środa, 22 lipca 2020

Za horyzontem







Agata wyskoczyła z łóżka, podbiegła do okna i otworzyła je z taką energią, że omal nie wyleciały z zawiasów. Z przyjemnością wciągnęła rześki powiew świeżego powietrza, płynący prosto na jej twarz. Ogarnęła wzrokiem panoramę pól i łąk, rozciągających się u podnóża wzniesienia, na którym stał jej dom. Uśmiechnęła się do siebie, patrząc na rozhuśtane łany zbóż, które chwilami unosiły się i opadały, momentami iskrząc się w słońcu niczym prawdziwe srebro. Biegnąca pomiędzy nimi droga do sąsiedniej wsi, wiła się jak serpentyna i znikała w oddali ginąc wśród brzóz, tworzących niewielki zagajnik. Trudno było słowami oddać piękno, jakim zachwycało Roztocze. Trzeba go było samemu zobaczyć i poczuć, a następnie rozkoszować się nim, tak jak smakuje się zapach sosnowego lasu, rosnącego w pobliżu domu Agaty.
            Słysząc znajomy warkot silnika traktora, odsunęła się szybko od okna, przysłaniając je firanką i dyskretnie zajrzała. Robert najwyraźniej postanowił nie czekać na nią ze śniadaniem, tylko zabrać się do pracy. Oczywiście nie podlegało dyskusji, że pracy wiecznie było w bród, lecz po ich ślubie do tej pory utarło się, że mimo nawału obowiązków śniadania zwykle jedli razem, był to ich codzienny rytuał. Lubili planować co w ciągu dnia trzeba zrobić, bowiem posiadanie dwustu hektarów ziemi było nie lada wyzwaniem. Natomiast od kilku dni Robert zasuwał za dwóch, chodził jak struty, a gdy tylko pojawiała się Agata mruczał pod nosem kilka nieuprzejmych słów i znikał. Wracał, gdy kładła się już do łóżka, i wstawał, kiedy jeszcze spała.
            Zachowanie męża budziło jej ogromne zdumienie, tym bardziej, że nie przechodzili żadnego kryzysu, a przynajmniej nic do tej pory na to nie wskazywało, nawet na jego początek. Ich najbliższymi sąsiadami byli rodzice Agaty, mieszkający z jej siostrą Anetą i babcią, w odległości około pół kilometra, i nie było w pobliżu żadnej innej przyczyny, dla której Robert mógłby znikać niespodziewanie na kilka godzin.
            Przyglądała się zza firanki jak mąż wyskakuje z traktora i podchodzi do przyczepy, jak pochyla się i poklepuje podskakującego radośnie psa. Z fascynacją patrzyła jak wrzuca jeden worek za drugim, jak pracują mięśnie jego ramion. Odgarnął włosy z czoła i jakby tknięty niespodziewanym przeczuciem rozejrzał się czujnie dookoła. Utkwił baczny wzrok w oknie sypialni, przy którym stała, a następnie dokończył ładowanie worków i wskoczył jak poparzony za kierownicę ciągnika. Ruszył przed siebie z gwałtownym szarpnięciem, jakby goniła go sfora ujadających wściekle psów.
            Agata westchnęła i ponownie odsunęła na bok zasłony, pozwalając by pokój rozjaśniło słońce. Zapowiadał się kolejny dziwny dzień.
            Po śniadaniu zajrzała do barku i z wewnętrzną satysfakcją obejrzała rząd butelek. W ciepły wieczór po ciężkiej pracy z pewnością najlepsza będzie whiskey z lodem. Robert nie powinien odmówić takiemu specjałowi. Jak dotąd zazwyczaj raczył się nią jedynie w te dni, gdy praca szczególnie dała mu się we znaki. Dzisiaj z pewnością będzie umordowany niemiłosiernie, Agata w duchu już zaczęła obmyślać wieczorny plan działania.
- Ważniak, idziemy!- zawołała psa, sięgając jednocześnie po robocze rękawice.
Owczarek zastrzygł uszami, nie odrywając oczu od kota. Czarnobiały pers spacerował dumnie po gzymsie kominka i ani myślał zejść. Naprężył dumnie ogon i powachlował nim ostentacyjnie w lewo i w prawo, jakby celowo chciał zdenerwować rywala.
            Agata poklepała owczarka.
- Chyba nie myślisz wejść na kominek?- spytała z politowaniem.- Trochę za duży jesteś, kolego. Chodź ze mną do piwnicy, trzeba tam ogarnąć. Przynajmniej będę miała z kim pogadać.
            Weszła do korytarzyka, przesunęła dywan i podniosła klapę do góry, osłaniającą zejście do piwnicy.
- Ale tu ciemno.- zamruczała do siebie pod nosem, schodząc w dół i przyświecając sobie latarką.- Przydałoby się tu się z pięć latarek, a nie jedna.
