swoich znajomości, by tylko się do niego dostać. Psychikę Tosi stawiała w tym momencie ponad wszystko, nie zważając na to, czy po drodze nie podpadła przypadkiem jakiemuś celebrycie, załamanemu brakiem brylowania na ściance.

Nie wysiadając z samochodu, z pozornie znudzoną miną i w ciemnych okularach, wprawnym reporterskim okiem Anna lustrowała wszystkich nastolatków omijających auto. Nikt szczególnie nie zrobił na niej wrażenia, młodzież wychodząca ze szkoły wyglądała zupełnie zwyczajnie. U nikogo nie widać było jakichś nadzwyczajnych oznak zdenerwowania czy podniecenia. Nikt nie rzucał się w oczy intensywnym kolorem włosów czy przesadną ilością tatuaży. Wszyscy wyglądali wyjątkowo zgodnie, i w irytujący sposób nudno.

Zmrużyła oczy kiedy w drzwiach budynku pojawiła się wreszcie Tosia. Ubrana w jasnofioletową kurtkę ruszyła dziarskim krokiem za blondwłosą dziewczyną w ciemnogranatowych lateksowych spodniach, która gdy tylko zeszła ze schodów natychmiast skręciła na bok i wyciągnęła paczkę papierosów. Ku uldze Anny nie wyciągnęła jej odruchowo w kierunku Tosi, co by oznaczało, że chrześnica palić na dobre jeszcze nie zaczęła. Niewątpliwie jednak palenie w ogóle jej nie przeszkadzało. Stała naprzeciwko koleżanki śmiejąc się z czegoś co powiedziała, i nie zwracając kompletnie uwagi na dmuchany jej prosto w twarz dym papierosowy.

Było coś w ruchach i wyrazie twarzy młodej dziewczyny, towarzyszącej Tosi, co nie podobało się Annie. Zachowywała się dość sztucznie, jej gestykulacja i mimika były zbyt żywiołowe, by mogły być prawdziwe. Zerknęła kilka razy w stronę samochodu, co nie uszło uwadze Anny. Chciałaby się mylić, sądziła jednak, że domyśla się skąd Tosia czerpie swoje obecne towarzyskie fascynacje. Jeżeli w porę nie zostanie to urwane Tosi nie czeka nic dobrego.

Już szykowała się by wysiąść z samochodu i podejść do dwójki dziewcząt, rzucając przy okazji jakimś uszczypliwym komentarzem na temat, jednak się powstrzymała. Oto bowiem Tosia, jakby przypominając sobie raptownie o czekającej na nią Annie, odwróciła się w jej stronę i pomachała. Powiedziała kilka słów do koleżanki, których Anna nie była w stanie odczytać z jej ruchów warg i lekko się zaśmiała. Towarzysząca jej dziewczyna nonszalancko klepnęła ją po ramieniu i odwróciwszy się ostentacyjnie pomaszerowała w kierunku przystanku autobusowego.

Tosia wrzuciła niedbale plecak na tył samochodu i wślizgnęła się na przednie siedzenie.

- Cześć.- rzuciła szorstko, zapinając pasy.- Długo już tu czekasz?

- Nie, przyjechałam przed paroma minutami- odrzekła niewinnie Anna, wrzucając wsteczny bieg.- Myślałam, że zapomniałaś o dzisiejszej wizycie.

- Jak mogłabym zapomnieć.- skrzywiła się z niechęcią Tosia, odwracając głowę w stronę szyby.- Mówiłam tylko, że nie uważam żeby była mi do czegoś potrzebna. Nic mi nie jest, czuję się dobrze, więc nie wiem o co ci z tym chodzi.

- To spotkanie jest po to by nieco bardziej rozjaśnić ci w głowie.- wyjaśniła pogodnie Anna, włączając się do ruchu na Świętokrzyskiej.- Kiedy psycholog powie, że nie ma do ciebie żadnych uwag już nigdy więcej cię tu nie zapiszę, zgoda?

- Zgoda.- przystała ochoczo Tosia.- Będę taka słodka, że zaraz po spotkaniu dostaniesz telefon za telefonem z pytaniami po co ja tu w ogóle jestem, zobaczysz.

- Zatem przekonajmy się.- Anna z przebiegłym uśmiechem wjechała na parking prywatnej kliniki psychologicznej.- Wszystko okaże się za godzinę. Tyle chyba dasz radę wytrzymać?

- Och, zrobię wszystko byle być jak najdalej od tego miejsca.- wzruszyła ramionami Tosia, odpinając pasy bezpieczeństwa.- Jeszcze będziesz mnie przepraszać, że w ogóle mnie tu zapisałaś!

- Tosiu, ale przecież wiesz, że robię to dla twojego dobra?- gdy wysiadły z samochodu ruszyły w stronę drzwi wejściowych. Anna podeszła do chrześnicy i objęła ją ramieniem.- Te rozmowy pomogą ci zrozumieć wiele spraw, spojrzysz na nie z zupełnie innej perspektywy, i z pewnością zostanie ci to przekazane w bardziej przystępny sposób niż ja to próbowałam zrobić.

