To
opowiadanie wymęczyłam po prawie dwunastu latach przerwy... :)
Wymęczone, bo pisane dzień po dniu małymi kawałkami, ale skończone, i z
tego jestem dumna :) Dodatkową satysfakcję sprawia mi fakt, że
otrzymałam za nie wyróżnienie w konkursie literackim, co zdumiało mnie
najbardziej, bo o jego jakości nie miałam najlepszego zdania. Ale jak to
w życiu, nigdy nie wiadomo co nas czeka...
---------------------------------------------------------------------------------------------
I
Karina nawet nie zauważyła kiedy zapadł zmrok. Wpatrywała się
zmrużonymi oczami w ciemny punkt za stodołą i usiłowała w myślach nadać
mu kształt i nazwę. Nie zdobyła się jednak na to, było zbyt późno, a ona
była zbyt zmęczona by cokolwiek rozsądnego wymyślić. Rozsądnego, gdyż
inaczej nie można było wytłumaczyć dlaczego od tygodnia, w każdy wieczór
o tej samej porze widziała coś, co przyprawiało ją o dreszcze. Za
każdym razem gdy robiła obrządek w gospodarstwie i szła do obory,
zauważała w oddali wysoką postać, która wyłaniała się spośród wysokiej
kukurydzy i szła niespiesznym krokiem w kierunku łanów żyta. Tajemnicza
postać, przypominająca dobrze zbudowanego mężczyznę, zatrzymywała się,
stała chwilę jakby napawając się widokiem pól, a następnie odwracała
się i patrzyła w kierunku domu Kariny. Za każdym razem oczy postaci
świeciły się dziwnym blaskiem, którego normalnie z tak dalekiej
odległości Karina nie powinna była zobaczyć. A jednak widziała. I być
może w całej tej sytuacji nie byłoby nic dziwnego gdyby nie fakt, że
postać wyglądem i zachowaniem przypominała jej zmarłego męża.
-
Blada jesteś. - stwierdził raczej niż zapytał Marcin, wycierając buty o
wycieraczkę i wchodząc do przedpokoju.- Źle się czujesz?
- Nie, wszystko w porządku. Jestem trochę zmęczona. - Karina poszła do kuchni.- Zjesz coś?
-
Cokolwiek.- wszedł za nią.- Też padam z nóg, wszystko dzisiaj pod
górkę.- usiadł ciężko na taborecie.- Traktor się zepsuł, przyczepy
Majewski jeszcze nie chce oddać, a z banku zadzwonili, że w tym miesiącu
nie dadzą nam kredytu.- westchnął.
Karina bez słowa przygotowała jajecznicę na boczku i postawiła przed
Marcinem. Gdy jadł przeżuwając sprawnie każdy kęs i wpatrywał się ze
zmarszczonymi brwiami w pierwszą stronę gazety rolniczej, zastanawiała
się w milczeniu po raz kolejny czy dobrze zrobiła decydując się na nowy
związek. Minęło pięć lat od śmierci Piotra, jej męża, jednak codziennie w
głowie miała kilka znaków zapytania, był obecny w jej myślach. Ostatnie
wieczorne dziwne zdarzenia dodatkowo uświadomiły jej jak często. Przez
chwilę pomyślała czy aby przypadkiem od nadmiaru tych myśli nie dzieje
się z nią coś niepokojącego.
-
Mamo, mogę pojechać rowerem do Kasi? - dziewięcioletnia Magda, owoc
miłości Kariny i Piotra zbiegła na dół po schodach.- Na pół godzinki,
proszę...!
- Jutro pojedziesz, już jest za ciemno.- Karina uśmiechnęła się do córki.- Obudzę cię o świcie!
- Nawet się nie waż!- Magda była śpiochem i lubiła dłużej pospać.- Jak to zrobisz powiem dla Marcina, że chrapiesz!
-
Czy ja o czymś nie wiem?- udawane zdziwienie Marcina było tak komiczne,
że wszyscy troje parsknęli śmiechem.- Madziu, opowiedz o tym proszę coś
więcej!
Karina wkładała naczynia do zmywarki rozmyślając z ulgą, jak dobrze się
stało, że Magda z Marcinem znaleźli wspólny język.
Po wieczornym prysznicu nałożyła piżamę i szlafrok, i poszła do
sypialni. Marcin już spał, więc niemal bezszelestnie wślizgnęła się do
łóżka. Rolety nie były opuszczone, zaś zasłony lekko falowały przy
ciepłym nocnym wietrze wpadającym przez uchylone okno. Odwróciła głowę i
przy świetle księżyca zaglądającego do sypialni popatrzyła na śpiącego u
jej boku mężczyznę. Mimowolnie jej myśli powróciły do zagadkowej
postaci widywanej codziennie po zachodzie słońca. Wstała z łóżka,
podeszła do okna i rozchyliła firanki. Niewiele zobaczyła, więc wyszła
na balkon. Zmrużyła oczy by lepiej widzieć budynek stodoły i zamarła.