            Wzdrygnęła się lekko czując chłód i niezbyt przyjemny zapach dobiegający z wnętrza piwnicy. Rozejrzała się dookoła po stosach starych gazet, porozwalanych po kątach słoikach, leżących wszędzie starych ubraniach i po całej masie rzeczy, które widziała po raz pierwszy. Sądząc po kilku spakowanych kartonach ktoś tu już był przed nią, próbując coś niecoś poskładać, lecz jego starania nie przyniosły rezultatu. Piwnica nie nadawała się jeszcze do użytkowania.
- Oto dlaczego nigdy nie lubiłam sprzątać.- Agata położyła latarkę na najwyższej skrzyni, rozświetlając wnętrze, by jak najlepiej widzieć. Pies na dźwięk jej słów zamerdał radośnie ogonem.- Już na sam widok zrobiłam się zmęczona.
Podwinęła rękawy i zaczęła mozolnie układać sterty książek, gwoździe i śrubki do oddzielnych kartonów, zaś porwane i zawilgocone stare ubrania powędrowały do największego worka.
            W najciemniejszym kącie piwnicy natknęła się na usypany kopiec starych, wyschniętych liści. Odgarnęła je niedbale nogą, lecz pod stopą coś wyczuła. Pochyliła się, odsunęła liście na bok i przejechała dłonią po niewyraźnym kształcie. Badając palcami zorientowała się, że jest to prostokątna, żelazna klapa z uchwytem. Pociągnęła ją do góry i ku swemu zaskoczeniu nie poczuła oporu, pokrywa uniosła się, ukazując niewielkie wnętrze.
            Dziewczyna oparła ostrożnie pokrywę o ścianę i poszła po latarkę. Zaświeciła nią do środka, z ciekawością lustrując wzrokiem nieoczekiwany schowek. Na samym jego dnie coś leżało, przykryte warstwą kurzu i kawałkiem szarego, płóciennego materiału. Sięgnęła ręką i odsuwając tkaninę, wyciągnęła ostrożnie pojedynczy arkusz papieru.
Ku swemu zdumieniu patrzyła na naszkicowany ołówkiem portret młodego mężczyzny, trzymającego konia za uzdę. Jego twarz nie należała do najprzystojniejszych, lecz było w niej coś takiego, co sprawiało, że Agata nie potrafiła oderwać od niej oczu. Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w pełne powagi oczy, wąskie usta, i krótkie, lekko falujące włosy. Sylwetka była dość szczupła, mężczyzna nie wyglądał na zbyt wysokiego. Na oko mógł mieć około trzydziestu lat.
Zaintrygowana odkryciem Agata obróciła w dłoniach papier. Podniosła się z kolan, aby wyjść na światło dzienne, żeby lepiej przyjrzeć się rysunkowi. Zrobiła kilka kroków w kierunku schodów, gdy niespodziewanie usłyszała za sobą huk. Odwróciła się i ze zdumieniem patrzyła jak metalowy regał z narzędziami zaczyna przechylać się w jej kierunku. Intuicyjnie odskoczyła w bok w ostatnim momencie, nim runął na ziemię w miejscu, w którym stała.
Ważniak zaczął szczekać jak oszalały. Podbiegł w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą znajdował się regał, lecz zaraz jego szczekanie zamieniło się w cieniutkie popiskiwanie, i z podkulonym ogonem i położonymi uszami wrócił na swoje miejsce.
Agata kompletnie zaskoczona uniosła w górę brwi i zachichotała, biorąc do ręki latarkę.
- Kochany! Ty, czterdziestokilogramowy słoń chyba nie boisz się duchów, co?- podrapała psa za uchem.- Chodź, obejrzymy nasze znalezisko! Może to jakiś nasz kuzyn z dawien dawna, jak myślisz?
            Weszła na schody prowadzące na górę, a Ważniak niemal deptał jej po piętach. Z ciekawością obejrzała się jeszcze za siebie i popatrzyła w piwniczny półmrok. Sama nie wiedząc dlaczego, poczuła na karku gęsią skórkę. Mogłaby przysiąc, że w głębi usłyszała jakiś złowrogi szelest.
            Nieco zdegustowana własnymi odczuciami przyspieszyła kroku i była z powrotem na górze. Zatrzasnęła klapę, zaś wraz z jej zamknięciem Ważniak odzyskał swój wigor. Popędził na podwórze przez otwarte drzwi, zaś Agata usiadła przy kuchennym stole i ostrożnie położyła przed sobą cieniutką kartkę, aby jej nie uszkodzić.
            Po namyśle zadzwoniła  do siostry.
- Hej, masz jeszcze urlop?- przywitała ją radośnie.- Może mnie odwiedzisz?