- Jasne, ale pamiętasz jak brzmi przysłowie z tymi dobrymi chęciami?- burknęła Tosia podchodząc z ociąganiem pod drzwi gabinetu i siadając na pierwszym lepszym krześle.

- Zasadniczo coś tam pamiętam.- Anna z trudem powstrzymała uśmiech.- Teraz najważniejsze by te chęci obudzić w tobie, byś przypomniała sobie jak to jest być tą samą Tosią sprzed kilku miesięcy.

            Tosia zacisnęła usta, i odwróciła głowę.

            Anna zajęła miejsce obok niej, ciesząc się w duchu, że dyskusja skończona. Jej zasoby cierpliwości miały swoje granice, zaś ciągłe nakłanianie Tosi, by zgodziła się pójść do psychologa ostatnimi czasy spędzało Annie sen z powiek. Jeszcze tylko parę minut i Tosia trafi w ręce jednego z najlepszych specjalistów w mieście. A kto wie, może i  Polsce. Kilka takich spotkań powinno pomóc jej w uporaniu się z demonami, które niewątpliwie ją dopadły. A przynajmniej postawić ją do pionu i pomóc uświadomić co jest dla niej ważne, bo wyglądało na to, że kompletnie się we wszystkim pogubiła.

            Anna bardziej poczuła niż usłyszała wibrowanie komórki. Sięgnęła po telefon i zmarszczyła brwi. Zobaczyła wydzwaniający już po raz drugi telefon z przedszkola. Dlaczego nie słyszała wcześniejszego sygnału?

            Natychmiast odebrała.

- Dzięki Bogu, że może pani rozmawiać!- przywitała ją wyraźnie zdenerwowana przedszkolanka.- Już rozważaliśmy inne możliwości ściągnięcia pani tutaj.

            Anna zaalarmowana niepokojem w głosie kobiety podniosła się z krzesła i zaczęła się przechadzać tam i z powrotem po wyścielonym dywanem korytarzu.

- Coś się stało?- spytała z lękiem, oblizując wyschnięte raptownie usta.

- Bartek miał dzisiaj mały wypadek. Dość mocno popchnął go kolega kiedy się bujali na huśtawce, i Bartek spadł na ziemię.

- Co mu się stało?- wystraszona już widziała oczyma wyobraźni jak leżącemu Bartkowi podaje posiłki, karmiąc go przy tym jak dziecko.

- Ma dość mocno obity prawy bark i tą samą część twarzy. Początkowo leciała mu z nosa krew, lecz udało nam się zatamować. Z pewnością powinien obejrzeć go jeszcze lekarz, tak na wszelki wypadek. Dlatego proszę, by przyjechała pani jak najszybciej by zabrać go na badania.

- Oczywiście, będę za jakieś pół godziny.- Anna rozłączyła się i w panice złapała torebkę i płaszcz.- Tosiu, poczekasz tutaj sama przez te kilka minut?- poprosiła.- Już na pewno niedługo wejdziesz do środka. Ja i tak nie weszłabym tam z tobą, nie wpuściliby mnie.  Muszę teraz szybko pojechać po Bartka, spadł z huśtawki i coś sobie zrobił.- wyjaśniała, biegnąc korytarzem w stronę wyjścia.- Przyjadę po ciebie po wszystkim, czekaj tu na mnie!- krzyknęła od drzwi.

            Pomachała ręką do Tosi na pożegnanie i wybiegła na zewnątrz.

 

 

Tosia

Patrząc za biegnącą w pośpiechu ciotką przemknęło jej przez głowę, że chciałaby żeby to za nią ktoś tak kiedyś pobiegł. Żeby wreszcie nie musiała ciągle się starać być kimś idealnym i wzorowym. Żeby w końcu ktoś zauważył, że jej pragnienia i myśli są zgoła odmienne od tych, które reprezentowała większość rówieśników. Częściowo to się spełniło, spotkania z Leną i częste wagary nie wróżyły niczego dobrego na przyszłość, jeśli chodzi o samą szkołę. Poza nią życie Tosi właściwie nie istniało. Nie spotykała się z nikim wieczorami, nie miała przyjaciółek, z którymi mogłaby urządzać sobie wieczorne pogadanki na messengerze. Nie bawiło jej wrzucanie fotek na facebooka czy instagram, późniejsze komentarze znajomych wydawały jej się zbyt idiotyczne by chciała brać w tym udział. Podobnie jak z tik tokiem, na punkcie którego ostatnio wszyscy oszaleli. Chyba tylko ona jedna się z tego wyłamała i nie miała go nawet zainstalowanego w swoim smartfonie.

Z westchnieniem poprawiła się na krześle, odchyliła się i oparła plecami na aksamitnym obiciu. Zacisnęła palce na miękkiej tkaninie i zamknęła oczy. Na korytarzu panowała głucha cisza, przerywana jedynie tykającą wskazówką zegara. Tik… tak… tik tak… Zza drzwi za które niedługo miała wejść nie wydobywał się żadne dźwięk, nawet szelest wskazujący czy ktoś tam jest.

