piątek, 25 września 2020

Gdy zaszumią wierzby (cz. V)

 

 


V 

Bartek

            Chłopiec przykucnął obok półki z samochodzikami i wziął do ręki niewielkiego jeepa. Postawił go koło siebie na podłodze i kilka razy puścił do przodu, chwytając za każdym razem, by ten nie pojechał zbyt daleko. W przedszkolu, do którego chodził, auta były jego ulubionymi zabawkami, zaś ten właśnie jeep był tym, po którego sięgał w pierwszej kolejności. Sam nie był do końca pewien dlaczego akurat on spodobał mu się najbardziej. Miał już kilka otarć, obdrapany bok i nieco skrzywione koło, lecz mimo wszystko gdy Bartek brał go do ręki czuł się jakoś spokojniej.

            Tego dnia czas w przedszkolu zaczął się chłopcu niemiłosiernie dłużyć od momentu, gdy pani przedstawiła temat, który mieli dziś omawiać: wakacje. Przedszkolanka zaczęła wypytywać dzieci jak spędzały ten czas i co najlepiej wspominają. Bartek w pierwszym odruchu miał ochotę zatkać sobie uszy, gdy dzieci z grupy przekrzykując się jedno przez drugie zaczęły opowiadać o wakacjach spędzonych z rodzicami. Powstrzymał się jednak widząc na sobie wzrok nauczycielki, i połykając łzy, milczał. Czuł jedynie jak coś nieokreślonego wielkości piłeczki do ping ponga zagnieździło mu się w okolicy serca i zaczęło niemiłosiernie uciskać. Ciężar ten rósł z każdą chwilą, gdy zbliżała się jego kolej opowiadania o swoich wakacyjnych wrażeniach.

Co prawda wakacje z ciocią Anną nie były takie złe, większość czasu spędził bawiąc się z nią w memory i na wyprawach na lody. Kiedy musiała iść do pracy zostawał z nim wujek Piotrek lub jakaś niania, więc nie mając nic lepszego do roboty szedł wtedy do swojego pokoju i grał na komputerze. Tęsknił jednak bardzo za rodzicami. Gdy nikt nie widział stawał przy oknie w swoim pokoju i patrzył na rosnące nieopodal domu wierzby, które swoim szumem przypominały mu wspólne momenty z rodzicami i z Tosią. Nie przyznawał się jednak nikomu do takich chwil słabości, wolał by każdy myślał o nim jaki jest dzielny i jak sobie świetnie ze wszystkim radzi.

- To jak, Bartuś?- z zamyślenia wyrwał go głos nauczycielki.- Opowiesz nam troszeczkę co robiłeś w wakacje?

            Serce zaczęło mu mocniej bić, nie odpowiedział. Czuł jakby wokół jego żeber pojawiła się jakaś wielka obręcz, która zaciskała się coraz mocniej i mocniej. Ścisnął w rączce auto i drugą ręką zaczął bawić się kołami jeepa. Nie lubił, gdy wszyscy patrzyli właśnie na niego.

- Nie wyjeżdżałeś nigdzie?- drążyła nauczycielka.- Chodziłeś na place zabaw?

            Ledwie dostrzegalnie skinął głową.

- Chodziłem.- wymamrotał pod nosem, spuszczając głowę.

- Świetnie!- pani Marlena radośnie podniosła głos.- Może jeszcze robiłeś coś ciekawego? Opowiedz nam.

- Dostałem psa.- powiedział niemal szeptem.

- Cudownie!- rozpłynęła się nauczycielka.- A może zdradzisz nam jak ma na imię?

- Dino.- na wspomnienie nowego przyjaciela Bartek poczuł jak robi mu się ciepło brzuchu.

- Cudownie! Czyli jednak wakacje były bardzo udane, zyskałeś nowego towarzysza!- nauczycielka z uśmiechem zwróciła się do kolejnego dziecka.- Lenka, teraz ty nam opowiedz jak spędzałaś wakacje.