- Właśnie zabrałam się za pieczenie chleba i wolałabym go nie spalić.- perlisty śmiech Anety zabrzmiał po drugiej stronie.- Ale jeśli wytrzymasz beze mnie jeszcze z pół godziny, to nie omieszkam skorzystać z zaproszenia!
- Nie wiem czy dam radę!- udawane jęknięcie Agaty również zamieniło się w chichot.- Przyjdź, mam ci coś ciekawego do pokazania.
            Po przybyciu siostry od razu podsunęła jej swoje odkrycie.
- Tylko ostrożnie z tym, żeby się nie rozpadło.- rzekła ostrzegawczo.- Jak myślisz, kto to jest?
- Nie mam pojęcia.- Aneta z ciekawością pochyliła się nisko nad zdjęciem.- Może to nasza prababcia taka zdolna narysowała pradziadka?
- Że też od razu na to nie wpadłam!- Agata stuknęła się w czoło.- No pewnie, że trzeba wypytać babcię! Może to jej ojciec, przecież nie mamy żadnych zdjęć pradziadków!
- Widzisz, jak cię natchnęłam?- Aneta z zadowoleniem sięgnęła po kawałek szarlotki.- Pyszna! Teraz ty musisz przyjść spróbować mojego chlebka! Z Robertem, ma się rozumieć!
- On pewnie nie zechce, będzie zmęczony.- machnęła ręką Agata.- Sama do was przyjadę wieczorem, tylko się obrobię w domu.
- Obejrzałaś dokładnie całą tą skrytkę? Może tam coś jeszcze jest?
- Raczej już nie.- odrzekła z lekkim wahaniem Agata.
- Ale pewna nie jesteś?
- Nie.- przyznała.- Niezbyt nam się tam podobało z Ważniakiem. Było jakoś tak… dziwnie.
- Mieliście spotkanie z duchami?- Aneta roześmiała się.- Nie żartuj! Ty? Taka realistka?
- Wyobraź sobie!- prychnęła Agata.- Jak chcesz to z chęcią ciebie tam zaprowadzę!
            W tej samej chwili zadzwoniła komórka Anety i siostra uniosła się z krzesła, rzucając jej przepraszające spojrzenie.
- Muszę iść, mama chce żeby jej pomóc w oborze.- wyjaśniła, wychodząc.- A ty schowaj swojego cykora i zejdź jeszcze raz, zanim przyjedziesz do babci. Może jeszcze coś ciekawego tam wypatrzysz? Kto wie, co tam jeszcze jest, jakie skarby tam chowacie.
- Same truposze, nic więcej.- udając bezradność, Agata rozłożyła ręce.- Dobra, zajrzę tam, chociaż wątpię żeby coś jeszcze się uchowało.- obiecała niechętnie.- Może faktycznie coś przeoczyłam.
            Po południu, po powrocie z ogrodu, Agata postanowiła ponownie zejść do piwnicy, przed pojawieniem się Roberta. Nie chcąc narażać się więcej na żarty siostry, otworzyła wejście i zerknęła do środka, gwiżdżąc jednocześnie na Ważniaka.
            Pies pojawił się mgnieniu oka, jednak widząc gdzie zmierza jego pani, usiadł w pewnej odległości od piwnicy i ani myślał zejść razem z nią.
- Czekaj ty, kundlu jeden, przypomnę ci się, jak miska będzie pusta.- zagroziła Agata.- Wtedy to dopiero będziesz się kręcił. Teraz siedź tu i pilnuj mnie chociaż na odległość.
            Strofowała samą siebie za nieznany ucisk w gardle, który pojawił się znienacka, gdy stanęła już na samym dole. Uzbrojona w trzy latarki, porozkładała je w dwóch różnych częściach piwnicy, by uzyskać jak najwięcej światła, zaś z trzecią w garści zbliżyła się do płyty, pod którą ukryty był rysunek.
            Odsunęła ją ostrożnie jeszcze raz i zajrzała do środka. Niczego nie widząc wyciągnęła rękę i delikatnie badała wnętrze, zastanawiając się jednocześnie czego tak naprawdę szuka w tak wąskim miejscu.
            Zmroziło ją od środka, gdy usłyszała szelest za plecami. Szybko obejrzała się za siebie, lecz nie dostrzegła nikogo, ani niczego, co mogłoby powodować ruch. Jednak coś się zaczęło dziać. Jakimś nieznanym sposobem powietrze z dziwnym sykiem zaczęło się skądś przedostawać do piwnicy i tworzyć wir u jej stóp, który kręcił się z coraz większą prędkością.
            Agata przestraszona nie na żarty dwoma susami znalazła się na schodach, lecz wtedy ku jej zdumieniu coś przed nią wylądowało, jakaś kartka. Schyliła się po nią i zaświeciła latarką, mrużąc oczy. Na kartce papieru narysowany był bukiet polnych kwiatów. Agata była więcej niż pewna, że narysowała go ta sama ręka, która w tak subtelny sposób uchwyciła męskie rysy twarzy.