Podskoczyła, gdy zaskrzypiało krzesło, na którym siedziała. Ocknęła się z sennego zamyślenia i zmrużyła powieki. Właściwie po co ma wchodzić za te skórzane drzwi, jeśli tego nie chce? Czy ma to zrobić tylko dlatego, że inni wokół tak uważają? A co z jej własnymi odczuciami? Nikt nie ma pojęcia jak ona się czuje po stracie rodziców i zdradzie Moniki. Wszystko dookoła straciło sens, nawet Bartek nie bawi jej tak jak dawniej. I czy właśnie o tym wszystkim miałaby rozmawiać z nieznanym jej człowiekiem? Niby obcy mężczyzna ma prawo tłumaczyć jej dlaczego jej życie kręci się w taki sposób, a nie inny?

Zerknęła w kierunku drzwi. Nadal nic się za nimi nie działo. Wstała płynnym ruchem, złapała plecak i nie oglądając się za siebie zaczęła iść w kierunku wyjścia. Modląc się w duchu, by zdążyć przyspieszyła kroku i biegiem pokonała ostatnie metry. Szarpnęła za klamkę i zerknęła przez ramię.

Drzwi nadal były zamknięte. Tym razem jej się udało. Żaden psycholog nie będzie jej wmawiał jak ma się zachowywać. Choćby był najlepszy na świecie.

Wyszła z kliniki i rozejrzała się za jakimś przystankiem autobusowym. Dostrzegłszy go z pewnej odległości ruszyła pospiesznie w jego kierunku co jakiś czas oglądając się za siebie z przestrachem. Widząc nadjeżdżający autobus linii 133 natychmiast wskoczyła do środka, zauważając z zadowoleniem, że jedzie w pożądaną stronę, do Mokotowa. Omiotła spojrzeniem pasażerów i odnotowała z ulgą, że nie wpatruje się w nią żadna para znajomych oczu.

Usiadła na najbliższym wolnym miejscu, nasunęła kaptur na włosy i pochyliła głowę, by nikt jej nie rozpoznał, w razie gdyby pojawił się ktoś znajomy.

            Gdy wysiadła sięgnęła po telefon z plecaka, cisząc się w duchu, że zabrała go ze sobą pod gabinet i wystukała numer Leny.

- Jesteś u siebie? Okej, to świetnie, zaraz będę.

            Schowała telefon do kieszeni i szybkim krokiem podążyła w kierunku przejścia dla pieszych.

            Zawahała się nieco zanim nacisnęła dzwonek domofonu. Lena mieszkała w bloku na drugim piętrze, na Starym Mokotowie, i to właśnie tutaj najczęściej się spotykała klasa podczas większych ucieczek z lekcji czy po zajęciach.

            Odrapane ściany klatki schodowej i cuchnący zapach dochodzący z głębi korytarza za każdym razem napawał Tosię obrzydzeniem. Przeskakiwała po dwa, trzy stopnie byle tylko jak najszybciej wejść do mieszkania i zamknąć za sobą drzwi.

Przestępując próg obejrzała się jeszcze przez ramię. Dwóch palących papierosy młodych chłopaków przyglądało jej się z leniwym zainteresowaniem. Wzdrygnęła się w duchu, gdy jeden z nich splunął pod nogi, nie spuszczając z niej oczu. Trzasnęła drzwiami.

- Jestem!- zawołała nieco sztucznie, kładąc plecak na szafce w przedpokoju.- Nie przeszkadzam? Może przyjdę jutro?

- Przestań z tą gadką, to nie do mnie.- z pokoju wyjrzała Lena i niedbałym  gestem zaprosiła ją do środka.- Chodź, posiedzisz trochę z nami. Czego się napijesz? Może piwa na dobry początek?

- Nie, dzięki.- odmówiła grzecznie Tosia, wchodząc do pokoju. Z niezadowoleniem zauważyła, że siedział tam już chłopak Leny, rozparty na całej szerokości wersalki.- Cześć!- pomachała dłonią w jego kierunku.- Niedługo muszę wracać, wpadłam tylko na chwilę.- przysiadła na pierwszym lepszym krześle.

- Co tak szybko?- zdumiała się Lena, odziana w przykrótki podkoszulek i skąpe różowe szorty.- Ciotka dała ci tylko godzinę?- usadowiła się na kolanach chłopaka.

- Gorzej.- wyznała Tosia.- Miałam być na rozmowie z psychologiem, ale uciekłam mu spod drzwi. Ciotka dzisiaj się wścieknie.

- Przejdzie jej.- skwitowała lekceważąco Lena.- Po jaką cholerę masz chodzić do tego psychologa? Jakieś badania będą ci robić?

- Badania? Nie.- Tosia wzruszyła ramionami.- W sumie to nie mam pojęcia dlaczego.

- Może myślą, że świrujesz.- odezwał się Tymon z przekonaniem.- Zawsze wtedy łatwo wysłać kogoś na taką rozmowę.

- Albo zaczęły im przeszkadzać nasze wycieczki.- wtrąciła Lena.- To też może być powód. Już przecież parę razy nie było ciebie w szkole.