            Odetchnął, gdy wszyscy skupili swoją uwagę na kimś innym. Nieznośny ciężar w piersi powoli zelżał i ze spokojem mógł powrócić do zabawy, nikt nie zwracał już na niego uwagi. Nikt, oprócz Natana, który zauważył trzymane przez Bartka autko i nie spuszczał z niego oczu od dłuższego czasu. W pewnym momencie przykucnął obok kolegi i gdy ten na moment postawił samochód na podłodze, od razu go złapał i szybko odsunął się na bezpieczną odległość.

            Bartek zauważył to natychmiast i odwrócił się, by odebrać koledze zabawkę, lecz ten schował ją za plecami.

- Oddaj!- zażądał oburzony Bartek.- Byłem pierwszy!

- Ale ja też chcę! Ty już go długo masz!

- Nigdy nim się nie bawiłeś!- Bartek wyciągnął rękę.- Dawaj!

- No to sobie weź!-  Natan zaczął się śmiać.- Albo niech ci tata kupi!

            Bartek był już pewny, że dzisiejszy dzień nie będzie miał udanego zakończenia. Z premedytacją kopnął kolegę w kostkę, a następnie z całej siły przyłożył mu piąstką w nos. Z zadowoleniem odnotował, że Natan natychmiast zaczął płakać, i wypuścił samochodzik z ręki, łapiąc się za twarz. Bartek skorzystał więc z okazji i z powrotem złapał jeepa, lokując go w zbudowanym dla niego garażu z klocków lego.

Początkowo siedział nieruchomo wsłuchując się jednym uchem w płacz Natana, lecz nieoczekiwanie w pewnym momencie poczuł pod powiekami piekące łzy. Zamrugał szybko, by się ich pozbyć, lecz one nie dawały za wygraną. Wezbrały się w kącikach oczu chłopca i spłynęły powoli po jego policzkach. Nie przejął się zbytnio, gdy pani Marlena krzyczała i zagroziła, że zaraz o zajściu powiadomi rodzinę. Ciocia Anna jest zawsze dla niego wyrozumiała. Na pewno nie inaczej będzie i tym razem.

 

Tosia

- No żesz, kuźwa mać!- warknęła Lena, gdy razem z Tosią wysiadły z autobusu i skierowały się w stronę jej mieszkania.

- Co jest?- Tosia podążyła za jej wzrokiem i zobaczyła jedynie dwóch chłopaków stojących pod klatką. Tych samych, których widywała za każdym razem, gdy przychodziła do koleżanki.

- Ci znowu tu wystają, ćwoki jedne.- burknęła Lena, mocując się z zamkiem od plecaka.- Jeszcze się ktoś przyczepi i będzie chryja.

- Kto się ma przyczepić? Nikogo tu nie ma.- Tosia lekceważąco wzruszyła ramionami, nie bardzo rozumiejąc przyczynę jej wzburzenia.

- Policja tędy przejeżdża co jakiś czas.- wyjaśniła niechętnie Lena.- Jakby ich zgarnęli to mogą też zajrzeć do nas, a wtedy to dopiero byłby żar!

- Jeszcze ani razu ich tu nie widziałam, daj spokój.- Tosia udawała, że nie patrzy w kierunku chłopaków, którzy z coraz większym zainteresowaniem zaczęli spoglądać w ich kierunku.- Co z Tymonem?

- Przyjdzie za jakiś czas.- odrzekła krótko Lena.- A może ich ściągniemy do siebie i się zabawimy?- wypaliła raptownie. Ściszyła głos, wymijając chłopaków i przypadkowo uderzyła jednego z nich plecakiem.

            Tosia nieco zaskoczona obrotem sprawy, pospiesznie ruszyła za nią po schodach.

- Hej dziewczyny, gdzie tak biegniecie?- zagaił natychmiast drugi z nich, wypuszczając z ust strużkę dymu papierosowego i wpatrując się intensywnie w Lenę.