Ktoś tam był.
Tajemnicza postać stała w tym samym miejscu jak co wieczór. Stała i
wpatrywała się w dom Kariny. W tym samym momencie dostrzegła również ją.
Gdy Karina zobaczyła wpatrujące się w nią jaśniejące dziwnym blaskiem
męskie oczy, jej serce zaczęło bić jak oszalałe i poczuła, że cała się
trzęsie. Ciepły wiatr poruszył jej włosami, owiał twarz i spowodował, że
zadrżała jeszcze bardziej. Mężczyzna powoli ruszył w jej stronę i
zaczął iść w kierunku domu. Jego twarz raptownie zajaśniała w blasku
księżyca i wyglądała na trupiobladą, zaś ruchy miał nienaturalnie
sztywne, zupełnie jakby chodzenie sprawiało mu ogromną trudność.
Karina
z przerażenia nie mogła ruszyć się z miejsca, nogi miała ciężkie jak z
ołowiu. Stała bezradnie jak wrośnięta w ziemię, i poczuła w pewnej
chwili, że nie może oddychać.
Omal nie zemdlała, gdy w raptownie zapaliło się światło.
- Co ty tu robisz? Spać nie możesz?- Marcin stał w drzwiach balkonu i patrzył na nią ze zdumieniem.
Zamrugała oczami i raptownie odzyskując siły szybkim krokiem niemal
wbiegła do sypialni i wskoczyła do łóżka. Zakryła się kołdrą pod samą
szyję.
- Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha!- Marcin zgasił światło i położył się obok niej.- Co się stało? Źle się czujesz?
-
Nie, wszystko ok, dzięki.- zamknęła oczy.- Naprawdę wyglądam jakbym się
źle czuła? Po prostu nie mogę zasnąć, to chyba przez ten upał.
-
Zaraz zaśniesz, pomyśl tylko ile roboty nas czeka.- ziewnął szeroko.-
Jeszcze tylko brakuje do tego wszystkiego żeby kombajn nam jutro
wysiadł.
- Nie kracz, nie psuł się tyle czasu, to jutro też nie.- przewróciła się na bok.
II
Karina z samego rana nie czuła się najlepiej. Odczuwała dziwny
niepokój, jakby za chwilę miało się coś wydarzyć. Kręciła się bez celu
po domu, wyszukując sobie rozmaite zajęcia. Wyszła na zewnątrz dopiero
wówczas gdy na podwórze wjechał kombajnem Marcin. Zatoczył potężną
maszyną wielki łuk i zaczął podjeżdżać pod stodołę. Powoli wycofał się,
by po chwili podjąć ponowną próbę wjazdu. Niespodziewanie pod jego koła
wyskoczył mały kot.
Całe zajście zobaczyła Magda, bawiąca się w pobliżu ze zwierzętami.
Zaczęła krzyczeć i biec w stronę kombajnu, machając jednocześnie rękami.
Wyskoczyła przed kombajn, żywo gestykulując i wskazując na małego kota,
nie ustępując jednocześnie miejsca wielkiej maszynie. Marcin raptownie
zaczął wciskać pedał gazu. Nie udało mu się wyhamować i Magda po
uderzeniu maszyny jak szmaciana lalka poleciała do tyłu i upadła.
Karina znieruchomiała, nie dowierzała temu co widzi. Nie mogła złapać
tchu i ruszyć się z miejsca. Przerażona wpatrywała się tępym wzrokiem w
leżącą nieruchomo córkę. Dopiero po chwili odzyskała zdolność ruchu i
podbiegła do Magdy.
- Madziu, Madziu....kochanie...- wzięła w drżące ręce głowę Magdy i wypatrywała oznak życia.- Powiedz coś!
- Karetka już jedzie.- Marcin nerwowym ruchem przeczesał palcami włosy.- Jak ona się tam znalazła, do diabła, nie mam pojęcia!
-
Madziu, wszystko będzie dobrze... Trzymaj się kochanie...- Karina
przytuliła córkę, zaś jej wzrok bezwiednie padł na miejsce tuż obok
stodoły.