- Może.- Tosia poprawiła się niespokojnie na krześle. Nie przyszła tu rozkładać swego zachowania na czynniki pierwsze, tylko żeby się wyluzować, zaś Tymon z Leną wyglądali na bardzo zainteresowanych jej ucieczką przed psychologiem.- Na razie nie wnikam, może po dzisiejszym dniu ciotka zmieni zdanie co do tych spotkań.

- Myślałam, że dzisiaj w ogóle nie przyjdziesz.- Lena oplotła rękami szyję Tymona.- Wczoraj uciekłaś strasznie szybko.

- Miałam gorszy dzień.- mruknęła Tosia, przesuwając bliżej ściany swoje krzesło, jedyne jakie pozostało w całości, po niedawnych ekscesach jakie miały tu miejsce. Dwa inne leżały w częściach, i sądząc po ich rozmieszczeniu z pewnością nie zostały tam przestawione delikatną ręką. To, na którym siedziała również pozostawiało wiele do życzenia, nie miała pewności czy się zaraz pod nią nie rozleci.

- Jasne.- Lena sięgnęła ręką ponad głową chłopaka i otworzyła szafkę.- Tymon, podaj mi nasze cukiereczki, są na górnej półce. Dzięki.- w podzięce obdarowała go szybkim pocałunkiem i otworzyła paczkę.- Tośka, jak nie chcesz piwa to może chociaż zapalisz?- zaproponowała, wyciągając rękę w stronę Tosi.

            Dziewczyna nie zastanawiając się zbyt długo, sięgnęła. Niemal natychmiast zorientowała się, że coś jest nie tak, że nie jest to zwykły papieros, którym jak co dzień częstowała Lena. Zdezorientowana obracała w palcach skręta, niezdecydowana co ma dalej z tym zrobić. Była zaintrygowana, a jednocześnie lekko zestresowana tym, co ją czeka. Wielokrotnie widziała znajomych po lekcjach czy na spotkaniach u Leny, chichoczących z niewiadomych powodów. Domyślała się, że było to jednym z objawów pociągnięcia kilku głębszych wdechów, i ciekawiło ją, czy ona sama również zachowywałaby się w ten sposób. Zastanowiła się momentalnie czy dawałoby jej to ucieczkę przed problemami, chociażby chwilową.

- Co, znowu masz cykora?- zaśmiała się Lena, na widok jej miny.- Zapal, odprężysz się, serio.- podała jej zapalniczkę.

            Przez sekundę zastanowienia ścisnęła mocniej w palcach niewielki przedmiot. Starannie odsuwając od siebie wszelkie wyrzuty sumienia wzięła do ust i zapaliła.

- No, grzeczna dziewczynka!- Lena z zadowoleniem zabrała zapalniczkę.- Jesteś już jedną z nas. Super, mała!

            Tosia nie odezwała się. Świerzbiło ją, by powiedzieć że są niemal równolatkami. Poczuła jak niemal w kilka sekund jej cały świat zaczyna się oddalać, a ona sama staje się nic nie znaczącym pionkiem w metrażu trzy na trzy. Wszystkie dotychczasowe problemy zmalały do rangi nic nie znaczącej warstwy grubego kurzu, pokrywającego parapet w pokoju Leny. Rzeczywiście stało się tak jak przewidywała, nic już jej nie martwiło, zrobiło jej się jakoś tak dziwnie lekko i radośnie. Dawno już nie zaznała podobnego uczucia, toteż chłonąc nieoczekiwaną przyjemność ułożyła się wygodniej na krześle i zwinęła w kłębek.

Beznamiętnie patrzyła jak ręka Tymona wsuwa się pod obcisłe szorty Leny, zaś druga pod jej obcisłą różową bluzeczkę na piersiach. Powoli odwróciła wzrok i zerknęła na wchodzącą do mieszkania kolejną parę, której nie znała. Poczuła ogarniającą ją senność. Oparła głowę o oparcie krzesła i zamknęła oczy.

 

 

Anna

- Bardzo boli?- zerknęła ze współczuciem we wsteczne lusterko na siedzącego w foteliku chłopca.

            Miał buzię spuchniętą od płaczu, zaczerwienione oczy i otarty do krwi prawy policzek, który na oddziale ratunkowym miła pielęgniarka zakleiła mu plastrem z żyrafą. Prawą rękę miał solidnie zbitą, zaczerwienioną na całej długości i nieco nabrzmiałą. Przewieszono mu ją na temblaku i zaaplikowano środki przeciwbólowe, w razie gdyby coraz bardziej zaczął uskarżać się na ból.

            Zlecono rentgen na kolejny dzień, dużo odpoczynku i snu dla dziecka, i odesłano ich do domu. Anna już miała zamiar zacząć się wykłócać o pozostanie w szpitalu, by przebadać Bartka od stóp do głów, zrezygnowała jednak z tego widząc, że chłopiec czuje się nie najgorzej, zaś jego pochlipywanie spowodowane jest bardziej rozżaleniem na kolegę, a nie samym bólem.