            Zachwiała się pod naporem powietrza, które zaczęło sięgać do jej kolan. Chwyciła się ręką za najbliższy stopień, lecz nie utrzymała równowagi. Machając rozpaczliwie rękami poleciała do tyłu, lądując na czymś miękkim. Zobaczyła jeszcze wirujący rój gwiazd i otoczyła ją ciemność.

II
            Otworzyła oczy i zamrugała powiekami. Leżała na łóżku w sypialni, a nad nią pochylały się intensywnie piwne oczy Roberta. Pomiędzy brwiami utworzyła mu się ostatnio głęboka bruzda, która teraz zrobiła się szczególnie widoczna.  
            Podniosła się i oparła na łokciu. Dotknęła niepewnie bolącej z tyłu głowy.
- Zemdlałam?- spytała z lekkim niedowierzaniem.
- Zemdlałaś, zemdlałaś!- powtórzył z ironią i odsunął się od łóżka.- Po jaką cholerę tam polazłaś? Chciałaś skręcić sobie kark?
- Dzięki! Ty jak zawsze potrafisz podnieść mnie na duchu!- stwierdziła z przekąsem, ostrożnie przybierając pionową postawę.
- Zapomniałaś o trzech najniższych stopniach, nadają się już do wymiany, nie można na nich stawać. A ty to właśnie zrobiłaś.- przypomniał z pretensją w głosie.
- Masz rację, zapomniałam.- przyznała.- Wyłamałam je całkiem?
- Tak, odłamały się.- nalał sobie szklankę wody i wypił kilkoma łykami.- Do grobu mnie wpędzisz tymi swoimi pomysłami.  Zrobię te schody jutro albo pojutrze, muszę tylko znaleźć deski. Do tego czasu już lepiej nie właź do tej piwnicy.
 - Dzięki!- ożywiła się.- Poszłam zrobić tam w końcu porządek i natknęłam się na coś ciekawego.- zachęcona brakiem zawrotów głowy spróbowała wstać.- Pokażę ci.
- Siedź, nigdzie się nie wybieraj!- nakazał rozkazująco.- Zobaczę w swoim czasie, a ty odpocznij. Chyba nie chcesz siniaka w kolejnym miejscu?- wyszedł starannie zamykając za sobą drzwi.
            Agata opadła do tyłu na poduszki i wyciągnęła przed siebie stopy. Ostatnimi czasy miała dość własnego męża. Wyszedł tak szybko, że nawet nie zdążyła mu powiedzieć jaki był prawdziwy powód jej upadku w piwnicy. Że wcale nie zakręciło jej się w głowie. Tam coś się wydarzyło. Coś, czego jej zdrowy rozsądek i logika nie były w stanie racjonalnie wytłumaczyć. Ona sama nie mogła w to uwierzyć. Czy w takim razie mogła liczyć na to, że on jej uwierzy? Czy uwierzyłby w to ktokolwiek?
            Oczekując wieczorem na powrót Roberta, nie zasiadła jak zwykle przed telewizorem, tylko kręciła się po domu, wynajdując sobie najrozmaitsze zajęcia. Jej myśli krążyły niemal nieustannie wokół znalezionej fotografii, a wzrok uporczywie kierował się w stronę korytarzyka, w którym znajdowało się zejście do piwnicy.
            Lekko poddenerwowana położyła się w końcu do łóżka i nieco uspokoiła, słysząc warkot zajeżdżającego na podwórze ciągnika. Mimo wszystko wolała nie być w domu sama. Mimo posiadanej całej góry zdrowego rozsądku.
            Następnego dnia po południu wsiadła na rower i pojechała do mieszkających nieopodal rodziców. Kilkuminutowa przejażdżka wprawiła ją w dobry humor, a niespokojne myśli zeszły na dalszy plan.
- Cześć mamo!- zawołała do rodzicielki, wyrywającej chwasty przed domem.- Gdzie jest babcia? Mam do niej sprawę. Arcyważną.
- Z drugiej strony, ogląda warzywa.- matka przysłoniła sobie ręką oczy od słońca.- Coś się stało?
- Nie, nic takiego.- Agata oparła rower o ławkę.- Muszę ją tylko wypytać o historię.
            Matka uniosła w górę brwi, lecz Agata już nie czekała na dalsze pytania. Pobiegła na poszukiwanie babci.
- Zawsze mówiłam, że ten ogród jest za duży!- zawołała na widok starszej pani, ledwie widocznej zza wysokiego kopru.- Ledwie można ciebie odnaleźć w tym gąszczu!
- Dobrego nigdy dość!- babcia rozpromieniła się na widok wnuczki, przeskakującej pomiędzy grządkami warzyw.- A i ty nadal lubisz połasuchować w spiżarni, przyznaj się! To wszystko to zasługa tego ogródka.