On znowu tam stał. I tym razem był tak blisko, że Karina poczuła, jak
krew odpływa jej z twarzy. To był Piotr, jej były mąż. Żywy czy martwy,
lecz to był on. Patrzył na nich z nieodgadnionym wyrazem na swojej
mrocznej twarzy i nie odrywał wzroku. Przerażona Karina z całych sił
przytuliła Magdę, jakby chcąc ją ochronić.
- Karetka już jedzie, będzie niedługo. - Marcin opadł na kolana obok dziewczynki.- Madzia?- wziął ją za rękę.- Madziu!
- Otwiera oczy.- Karina odetchnęła i przymknęła na chwilę oczy w niemej podzięce.- Madziu, boli cię coś?
Karetka zabrała dziewczynkę do położonego nieopodal szpitala, zaś
Karina pojechała samochodem za nimi. Wyjeżdżając autem z podwórka za
karetką obejrzała się przez ramię i zerknęła za stodołę. Nie było tam
nikogo. Zacisnęła mocno pięści na kierownicy, aż zbielały jej kostki.
Instynkt podpowiadał jej, że wypadek córki i tajemnicza postać
pojawiająca się co wieczór nie to nie tylko zwykły zbieg okoliczności.
-
Z córką wszystko w porządku, jutro może ją pani zabrać do domu.- lekarz
uśmiechnął się uspokajająco do Kariny i pogładził Magdę po głowie.-
Zrobiliśmy wszystkie niezbędne badania, które nie wykazały żadnych
zmian. Jeśli w nocy nie będzie żadnych niespodzianek to rano możecie się
pakować.
- Dziękuję.- Karina oparła się z ulgą o łóżko. - Miałam nadzieję, że właśnie to pan powie.
- Lubię przekazywać dobre wiadomości.- mrugnął okiem porozumiewawczo.
Wróciły do domu z zadowoleniem, że krótki pobyt w szpitalu dobiegł
końca. Karina czuła się zmęczona psychicznie i fizycznie.
-
Która z was była pacjentką?- Marcin przyjrzał się jej bladej twarzy.-
Jakoś nie widzę różnicy między wami. Rzekłbym nawet, że to ty tam
leżałaś.
-
Dzięki! Ty to wiesz jak podnieść na duchu człowieka.- z lekką irytacją
odsunęła poduszkę i opadła na kanapę.- Ten szpital mnie wykończył.
-
No wiesz, z reguły tak się dzieje...- Marcin podniósł Magdę do góry i
okręcił się z nią dookoła.- Niektórym zdarza się tam nawet nogi
wyciągnąć.
-
Dowcipniś.- mruknęła zamykając oczy i przesuwając zasłonę jedną ręką,
osłaniając się od słońca.- Strasznie się bałam, że coś jednak znajdą u
Magdy.
- Ale nic nie znaleźli.- przytulił przybraną córkę do siebie.- Nigdy więcej nam tego nie rób, słyszysz?
Dziewczynka uśmiechnęła się figlarnie.
- Tylko pod warunkiem, że już nie będziesz chciał przejechać mojego kota!
- Słowo harcerza!- podniósł rękę do góry.
- Ty nigdy nie byłeś harcerzem!- oskarżycielsko wycelowała w niego palec.- Nie oszukuj!
- Dobrze, dobrze...- w obronnym geście uniósł ręce do góry.- Ale ten kot żyje, nie panikuj.
- Tylko dzięki mnie!- zachichotała.- Będzie miał na imię Heros. Nie bał się nawet ciebie na kombajnie.
-
O tak, to rzeczywiście nie lada wyczyn z jego strony.- Marcin z trudem
pohamował rozbawienie.- A jak ty się czujesz kochanie?- dotknął czoła
Kariny.
- Bywało lepiej, ujdzie.- nie otwierała oczu.- Nic się nie działo jak nas nie było?
-
Nie, a co miało się dziać?- pocałował ją w nos.- Skosiłem zboże,
zaorałem ten kawałek za Tkaczami i zabrałem w końcu przyczepę od
Majewskiego.
-
No proszę, oddał nareszcie.- usiadła na łóżku i popatrzyła na mężczyznę
uważnie. Poczuła nieodpartą chęć opowiedzenia mu o dziwnych wieczornych
zdarzeniach i wyrzucenia tego z siebie.- Pytam cię, bo od kilku dni...
Urwała, bo niespodziewanie powiał wiatr i z niespotykaną siłą
zatrzasnął okno. Szyba zadrżała, lecz nie rozbiła się, a Karina w
ostatniej chwili zdążyła złapać spadającą doniczkę z kwitnącą
pelargonią.
- Co, do diabła...- zaczął Marcin, lecz nie skończył.
Drzwi pokoju, które do tej pory były otwarte na oścież, poruszyły się i
również zatrzasnęły z jakąś niewytłumaczalną furią. Karina z Marcinem
poczuli jak zadrżała podłoga pod ich stopami.