- Trochę.- usłyszała dobiegające zza pleców smętne potwierdzenie.- Jedziemy w końcu do domu?

            Zrobiło jej się cieplej na sercu, gdy usłyszała to wyrażenie. Wreszcie jej dom stał się bezpiecznym miejscem nie tylko dla niej samej, ale również dla dwójki dzieciaków, których kochała.

- Tak, zmierzamy tam.- przytaknęła.- Pojedziemy jeszcze tylko zabrać po drodze Tosię.

- Nie może sama wrócić?- jęknął chłopiec.- Już mi się nic nie chce. Chcę do domu.

- Już niedługo.- uspokoiła go Anna wjeżdżając na ulicę Chabrową.- Zaraz będziemy na miejscu.

            Zaparkowała pod kliniką i odwróciła się w stronę chłopca. Patrzył na nią wielkimi, załzawionymi oczami i nieznacznie pociągał nosem.

- Zostań tutaj na kilka chwil, idę po Tosię i zaraz wracam, rozumiesz?- poprosiła łagodnie.

            Przytaknął, kiwając głową.

            Wyskoczyła z samochodu, wbiegła szybko po schodach, i otworzyła zamaszyście drzwi.

            Ogarnął ją niepokój, gdy zobaczyła, że na korytarzu nie ma żywej duszy. Stanowczym krokiem podeszła pod drzwi, za którymi miała znajdować się Tosia, i pomyślała z nagłą niepewnością, że być może sesja terapeutyczna jeszcze się nie zakończyła. Zapewne Tosia siedzi jeszcze w środku i klnie ją w duchu na wszelkie możliwe sposoby.

            Z wahaniem przysiadła na krześle i zastanawiała się co dalej zrobić. Wchodzić do środka czy nie. W trakcie takiego spotkania powinien być zachowany spokój, zaś Anna zburzyłaby go swoim wejściem i być może nawet całe spotkanie poszłoby na marne. Z drugiej jednak strony… Spojrzała na zegarek. Nie było jej tutaj ponad dwie godziny, czy to możliwe by pierwsza sesja trwała tak długo?

            Dywagując sama ze sobą drgnęła, gdy drzwi od gabinetu otworzyły się raptownie i stanął w nich psycholog.

            Poderwała się z miejsca i stanęła oko w oko z zaskoczonym Ludwikiem Biernackim, psychologiem Tosi.

- Dzień dobry, Anna Bergman.- przedstawiła się uprzejmie, wyciągając ku niemu dłoń i jednocześnie wypatrując za jego plecami szczupłej sylwetki chrześnicy.- Przyszłam po Tosię Chmielewską.

- Witam.- przywitał się mocnym uściskiem ręki.- Tosia nie przyszła na umówione spotkanie, przykro mi.

            Anna utkwiła w nim zaskoczone spojrzenie, nie wierząc własnym uszom.

- To niemożliwe.- powiedziała wreszcie po chwili milczenia.- Była tutaj, sama ją przyprowadziłam. Miała zaraz wejść.

             Rozłożył bezradnie ręce, z wyraźną dezaprobatą przypatrując się Annie.

- Najwyraźniej nie zaczekała pani aż dziecko wejdzie do środka. W takich sytuacjach trzeba kierować się ogólnie znaną zasadą: ufać, ale sprawdzać. Pani zdaje się zaufała, ale nie sprawdziła, mam rację?

            Zirytowana przytaknęła, uciekając wzrokiem w bok.

- Nie zaczekałam, w wyniku nagłej sytuacji musiałam jechać do drugiego dziecka.- wyjaśniła, z trudem powstrzymując cisnący jej się na usta epitet w kierunku słynnego psychologa.- Być może przyjechałyśmy tutaj zbyt szybko… nie wiem.- zacisnęła palce na pasku płaszcza.- Porozmawiam z nią, przyprowadzę ją jeszcze raz.

- Oczywiście, zapraszam.- obrzucił Annę taksującym spojrzeniem i zamknął drzwi na klucz.- W razie gdyby coś się wydarzyło…- zawahał się przez ułamek sekundy.- …proszę do mnie dzwonić. Ma pani mój kontakt.

- Dziękuję, mam nadzieję, że nie będzie takiej potrzeby.- odrzekła sztywno.

            Otworzyła drzwi auta i wsiadła z impetem, aż samochód się poruszył. Obcy facet nie będzie jej mówił jak ma postępować z dzieckiem. Wszystkich rzeczy nauczył się z książek, oczytany, że ho ho! Ciekawe, czy posiada własne dzieci? Nie wyglądał na takiego, kto miałby ochotę pobiec na wyścigi z dzieckiem za piłką. W jednym jednak miał absolutną rację: musi z Tosią poważnie porozmawiać, i nie będzie to miły przebieg rozmowy.

Wtem przypomniała sobie o pozostawionym w foteliku chłopcu i natychmiast odwróciła się do niego, zerkając z niepokojem czy wszystko jest w porządku.

- Nie ma Tosi?- spytał sennie.

- Nie ma.- ogarnęło ją poczucie winy, że na moment całkiem o nim zapomniała.- Jedziemy do domu.

- A gdzie ona jest?- zagadnął, jakby intuicyjnie wyczuwając, że coś się dzieje.

- Mam nadzieję, że już tam na nas czeka.- Anna zmusiła się do uśmiechu i przekręciła kluczyk w stacyjce.

            Droga do domu dłużyła jej się niemiłosiernie, zaciskała ręce na kierownicy, i jedynie obecność chłopca na tylnym siedzeniu powstrzymywała ją od wykrzyczenia na głos kilku soczystych przekleństw. W zwykłych warunkach włączyłaby jeszcze muzykę na cały regulator i wyrzuciła z siebie wszystkie emocje, wyśpiewując teksty piosenek na całe gardło. Przysypiający za plecami Bartek powodował, że musiała stłumić w sobie te pragnienia i ograniczyć się do mamrotania pod nosem niecenzuralnych słów.

            Wysiadając pod domem pogrążonym w ciemności zrozumiała jednak, że jej nadzieje były płonne, i że Tosia jeszcze nie wróciła.

            Z ciężkim sercem pomogła Bartkowi się umyć, ułożyła go do snu i usiadła na kanapie w salonie, by zaczekać na powrót chrześnicy.

Zdenerwowana włączyła telewizor i niewidzącym wzrokiem patrzyła na przeskakujące kadry filmu z Clintem Eastwoodem. Wzięła do ręki telefon zastanawiając się czy już należy rozpocząć poszukiwania nastolatki czy jest jeszcze na to zbyt wcześnie. Podejrzewała, że trzygodzinna nieobecność nie wzbudzi zaniepokojenia policji i zostanie odesłana z kwitkiem. Rozważała w duchu obdzwonienie wszystkich matek z klasy Tosi, do których posiadała telefony, a dopiero w następnej kolejności zgłoszenie na policję.

Wybrała numer Piotra, by zapytać go jak to wygląda z jego perspektywy, gdy dobiegło do jej uszu szczękniecie zamka u drzwi wejściowych.

Anna poderwała się jak oparzona i kilkoma krokami stanęła przed wchodzącą Tosią. Popatrzyła jej prosto w twarz i w pierwszej chwili zaskoczyło ją to co zobaczyła. Dziewczyna miała błyszczące oczy i bynajmniej nie wyglądała ani na przejętą, ani tym bardziej skruszoną swoim zachowaniem. Uśmiechnęła się radośnie do Anny, wprawiając ją tym samym w niebotyczne zdumienie.

- Tosiu, gdzie ty byłaś tyle czasu?- nic nie mogła poradzić na to, jak oskarżycielsko zabrzmiał jej głos.

- U koleżanki,- odrzekła zuchwale Tosia, uśmiechając się jeszcze szerzej.- I świetnie się bawiłam!

- Właśnie widzę.- Anna policzyła do pięciu, starając się zapanować nad oddechem.- Możesz mi wyjaśnić dlaczego nie poszłaś na sesję do tego psychologa? To było bardzo ważne!

- Może dla ciebie. Bo dla mnie wcale.- Tosia minęła zszokowaną Annę i poszła w kierunku swojego pokoju.- Po co miałabym gadać z takim gościem? Tylko by mnie pouczał.

- Tosiu!

- No co?- Tosia postawiła stopę na pierwszym schodku i odwróciła się.- Te spotkania nie są mi wcale potrzebne, czuję się idealnie, serio.- niespodziewanie zachichotała.

- Nawet sobie nie zdajesz sprawy jak bardzo są ci potrzebne, chociażby przez takie zachowanie jak dziś.- odrzekła szorstko Anna, idąc za nią.- To był dzisiaj ostatni raz kiedy mi nie powiedziałaś dokąd idziesz, Tosiu.- oznajmiła ostrzej.- Jeśli taka sytuacja się powtórzy…

- To co, ukarzesz mnie?- przerwała jej Tosia z chichotem.- Jak? Ciociu, no naprawdę, jaka ty jesteś zabawna!

- Cieszę się, że dostrzegasz jakieś pozytywne strony w tym wszystkim, bo ja w ogóle.- Anna z trudem nad sobą panowała. Jeszcze nigdy Tosia aż tak nie wyprowadziła jej z równowagi.- Byłaś u koleżanki z klasy? Tej, z którą rozmawiałaś pod szkołą?- zmieniła temat.

- Tak, u Leny.- przytaknęła Tosia. Odwróciła się, by iść na górę do swojego pokoju.- To moja najlepsza koleżanka.- dodała z triumfem.

- Domyślam się, niestety.- burknęła Anna, nie mogąc oderwać oczu od sylwetki chrześnicy. Było w jej zachowaniu coś, co stanowczo jej się nie podobało.- Gdzie ona mieszka?

- Tego ci nie powiem.- Tosia zerknęła przez ramię i znów zachichotała.- To moja tajemnica!

- I tak się dowiem.- mruknęła Anna pod nosem, obserwując jak postać chrześnicy znika na korytarzu na piętrze.- I to zaraz.