- Oj tak…- rozmarzyła się Agata, oczami wyobraźni wchodząc do wnętrza ze specjałami, przygotowanymi przez babcię.- Ty to potrafisz przyrządzić. Naucz mnie!
- Dziecko, ty to wszystko umiesz. –powiedziała serdecznie starsza pani.- Tylko musisz się odważyć i spróbować zrobić.
- A właśnie, a propo odwagi…- Agata zawahała się przez moment i sięgnęła do torebki.- Przyjechałam żeby ci coś pokazać. Spójrz.- podała ostrożnie odnaleziony rysunek.- Widziałaś kiedyś ten obrazek?
            Równie ostrożnie staruszka wzięła kartkę do ręki i wpatrzyła się w nią zmrużonymi oczami. Poprawiła zjeżdżające z nosa okulary i dłuższą chwilę milczała. Agata z niejakim zdumieniem dostrzegła wzruszenie malujące się na twarzy starszej pani.
- Widziałaś już to?- ponowiła ostrożnie pytanie, nie chcąc jej zdenerwować.- Znalazłam go wczoraj i zastanawiałam się kim jest ten mężczyzna. Pomyślałam, że może coś wiesz.
            Staruszka bez słowa pokiwała głową. Wytarła ręce o brzeg spódnicy, podeszła do drewnianej ławki, ustawionej w cieniu pomiędzy dwiema niewysokimi brzozami i usiadła, nie odrywając wzroku od rysunku.
            Agata niepewna co ma robić dalej, poszła za babcią i w milczeniu przysiadła obok niej.
- Babciu, chyba nie wiąże się z tym jakaś strasznie wstrząsająca historia, co?- zagadnęła w końcu.- Powiedz coś, bo aż się boję. Mam zawołać mamę? Źle się czujesz?
- Nie, to nic takiego, dziecko.- zaprzeczyła wreszcie starsza pani.- Czasami powracają wspomnienia do dawnych wydarzeń. I zaczynasz się wtedy zastanawiać czy to wszystko naprawdę się zdarzyło, czy to po prostu był sen. A może tylko się zdawało?
- Ale co takiego?- dociekała Agata.- Widzę, że znasz tego chłopaka.
- Nie wiem czy znam, może tak, a może nie.- babcia rzadko bywała aż tak zagadkowa.
- Nie jesteś pewna?
- Coś trochę pamiętam. To prawdopodobnie twój pradziadek, Agatko.
            Twarz Agaty rozpromienił szeroki uśmiech.
- Babciu, trzeba było tak od razu! Już zaczynałam się denerwować czy przypadkiem nie odkryłam rysopisu jakiegoś złodzieja!
- Kochanie, w żadnym razie! To był bardzo porządny młody człowiek!
- Całe szczęście! Dobrze, że nasze pokolenie nie ma na razie w swoich szeregach żadnego gangstera czy mordercy!- żartowała Agata, próbując rozładować atmosferę i poważną minę babci.- Jakim cudem znalazła się ta kartka w naszej piwnicy to tego też jestem bardzo ciekawa!
Babcia uśmiechnęła się lekko.
- Tylko twoja prababcia Helena mogłaby to wiedzieć, albo właśnie pradziadek.
- Jesteś tego taka pewna jakbyś o tym wiedziała.- powiedziała Agata, tknięta przeczuciem.- Mówisz, że ten bohater z rysunku to pradziadek? No nie wiem, nie jesteś do niego wcale podobna.
Starsza pani roześmiała się i zaraz spoważniała.
- Bardzo słusznie go nazwałaś, kochanie, bo i był prawdziwym bohaterem.
- Co masz na myśli?
- Brał udział w bitwie pod Komarowem. Tak, w tej bitwie w 1920.- przytaknęła w odpowiedzi na zdumione spojrzenie wnuczki.- Był w batalionie szturmowym kapitana Maczka. W czasie bitwy niejednokrotnie uratował kapitanowi życie, za co potem został odznaczony i awansowany na stopień porucznika.
- Coś takiego!- Agata wytrzeszczyła oczy.- Nie pomyślałabym… Wcale nie wygląda na specjalnie walecznego! Prababcia była pewnie strasznie dumna, że narzeczony taki odważny, co?
- Kiedyś to wszystko nie było takie proste.- babcia w zadumie zerknęła ponownie na rysunek.- Moja mama nie pochodziła z bogatej rodziny, zajmowała się wypasem krów. Gdy poznali się z dziadkiem jego rodzice nie chcieli żeby angażował się w związek z dziewczyną z pastwiska. Chcieli dla niego lepszej partii.
- Ojej…- Agata poczuła jak uszy zaczynają jej płonąć. To, czego dowiadywała się od babci przeszło jej najśmielsze oczekiwania.- I co było potem?