            Jej zbyt krótka obcisła spódniczka wyraźnie zrobiła na nim wrażenie. Mierzył dziewczynę spojrzeniem od stóp do głów, jakby nie móc się napatrzeć.

- Jak to gdzie, na imprezkę!- odrzekła wesoło Lena.- Może dołączycie do nas chłopcy?

- Już was lubię.- chłopak wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.- Jak na imprezę to chętnie. Panie przodem.- dwornym gestem przepuścił je i ruszyli razem po schodach.

            Tosia szła za Leną, całkiem zbita z tropu. Nie spodziewała się takiego obrotu sprawy i zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem nie skorzystać z jakieś okazji i nie zniknąć pod byle pretekstem. Jednak nie była do końca pewna czy pozostawienie Leny samej jest dobrym pomysłem. Ci dwaj młodzi mężczyźni z pewnością nie wylewali za kołnierz i szli licząc na dobrą zabawę. A może jeszcze na coś więcej.

Ich pewne siebie zachowanie nie podobało się Tosi. Poszła za Leną do kuchni.

- Po co ich tu zaprosiłaś?- spytała szeptem.- Znasz ich?

- Z widzenia, jak ty. To Marcin i Kuba.- Lena sięgnęła po cztery kieliszki i cztery szklanki.- A dlaczego nie? Jesteśmy samotnymi dziewczynami, które potrzebują towarzystwa żeby się dobrze bawić.- zachichotała.

- Ty nie jesteś samotna.- zwróciła jej uwagę Tosia.

- Ale ty jesteś.- odparowała Lena.- Już daj spokój z tym swoim Karolem, zrobił cię na szaro. I przestań być taką cnotką, czas wydorośleć.

            Poszła do pokoju, nie oglądając się na Tosię, która jak wrośnięta w ziemię po słowach koleżanki, została na środku kuchni.

 Z ociąganiem poszła za Leną, usiadła z dala od całej trójki i włączyła telewizor. Zaczęła się zastanawiać kiedy wróci Tymon. Mimo, że nie znała go zbyt dobrze, wolała by już przyszedł. Był w końcu chłopakiem Leny, raczej nie podobałoby mu się, że jego dziewczyna robi maślane oczy do kogokolwiek.

Zdumiała się jeszcze bardziej kiedy przyszedł po parunastu minutach. Wyglądało na to, że cała trójka zna się bardzo dobrze. Przywitali się jak starzy znajomi i w niedługim czasie siedzieli razem nad butelką zimnej Bols.

- A tobie co, królowo, trzeba przynosić pod nos?- Lena zsunęła się z krzesła i lekko chwiejnym krokiem podeszła do biurka i postawiła przed Tosią podwójny kieliszek.- Chodź do nas bliżej, zapoznacie się.

- Jasne, zaraz się przysiądę.- zgodziła się Tosia niezbyt chętnie, podnosząc się z krzesła.

            Mimo, że urywając się z lekcji przyszła tu licząc na odprężenie i dobrą zabawę, to nie miała jakoś szczególnej ochoty dołączyć do nowego towarzystwa. Przesunęła się jednak bliżej w stronę Leny i unikając spojrzeń usiadła obok, upijając łyk z kieliszka. Postawiła go na stole i wówczas poczuła na sobie spojrzenie Marcina.

            Nie spuszczając z niej oczu napełnił swój kieliszek przezroczystym płynem i wypił cały, demonstracyjnie odstawiając go na miejsce.

- Tak to się robi, królowo.- powiedział, zakładając sobie włosy za uszy. Wyglądały na dawno nie myte i tłuste, porozdzielane od siebie drobnymi strąkami.- Teraz twoja kolej.

            Tosia mechanicznie wzięła kieliszek do ręki i wypiła całość jednym haustem. Ostry smak spowodował, że jej oczy wypełniły się łzami i zapiekło ją w gardle. Do tego stopnia, że zaniosła się gwałtownym kaszlem.

Lena ze śmiechem poklepywała ją po plecach i postawiła szklankę coli. Tosia chwyciła ją  i łapczywie wypiła niemal całość. Gdy otarła łzy zobaczyła wokół siebie zadowolone spojrzenia pozostałych.

- Jak to mówią: pierwsze koty za płoty!- zarechotał Kuba, wznosząc rękę do toastu.- Wypijmy teraz za Tośkę, wzięła się dziewczyna do roboty!

            Nie była do końca pewna czy ma chęć dalej towarzyszyć Lenie i jej nowym kolegom, jednak po czwartym kieliszku wszystko jej jakoś zobojętniało. Nie czuła się już na siłach wracać do szkoły, musiała jednak gdzieś odczekać klika godzin, by po powrocie do domu ciotka nie wyczuła woni alkoholu. Jeszcze do tej pory nie zdarzyło się, by ciotka się na nią wściekła z jakiegoś powodu, w domu nigdy nie było hałasu czy wrzasków. Tosia jednak wolała sama nie sprawdzać gdzie leży granica wytrzymałości nerwów Anny. Po ostatniej rozmowie z nią długo analizowała w duchu co usłyszała, i musiała przyznać, że ciotka ma wiele racji. Trudno było jednak wcielać w życie coś, do czego sam człowiek nie jest do końca przekonany i do czego nie ma się serca. A od czasu śmierci rodziców Tosia nie miała serca do niczego.

Lena z wyraźnie zmętniałym wzrokiem usiadła na kolanach Tymona i zaczęła go namiętnie całować, opierając się rękami o ścianę za jego głową. Dłoń Tymona natychmiast powędrowała wzdłuż ciała dziewczyny, po nodze przez pośladki aż w stronę biustu. Lena mrucząc z zadowolenia zaczęła powoli rozpinać jego koszulę.

Marcin wygłodniałym wzrokiem przyglądał się ich poczynaniom, aż jego oczy spoczęły na Tosi. Wytrzeźwiała niemal natychmiast, kiedy podniósł się z kanapy i kucnął obok jej kolan, dmuchając jej w twarz mocnym zapachem alkoholu. Niemal podskoczyła kiedy dotknął ręką jej uda, ściskając mocniej materiał spodni.

Wstała z krzesła, i chcąc szybko złapać plecak, przeliczyła swoje siły. Kolana jej się nieco ugięły i wylądowała na sąsiedniej kanapie w pobliżu Tymona i Leny. Nim zdążyła zebrać myśli Marcin zbliżył się i usiadł obok, obejmując ją zadziwiająco silnym ramieniem i przyciągając do siebie.

- Przestań, puść mnie.- szarpnęła się, przeklinając w duchu wypity w nadmiarze alkohol.

            Chłopak jakby nie słyszał co do niego mówiła. Z błąkającym się po twarzy uśmiechem nachylił się, by ją pocałować. Tosia w panice zaczęła odwracać głowę i kręcić nią na wszystkie strony, unieruchomiona ramieniem Marcina. Wydało jej się, że minęła wieczność do momentu kiedy udało jej się wyswobodzić jedną rękę i skutecznie go odepchnąć.

- Zostaw ją, Marcin.- odezwała się Lena pomiędzy jednym pocałunkiem a drugim.- Nie chce to nie.

- Jak to nie chce, zaraz jej pokażę…- urwał, gdy niespodziewanie Tosia wyślizgnęła się z uścisku.

            Chwytając po drodze plecak, na niepewnych nogach i zawrotami głowy wyszła z mieszkania. Przystanęła przed blokiem, zachłannie wciągając płucami świeże powietrze, które skutecznie zaczęło oczyszczać organizm. Z każdą kolejną chwilą czuła jak odzyskuje jasność umysłu. Zarzuciła plecak na ramię i postanowiła zrobić sobie długi spacer do domu, który z pewnością otrzeźwi ją do końca i nie pozwoli wzbudzić niczyich podejrzeń.

 

Anna

Ze zmęczenia padała na twarz, lecz satysfakcja z zakończonego kolejnego reportażu była ogromna. Wróciła właśnie z nagrań, Jędrkowi pozostało teraz wszystko zmontować i oddać do ewentualnych niewielkich korekt. Miłosz, kierownik produkcji, koniecznie upierał się co do swojej wizji i chciał mieć wpływ na efekt końcowy, widząc jednak upór Anny i analizując jej uwagi ostatecznie wycofał się ze swoich pomysłów. Dumna z siebie, iż udało jej się przeforsować kolejny raz swoje zdanie, wyszła z budynku nucąc sobie samej pod nosem fanfary.

Wiedziała już, że dobrze zrobiła nie rezygnując z pracy i nie poświęcając się tylko i wyłącznie opiece nad dziećmi. Praca to był jej żywioł, w którym potrafiła się zanurzyć na długie godziny i zapomnieć na ten czas o wszystkich wokół problemach. Skupiała się tylko i wyłącznie na swoich bohaterach, którzy niejednokrotnie musieli stawić czoła przeciwnościom losu, o jakich niektórym się nawet nie śniło. Robiła reportaż płacząc z radości lub ze smutku wraz z jego uczestnikami, a potem godzinami przeglądała taśmy i wybierała z nich to co najlepsze, to co mogło stać się kwintesencją programu.

Tym razem znowu pod lupę wzięła problemy z trudną młodzieżą. Główną postacią w reportażu była szesnastoletnia Kinga, do niedawna wzorowa uczennica, pochodząca z zamożnej rodziny, która w ciągu kilkunastu ostatnich miesięcy popadła w konflikt z prawem, między innymi biorąc udział w kilku bójkach i dokonując napadu na sklepy jubilerskie. Podczas rozmowy z Anną przebywała w zakładzie poprawczym o wzmożonym nadzorze wychowawczym i nie przejawiała żadnych objawów skruchy. Opowiadała o swoim życiu beznamiętnie, bez jakichkolwiek emocji i Annę nie raz ogarnęło pragnienie, by przygarnąć do siebie tę na pozór zadziorną dziewczynę i mocno ją wyściskać. Wątpiła, by ostatnio robili to jej rodzice. Na jakąkolwiek wzmiankę o nich Kinga reagowała jedynie wzruszeniem ramion i krótkim „a co to ich obchodzi”.

Przyglądając się sobie i dziewczynie na dużym ekranie Anna oczyma wyobraźni widziała już  Tosię na jej miejscu, i aż zadrżała na samo wyobrażenie. Tosia nie pasowała zupełnie do takiego świata. Być może Kinga również, lecz ona nie miała żadnego wsparcia w bliskich, zaś Tosia z pewnością zdaje sobie sprawę z tego, że ma na kim polegać. I że na niej polega młodszy brat. Jej chwilowe rozchwianie emocjonalne nie może doprowadzić do tego, by znalazła się o niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu.

            Z zadowoleniem, podśpiewując półgłosem jedną z piosenek Katy Perry, Anna zaniosła torbę z zakupami do kuchni. Wyjęła z niej białe martini i postawiła na stole. Gdy podniosła wzrok, ku swemu zaskoczeniu zobaczyła siedzącego tam Piotra. Czytał Newsweeka i sięgał właśnie po szklankę z herbatą. Wyglądało jakby na nią czekał.

            Jego wzrok zatrzymał się na butelce martini. Uniósł do góry jedną brew.

- Co dzisiaj oblewasz? O czymś nie wiem?

- A w którym momencie się zatrzymałeś?- spytała cierpko.- Bo już straciłam rachubę.

- Sama zamierzałaś wypić całą butelkę czy z kimś się podzielisz?- udał, że nie słyszy pytania.