            Wstrząśnięta usiadła na kanapie, czując jak stopniowo zaczyna opadać w niej napięcie. Dzisiejszy dzień jak żaden inny dostarczył jej tylu emocji, że miała ogromną chęć zapaść się w poduszki i tak zostać do rana. Zachowanie Tosi pozbawiło już ją bowiem złudzeń. Nie miała wątpliwości, że to dopiero początek kłopotów, i że najgorsze dopiero przed nimi. Dziwne zachowanie, błyszczące oczy, trudny do opanowania chichot… Anna miała niejasne przeczucie, że Tosia nie była w tej chwili sobą, i dałaby sobie głowę uciąć, że była pod wpływem jakichś środków. Tylko jakich? Jeśli w takim tempie sytuacja będzie się nadal rozwijała, wniosek adopcyjny nie będzie miał szans na pozytywne rozpatrzenie. Chyba, że uda się w porę temu zapobiec i jakimś trafem znajomość z Leną ulegnie zakończeniu. Bo że to ona była odpowiedzialna za zachowanie Tosi, Anna nie miała żadnych wątpliwości.

            Napisała na messengerze krótką wiadomość do jednej z mam koleżanki z klasy Tosi i już po chwili miała przed sobą nazwisko Leny. Przypatrywała mu się przez dłuższą chwilę, lecz nic jej ono nie mówiło.

            Z westchnieniem wybrała numer Piotra.

- Coś ważnego?- odezwał się po trzech sygnałach.- Jestem na służbie.

            Jak uroczo. Jak zawsze.

-  Słuchaj, mam problem z Tosią.- zaczęła bez zbędnych wstępów.- Uciekła dzisiaj ze spotkania z psychologiem, i zaczęła ostatnio wagarować. Mógłbyś mi sprawdzić kim są rodzice jej najlepszej koleżanki? Ma ona na nią ogromny wpływ. Może sama była już u was notowana?

- Jasne, sprawdzę to.- zgodził się po krótkim zastanowieniu.- Coś jeszcze?

- Nie, tylko tyle.- odrzekła odczuwając przypływ zmęczenia.- Albo aż tyle.

- Poza tym wszystko w porządku?- zapytał ostrożnie.- Masz jakiś dziwny głos.

Nie, nic nie jest w porządku, miała chęć wrzasnąć. Małżeństwo nam nie wyszło, z Tosią problemy, Bartek pokazuje różki w przedszkolu, a ja nie mam nawet kogo się poradzić co w tej sytuacji zrobić.

- Jestem zmęczona, mam dość na dzisiaj.- rzekła wymijająco.- Jak tylko coś się dowiesz to daj mi znać. Dzięki!

            Rozłączyła się, nim zdążył cokolwiek odpowiedzieć.

            Dzięki Bogu, mogła na niego liczyć chociaż w tej sprawie. Mimo, że prywatnie przestało im się układać, ceniła w nim jego podejście do pracy. Pełen profesjonalizm, podobnie jak ona. Sam fakt, że był naczelnikiem wydziału kryminalnego powodował, że w początkowych latach ich małżeństwa dostawała gęsiej skórki, ilekroć w wiadomościach dowiadywała się o jakichś zatrzymaniach czy strzelaninie w stolicy. Był odpowiedzialny za naprawdę ważne sprawy i często była z niego dumna, choć rzadko o tym mówiła. Może zbyt rzadko?, zastanowiła się, odkładając telefon.

            Podskoczyła, gdy komórka ponownie zawibrowała. Złapała ją ponownie w nadziei, że to Piotr tak błyskawicznie odnalazł interesujące ją informacje.

            Z zaskoczeniem odkryła, że to jednak nie on. Dzwonił Adam.

            Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze. Cholera, na śmierć zapomniała, że byli umówieni na dwudziestą. Do spotkania została jeszcze godzina, więc nie była nawet spóźniona. O co mogło mu chodzić? Z drugiej strony dobrze, że dzwonił. Nie musiała robić tego pierwsza.

- Witam!- przywitała go najradośniej jak umiała.- Dobrze, że pan dzwoni.

- Też się cieszę, słysząc pani głos.- powiedział miękko. Gdyby w tej chwili nie siedziała, z pewnością ugięłyby się pod nią kolana.- Właściwie to jest główny powód dla którego dzwonię. Mam nadzieję, że nasze spotkanie wciąż aktualne, i że nie zdezerteruje pani w ostatniej chwili?

- Właśnie w tym celu zamierzałam do pana zadzwonić.- wyznała.- Musimy je przełożyć, przykro mi.

            Zamilkł na chwilę.

- Dlaczego?- spytał powoli.- Z mojej strony nie musi się pani niczego obawiać. Chyba nie wystraszyłem pani?

- Nie o to chodzi czy się czegoś obawiam czy nie.- bezradnie wzruszyła do siebie ramionami, zupełnie jakby mógł to zobaczyć.- Mam problem z dziećmi, i po prostu nie mogę ich dzisiaj zostawić samych.- wypaliła, uświadamiając sobie w momencie, gdy wypowiadała te słowa, że on przecież nie ma zielonego pojęcia o dzieciach.- Wolę mieć je na oku, w razie gdyby coś się stało.- dodała przepraszająco, jednocześnie będąc zła na siebie, że nie ubrała tego w bardziej odpowiednie słowa.