- Spotkali  się jeszcze kilka razy…- babcia zawiesiła głos.- Po wygranej pod Komarowem wziął udział  w kolejnej bitwie, gdzie został poważnie ranny. Nie doszedł już do siebie. Przed śmiercią chciał jeszcze żeby odwiedziła go moja mama i zmarł trzymając ją za rękę.
- Zmarł?! To w takim razie… Jak to możliwe?- Agata zmarszczyła brwi.- Czyli prababcia była z nim w ciąży? Przecież mówiłaś, że pradziadek zmarł w wieku osiemdziesięciu lat!
- Po paru miesiącach babcia wyszła za mąż za pradziadka Antoniego i niedługo potem ja się urodziłam.- wyjaśniła starsza pani.- Oficjalnie to pradziadek Antoni był moim ojcem… ale nie ma żadnej gwarancji, że nie był nim porucznik Sławomir.- dodała konspiracyjnym szeptem.
- A co o tym wszystkim mówiła prababcia?- spytała z ciekawością Agata.
- Agatko, nie zapominaj, że to było dawno temu. To były zupełnie inne czasy. Temat porucznika nigdy nie był w naszym domu poruszany. Tylko raz, gdy zostałyśmy w domu z mamą same, zeszłam do piwnicy i przez przypadek znalazłam ten rysunek, który teraz mi pokazałaś. Moja mama bardzo się wtedy wzruszyła i opowiedziała mi tą historię, którą ja teraz opowiadam tobie. I nigdy więcej już nie wracałam do tematu, widziałam, że był drażliwy.
- W takim razie jak powstał ten rysunek?- zaciekawiona Agata zajrzała nad ramieniem babci.- To szkic prababci?
- Bardzo udany, prawda?- babcia skinęła głową.- Twoja prababcia narysowała porucznika podczas jednego z ich spotkań, przed samą bitwą pod Komarowem. Do twarzy mu było z tym koniem.- uśmiechnęła się z zadumą.
- To stąd ten jego zawzięty wyraz twarzy, szykował się na bitwę.- zachichotała Agata.
            Opowiedziała o dziwnych dźwiękach w piwnicy, o swoich niepokojach i zagadkowym zachowaniu Roberta przez ostatnie dni.
- Kto wie, może to i ma ze sobą jakiś związek.- powiedziała w zadumie babcia. – Jest wiele rzeczy, których nie da się wytłumaczyć na tym świecie.
- A ten bukiet z kwiatami, który widziałam w piwnicy na drugim rysunku?- przypomniała sobie Agata.
- Kwiaty…- babcia zamyśliła się.- Moja mama zawsze bardzo je lubiła. Pewnego razu porucznik na spotkanie narysował bukiet polnych kwiatów i wręczył jej go. Może to jest właśnie ten drugi rysunek, który zobaczyłaś?
- I już wszystko jasne.- Agata podniosła się z ławki.- Dzięki babciu, że mi o wszystkim opowiedziałaś. Nikomu nie zdradzę tajemnicy o poruczniku, nawet mamie.
- Niech tak zostanie.- zgodziła się babcia, strzepując ze spódnicy niewidoczne pyłki.
            Agata odwróciła się, by odejść, lecz coś zatrzymało ją w miejscu. Obejrzała się na babcię.
- Babciu, zdradź jeszcze gdzie oni się spotykali?- spytała zaintrygowana.- Bo przecież nie w domu?
- Nie, oczywiście, że nie. Znasz to miejsce, kochanie. Spotykali się na wzgórzu pod lipami.
- Jasne, że wiem.- nałożyła na głowę czapkę z daszkiem z napisem NBA.- Jak będę zaraz tamtędy przejeżdżać to o nich pomyślę.
- Nie byli szczęśliwą parą.- powiedziała babcia z nostalgią.- Kto wie, jak by to wszystko się potoczyło, gdyby… nie został ranny.
            Wsiadając na rower Agata pomyślała jakie to szczęście, że urodziła się w obecnych czasach, a nie sto lat wcześniej jak jej prababcia. Zabronione spotkania, brak aprobaty rodziców na związek, czy lata wojenne absolutnie nie były sprzyjającymi okolicznościami dla rozwijania się uczuć.
            Dojechała do wzgórza z trzema lipami i zahamowała. Popatrzyła z respektem na okazałe drzewa o grubym pniu i przez moment wyobraziła sobie dwójkę młodych ludzi stojących pod rozłożystą koroną. Wyobrażenie pojawiło się nagle i przez ułamki sekund było tak rzeczywiste, że Agata zamrugała oczami i rozszerzyła powieki, by ułuda zniknęła.
Na dworze pociemniało i w oddali rozległ się głuchy odgłos grzmotu. Niebo na horyzoncie przecięła ogromna błyskawica, i zaczęły nadciągać chmury.