- Nie twój interes.- zirytowana odwróciła się i zaczęła wkładać produkty do lodówki.- Pij tą swoją herbatę.

Nie odpowiedział. Zaszeleścił kartkami, jakby na znak, że zaintrygowało go coś zupełnie innego niż ich rozmowa.

Anna nie podejmowała tematu przeczuwając, że Piotr zaraz sam się odezwie.

Było zbyt wątpliwe, by przyszedł porozmawiać z nią jedynie o pogodzie czy zakupach. Ostatnio nie rozmawiali ze sobą prawie wcale. Mijali się jedynie w drzwiach kiwając sobie uprzejme „cześć”. Z drugiej jednak strony była mu i tak niezmiernie wdzięczna, że zdecydował się zostać w domu przez jakiś czas. Mógł przecież wyprowadzić się tak po prostu, nie zważając na jej prośby. Być może jednak w pewnym stopniu czuł się częściowo odpowiedzialny za dzieci, które z dnia na dzień zostały same, a które do tej pory zwracały się przecież do niego „wujku”.

Przeczucie jej nie zmyliło. Kiedy w końcu odłożył gazetę, spojrzał na nią poważnie.

- Anka, chcę się wyprowadzić do końca tygodnia. Tobie to chyba już bez różnicy kiedy to nastąpi.

- Wiesz, że nie.- odwróciła się i skrzyżowała ręce na piersiach.- Zależało mi żebyś został do czasu kiedy zakończy się cała ta sytuacja. Jeśli wyprowadzisz się wcześniej, mogę stracić szansę na to by dzieci tu zostały. Mam ci to jeszcze raz wytłumaczyć?

- Anka, poznałem kogoś.- spojrzał jej w oczy.- Oboje wiemy, że cała ta sytuacja jest bez sensu. Nie chcę już dłużej czekać, to wszystko zbyt długo trwa.

- Wiem.- jeszcze niedawno cała w euforii, teraz była bliska płaczu.- Poczekaj jeszcze dwa tygodnie, mogą być decydujące.

- Powiedziałem ci, że nie chcę już czekać.- potrząsnął głową.- Na to, czy dzieci zostaną przy tobie nie ma żadnego wpływu fakt czy mieszkam tu czy nie. Ty jesteś sprawdzana, bo składałaś wniosek.

- Mylisz się.- zaprzeczyła ciszej.- Oboje go składaliśmy. Jesteśmy sprawdzani oboje.

- Nie składałem żadnego wniosku… nie podpisywałem…- zmarszczył brwi, usiłując sobie coś przypomnieć.- Anka, o co chodzi? Czegoś nie wiem?

Gdy nie odpowiedziała jego twarz poczerwieniała.

- Czy ty chcesz powiedzieć, że podrobiłaś mój podpis, do jasnej cholery?!

            Ledwie dostrzegalnie skinęła głową.

- Przestań się ciskać.- lekko wzruszyła ramionami.- Zależało mi żeby załatwić to jak najszybciej i mieć już z głowy.

- Zależało ci?! Nie pytając mnie o zdanie?!- Piotr rozwścieczony podniósł się miejsca.- Czy ty kompletnie oszalałaś?

- Chciałam mieć jak największą szansę na to, by wniosek nie został odrzucony.- wyznała.- Myślałam, że i tak nie będziesz miał nic przeciwko, przecież lubisz te dzieci.

- Anka, to nie ma nic do rzeczy!- gwałtownie odsunął krzesło i cisnął gazetą w stół.- Mogłaś mi o tym po prostu powiedzieć, a nie kłamać.

- Nie okłamałam cię, po prostu nic ci nie powiedziałam.- wiedziała, że w tamtym momencie przegięła, lecz nic nie mogła poradzić na to, że tak bardzo zależało jej na pozytywnym rozpatrzeniu sprawy przez sąd.- Niedługo przyjdzie postanowienie i będziesz wolny, tak jak tego chcesz.- dodała z ironią.