- Ma pani dzieci?- w jego głosie zabrzmiała konsternacja.

- Tak. To znaczy nie… Jeszcze nie.- poprawiła się.- To dłuższa historia. Podczas spotkania zdradzę nieco więcej szczegółów, teraz nie mam ochoty o tym rozmawiać. Wolałabym nie robić tego przez telefon.- była pewna, że po tej informacji całkowicie straci nią zainteresowanie.

            Kobieta z dziećmi nie jest zbyt łakomym kaskiem dla wolnego, bez żadnych zobowiązań faceta. To balast, od którego lepiej trzymać się z daleka.

- Tak myślałem: kobieta-zagadka, i nie myliłem się!- zaśmiał się krótko.- Sporo tajemnic pani skrywa, pani Aniu.

            Przeszedł ją nieznany dotąd dreszcz, gdy miękko wypowiedział jej imię.

- Skoro pan tak uważa…- uśmiechnęła się zalotnie, mimo, że nie mógł tego widzieć.- Nie zawsze tajemnice czynią ludzi ciekawszymi. Czasem lepiej jest po prostu nie wiedzieć.

- Myli się pani.- zaprzeczył łagodnie.- Być może jest tak wygodniej, lecz o ile bardziej interesująco. Osobiście nie mogę się doczekać kiedy poznam panią bliżej i zapoznam się z tym co pani tak skrzętnie skrywa na dnie duszy.

- A skąd ta pewność, że będę chciała to przed panem odkryć?- spytała zadziornie.- Poza tym nie sądzę, by dla pana było to coś nadmiernie interesującego.

- W tym również pozwolę sobie się nie zgodzić z tobą, Aniu.- usłyszała w jego głosie rozbawienie. Ku jej zaskoczeniu niespodziewanie przeszedł na bliższą formę.- Może już w końcu przestaniemy z tym „pan” i „pani”?

- Jasne, nie mam nic przeciwko.- zgodziła się, czując wypełzający jej na policzki rumieniec. Całe szczęście, że jej w tej chwili nie mógł zobaczyć. Zarumieniła się niczym uczennica.

- Świetnie, tak będzie znacznie prościej. W takim razie kiedy teraz znajdziesz dla mnie czas?- dopytywał nieustępliwie.

- Naprawdę masz zamiar spotkać się z kobietą posiadającą dwójkę dzieci?- spytała z niedowierzaniem.- Nie przeszkadza ci to?

- Dlaczego miałoby mi przeszkadzać?- był równie zdumiony.- Nie widzę w tym żadnego problemu.

- Ach, tak….- umilkła na sekundę i przygryzła dolną wargę.- W takim razie może umówmy się jutro o tej samej porze?- Spodziewała się, że na wzmiankę o dzieciach wycofa się z wcześniejszej propozycji, a tymczasem pozytywnie ją zaskoczył.- Zadzwonię gdyby coś uległo zmianie.

- Oczywiście, będę po telefonem.- zgodził się bez wahania.- W jakim wieku masz dzieci?

- Piętnastolatka Tosia i pięcioletni Bartek.- wyrecytowała szybko.- Bartek dzisiaj spadł z huśtawki i jest dość marudny, dlatego wolałabym go nie zostawiać tylko z siostrą.

- Zatem przegrałem z pięciolatkiem?- zażartował.- Rozumiem, że nie miałem żadnych szans w tym starciu?

- Najmniejszych.- zaśmiała się.- Obiecuję, że następnym razem dam ci fory i zwiększysz swoje szanse!

- Trzymam cię za słowo!- zachichotali oboje naraz.

            Kładąc się do łóżka, rozmyślała o dotychczasowych spotkaniach z Adamem i o dzisiejszej rozmowie. Przypominała sobie ostatnie kłótnie z Piotrem i automatycznie ich obydwóch porównywała. Obaj byli tak bardzo różni, tak samo przystojni i… obaj tak bardzo niebezpieczni. Piotra znała od tak dawna, a jednak nie do końca wiedziała czego może się po nim spodziewać, zaś Adama nie znała w ogóle, nie miała pojęcia do czego jest zdolny. Z drugiej jednak strony coś ją ku niemu przyciągało, i zamiast stanowczo powiedzieć „nie” spotkaniu, o które zabiegał, to jeszcze nie wiedzieć czemu sama zaproponowała godzinę. Z jego oczu biła jakaś taka jasność i szczerość czemu nie mogła się oprzeć, a co zawsze wysoce sobie ceniła. Piotr z natury był powściągliwy, rzadziej pozwalał sobie na okazywanie uczuć i emocji. Skrywał to zazwyczaj pod maską niewzruszonego spokoju.

            Naciągnęła kołdrę po sam czubek nosa. Przymknęła powieki mając przed oczami uśmiechniętą twarz Adama.

 

cdn.