Agata wzdrygnęła się. Nie lubiła burz, od dziecka zawsze się ich obawiała, i starała się nie przebywać poza domem podczas ich trwania.
Nacisnęła na pedały i jechała jak tylko mogła najszybciej, nie oglądając się za siebie. Na niebie raz po raz pojawiały się błyskawice, i im bliżej była domu, tym wydawały się być bardziej groźne.
Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, gdy w pobliżu rozległ się ogromny huk. Po krótkiej chwili usłyszała łoskot walącego się drzewa. To piorun uderzył w najstarszą jabłoń.
Z żalem zerknęła na leżące żałośnie gałęzie i wbiegła do domu, zatrzaskując za sobą drzwi.
            Z ulgą zobaczyła, że Robert siedzi w kuchni i czyta gazetę. Na jej widok podniósł głowę i zmarszczył brwi w lekkim zdumieniu, widząc jej rozwiane włosy i nerwowe ruchy.
- Ale burza!- Agata potarła rękami ramiona i chwyciła leżący na krześle sweter.- Aż mi się zimno zrobiło!
- Burza?- zaskoczony odłożył gazetę i podszedł do okna.- Tutaj nic nie grzmiało, coś bym usłyszał. Na niebie nie ma żadnych chmur.
- Nie żartuj sobie, przed chwilą piorun uderzył w naszą jabłoń.- Agata zdenerwowała się, że robi sobie z niej żarty.- Sama widziałam, jak złamała się na pół.
- Hm, no nie wiem…- powiedział z lekkim powątpiewaniem, dziwnie jej się przyglądając.- Jabłoń stoi tam gdzie stała.
- Co ty wygadujesz?!- podbiegła do okna i zszokowana patrzyła na stojące drzewo, które jeszcze przed chwilą  wylądowało z trzaskiem na ziemi.- Hm… Może mi się coś zdawało. Idę się położyć, jakaś zmęczona jestem.
            Nie czekając na odpowiedź męża szybkim krokiem skierowała się w stronę sypialni. Nawet nie próbowała sobie wyobrażać co w tej chwili mógł sobie o niej myśleć. „Zwariowałam”, powiedziała do siebie w myślach, mijając zejście do piwnicy. Mimowolnie zerknęła na nie. Wytężając słuch nie usłyszała żadnych złowrogich dźwięków, lecz sama klapa osłaniająca wejście zdawała się nie wyglądać pokojowo.
            Agata zamknęła za sobą drzwi i położyła się na łóżku. Ostatnia doba dała jej się porządnie we znaki, odczuwała niemal nieustanne zmęczenie i natłok myśli, zupełnie jakby ogarnęła ją jakaś obsesja.
            Otworzyła laptop, weszła w Internet i chociaż to było sprzeczne z jej przekonaniami, z tym, w co do tej pory wierzyła, zaczęła przeglądać strony z informacjami na temat zjawisk nadprzyrodzonych, o nawiedzeniach i innych sensacyjnych wydarzeniach, które miały miejsce. Szukała informacji jak się pozbyć tych widzeń, które ją prześladowały, by raz na zawsze opuściły jej dom i by w ten sposób odzyskać utraconą równowagę ducha.
            Gdy Robert kładł się do łóżka, tym razem ona udawała, że śpi. Chociaż miała teraz niepowtarzalną okazję, by zagadnąć co go ostatnimi czasy trapi, nie zrobiła tego. Nie miała siły ruszyć ręką ani nogą. Gdy zgasił lampkę otworzyła oczy, odwrócona do niego plecami. Przyszedł jej do głowy pewien pomysł.

III
Następnego dnia wyskoczyła szybko z łóżka, nim jeszcze na dobre się rozbudziła. Tym razem posprzątała w domu bardziej niedbale niż zwykle, przygotowała obiad i była gotowa wyruszyć w drogę do rodziców.
Rysunek z postacią porucznika Sławomira spakowała ostrożnie do plecaka i przymocowała do bagażnika. Zamierzała oddać porucznikowi to, o co najwyraźniej się upominał i czego poszukiwał. Rysunek z własną postacią musiał być czymś ogromnie ważnym, skoro postanowił w taki sposób dawać się Agacie we znaki i przypomnieć o swoim dawnym istnieniu.
Wsiadła na rower i pojechała piaszczystą drogą w kierunku rodziców. Z daleka dostrzegła jak po prawej stronie orze pole czerwony Massey Ferguson Roberta. Po przeciwnej stronie drogi na swoim polu pracował ich sąsiad, usuwając z pola kamienie i składował je w jedno miejsce, usypując z nich spory stos.
Agata z niesmakiem zerknęła na górę sporych kamieni, wymijając ją szybko rowerem i zastanawiając się w duchu kiedy zostanie uprzątnięta. Przednie koło roweru zazgrzytało niebezpiecznie, kiedy przypadkiem najechała na jeden z większych kamieni. Zaklęła w duchu nad mało oryginalnymi pomysłami sąsiada i zahamowała z piskiem opon pod lipami.
Obejrzała się przez ramię ukradkiem czy Robert jej nie widzi i czy nie ma gdzieś w pobliżu ciekawskiego sąsiada. Obaj na szczęście byli daleko, sięgnęła więc do bagażnika i wyjęła z plecaka delikatną kartkę papieru. Rozejrzała się wokół siebie zastanawiając się gorączkowo gdzie ją ukryć.
Nagle silny podmuch wiatru wyrwał jej kartkę z ręki i uniósł kilka metrów za nią. Agata odwróciła się i pobiegła, nie spuszczając jej z oczu, lecz coraz mocniejsze porywy oddalały ją od niej. W pewnym momencie kartka łagodnie wylądowała niemal na samym czubku kamieniska.
Agata zdenerwowana do granic możliwości wspięła się do połowy stosu i sięgnęła ręką po swoją zgubę, stając na palcach. W jednej chwili poczuła jak jej noga miękko zapada się w dół i zostaje przysypana kilkunastoma kamieniami.
Zasyczała z bólu i spróbowała poruszyć nogą, lecz nie była w stanie jej wyciągnąć. Noga ani drgnęła, więc chcąc nie chcąc zaczęła odsuwać stopniowo kamienie jeden po drugim. Ich ciężar powodował, że nie robiła tego zbyt szybko, a ból w nodze stawał się nie do zniesienia.
Silny wiatr zaczął się jeszcze wzmagać. Agata obejrzała się w stronę pola, na którym pracował Robert i z ulgą zobaczyła, że idzie w jej kierunku. Pomachała mu ręką. Zastanowił ją jednak dziwny dźwięk, który usłyszała od strony wsi. Wyjrzała zza usypiska, na którym była uwięziona i z przerażeniem odkryła, że w ich kierunku zmierza z dużą prędkością spory jeep.
Robert w mgnieniu oka znalazł się przy niej.
- Co ty tu wyprawiasz, do cholery? Złaź, przecież on nas nie widzi!
- Nie mogę, noga mi ugrzęzła!- jęknęła.
            Przykląkł i z pobladłą twarzą zaczął odrzucać kamienie jeden po drugim, a Agata z przerażeniem obserwowała jak jeep pędzi w ich kierunku.
            Zamarła. W tej sytuacji widziała tylko jedno wyjście.
- Odejdź!- krzyknęła, odsuwając męża.- Odejdź! Nie możemy tu razem zginąć!
- Nigdy.- z zaciśniętymi ustami odrzucił jeszcze dwa kamienie, złapał ją w pasie i mocnym ruchem pociągnął do góry.
Jedną ręką przytrzymując się zbocza zsunęli się dół i znaleźli się na trawie w momencie, gdy jeep z łoskotem przejeżdżał po usypisku, a następnie gdy z głuchym dźwiękiem wpadł na piaszczystą drogę i popędził dalej, zostawiając za sobą jedynie tumany kurzu.
            Agata oddychała szybko, próbując uspokoić skołatane nerwy i pomasowała bolącą nogę. U boku Roberta nie czuła już żadnego strachu.
            I nagle ją olśniło.
- Czy ty przypadkiem nie wchodziłeś do naszej piwnicy kilka dni temu?- spytała nieoczekiwanie.
            Przytaknął, zaskoczony pytaniem.
- A co, nie podobały ci się moje porządki?- odpowiedział w swoim stylu.
- Ależ bardzo mi się podobały, tylko je dokończyłam.- wzięła go za rękę i otoczyła ją sobie w pasie. Położyła mu głowę na ramieniu.- Dzięki, chyba uratowałeś mi życie.
- Cóż…- uśmiechnął się.- A ty chciałaś uratować moje.- dotknął jej policzka.
- Najważniejsze, że żyjemy. Że jesteśmy razem.- szepnęła.
- Wiesz co mi się zdawało?- zmarszczył brwi.- W tym aucie nie widziałem kierowcy. Zobacz, co strach robi z człowiekiem, już miałem zwidy.
            Agata uśmiechnęła się szeroko, lecz nie skomentowała. Wśród kamieni nie było nigdzie leżącej kartki z rysunkiem porucznika. Zniknęła. Zabrał ją w sobie tylko znany sposób i być może właśnie ją wręcza prababci Helenie. Oby byli bardziej szczęśliwi niż wiek temu.
            Zmrużyła oczy i spojrzała wprost w oślepiające słońce. Skierowała wzrok na kołyszące się lipy i rozpościerającą się aż po horyzont zieleń łąk. Wciągnęła głęboko upajający zapach skoszonej trawy, połączony z zapachem świeżo zaoranej ziemi.
To było jej miejsce. Jedyne w swoim rodzaju. Najwspanialsze.