            Oparł ręce na blacie kuchennym.

- Wiesz, że mógłbym teraz złożyć doniesienie, że podrobiłaś mój podpis? Twój wniosek zostałby uznany za nieważny.

            Niemal przestała oddychać.

- Nie zrobisz tego.- wyszeptała.

            Głos jej nieco zadrżał, lecz nie spuściła wzroku pod jego kpiącym spojrzeniem. Nie mogła uwierzyć, że mówi to mężczyzna, z którym dwanaście lat temu przysięgała sobie miłość. Że to ten sam mężczyzna, za którego plecami w szaleńczym tempie kilka lat temu pędziła na motorze. Że to ten sam mężczyzna, który jeszcze jakiś czas temu często spoglądał na nią z czułością i zainteresowaniem. Ten stojący przed nią wkurzony facet, nie miał już w sobie nic z tamtego ciepłego, ujmującego chłopaka o szczerym uśmiechu. Zaciskał ze złości usta, a jego oczy ciskały gromy, z dawnego uwielbienia nie pozostało już nic.

- Dlaczego nie?- skrzywił się złośliwie.- Taka znana dziennikarka, i posuwa się do takich zagrywek żeby osiągnąć swój cel? Nieładnie, Anno. Wystarczy żebym poszedł do pierwszej lepszej gazety, od razu wyczują dobrego newsa. Myślisz, że tego nie podchwycą?

            Przełknęła głośno ślinę, uświadamiając sobie w jednej chwili jak bardzo nienawidzi ją własny mąż.

- Skoro tak bardzo tego chcesz to wyprowadź się, proszę bardzo.- powiedziała, czując ucisk w gardle.- A najlepiej zrób to już dzisiaj. Masz na to dwie godziny.- dodała zimno, z pozornym spokojem, lecz w jej głowie kłębiło się milion różnych scenariuszy.

            Usłyszała tupot psich łap i po chwili do kuchni wpadł Dino, radośnie merdając ogonem. Najpierw przywitał się z Anną, a następnie podbiegł do Piotra i wspiął się po jego kolanach, wyczekując na odrobinę czułości. Mężczyzna jednak nie był w nastroju do zabaw. Odtrącił psa najpierw niezbyt delikatnie, a potem uderzając Puszka nogą w brzuch, odsunął nieco od siebie. Zwierzę zapiszczało z bólu i odbiegło w bok.

            Anna skoczyła psu na ratunek, biorąc go natychmiast na ręce i gładząc ostrożnie po grzbiecie.

- Gdybym była facetem oddałabym ci teraz z nawiązką za tego psa.- powiedziała złowróżbnym tonem, zwracając się do Piotra.- Ale nie jestem, więc wynoś się stąd jeszcze dzisiaj!

            Piotr zaśmiał się i zabrał ręce z blatu.

- Cieszę się, że w końcu zgadzamy się w tej sprawie. Nie wiem czy dam radę się wyrobić w dwie godziny, ale chyba mi to wybaczysz.- spojrzał ostentacyjnie na zegarek.- A co do tego podpisu…- zawiesił głos.- Na razie zostawię to tak jak jest. Jesteś przecież grzeczną dziewczynką i lubisz swoją pracę. Nie chciałabyś jej stracić, prawda?

            Wyszedł, a Anna oparła się plecami o ścianę i powoli osunęła na zbawienny taboret. Oblizała wyschnięte usta. Drżącą ręką sięgnęła po zimną niedopitą o poranku herbatę i wypiła łyk.

            Nawet nie zauważyła kiedy do kuchni weszła Tosia. Obrzuciła Annę niepewnym spojrzeniem i uniosła w górę brwi.

- Wszystko okej?- zagadnęła ostrożnie, sięgając po jabłko.

- Jasne.- odrzekła Anna bezbarwnym tonem.- Okej. Wszystko jest okej.