- Rozumiesz coś z tego? - lekko poirytowany Marcin podszedł do okna, by je ponownie otworzyć.- Przecież tu nie było przeciągu!
Podszedł do drzwi, otworzył je i rozejrzał się po przedsionku, a następnie wyszedł na podwórze.
- Dziwne, nie ma wcale wiatru.- zaskoczony wrócił do domu.- Widzisz, pytałaś czy coś się działo. Dzieje się jak wróciłyście.
Karina wzięła dwa głębokie oddechy i wyszła na zewnątrz. Miała dość
wrażeń przez ostatnie dni. Wystawiła twarz ku palącemu słońcu i przez
dobrych kilka chwil upajała się jego promieniami.
Gdy nadszedł wieczór, jak co dzień poszła robić obrządek. Marcin kręcił
się koło traktora usiłując dociec co jest przyczyną usterki i co rusz
pochylał się nad jego maską.
Karina odważnym krokiem weszła do stodoły i otworzyła wrota na oścież.
Rozglądała się dookoła bacznie, a jej oczy przez chwilę przyzwyczajały
się do półmroku. Niczego nie dostrzegła, więc z ulgą odłożyła dojarkę na
miejsce, poprawiła wystające poza drzwi siano i przeniosła motyki w
inne miejsce. Miała zamiar wyjść, gdy w pewnym momencie usłyszała
nieokreślony dźwięk. Gwałtownie odwróciła głowę i spojrzał przed
siebie... prosto w jaśniejące oczy byłego męża.
Serce podeszło jej do gardła, nie była w stanie wydobyć z siebie
żadnego dźwięku. Stała nieruchomo z szeroko otwartymi oczyma i patrzyła
bezradnie jak postać Piotra bezszelestnie zbliża się do niej.
Był ubrany w swoją ulubioną koszulę w kolorze kawy, jak zwykle
niedopiętą i wytarte jeansowe spodnie. Na bladoszarej twarzy, na której
był lekki zarost, malował się smutek.
- Czekałem na ciebie tak długo...- Karina usłyszała jego szept niczym powiew wiatru.- Dlaczego tak długo?
-
Nie wiem.- wykrztusiła z siebie wstrząśnięta do granic możliwości.- Nie
wiedziałam, że to ty... Co tu robisz?- nie była w stanie wymyślić
mądrzejszego pytania.
- Pójdź ze mną.- wyciągnął do niej rękę, chcąc dotknąć, lecz dziewczyna intuicyjnie w ostatniej chwili odskoczyła.
- Ale dokąd?- spytała drżącym głosem.- Przecież ty nie żyjesz.
-
Żyję i jestem... dla was...- szept rwał się i ginął, ledwie go słyszała
poprzez głośny warkot silnika traktora.- Musimy być razem: ja, ty i
Madzia...
- Piotr, nie możemy... Ciebie nie ma!
Postać zbliżyła się do niej bardzo blisko, aż czułaby jej oddech gdyby
istota go posiadała. Jednak nawet z pewnej odległości Karina wyczuwała
chłód i nierealność bijącą od byłego męża. Odsunęła się do tyłu i
zawadziła nogą o wystający kawałek motyki. Upadła do tyłu, uderzając
głową o coś twardego. Gwiazdy zawirowały jej w oczach. Po chwili nie
pamiętała już nic.
Gdy otworzyła oczy zobaczyła pochylającą się nad nią pełną troski twarz Marcina, a obok niego Magdę.
- Gdzie ja jestem?- spytała przerażona.
- W domu, upadłaś w stodole i uderzyłaś głową o przyczepę. Zaraz przyjedzie lekarz.
-
Nic mi nie jest.- usiadła ostrożnie i oparła się na plecach.- Ty mnie
tutaj przyniosłeś?- rozejrzała się po salonie i przesunęła wzrokiem po
meblach, książkach i innych przedmiotach.
- Jasne, Madzia jeszcze nie dałaby rady.- uśmiechnął się nieznacznie.- Boli cię głowa?
- Chyba tylko tam gdzie się walnęłam.- dotknęła bolącego miejsca na głowie.
-
Nie rób mi więcej takich niespodzianek, ok?- usiadł obok niej. -We dwie
mi nie róbcie, postarzeję się za szybko, jak tak co chwilę będzie mi
któraś mdleć.
- Będę się starać.- uśmiechnęła się słabo.
Tylko jak miała wytłumaczyć mu fakt, że od dwóch tygodni widuje
zmarłego męża? Bardziej lub mniej realnie, ale jednak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz