czwartek, 28 lutego 2019

Ricky


To pierwsze w moim życiu opowiadanie, które stworzyłam mając szesnaście lat. Byłam z niego strasznie dumna, bo nie dość, że udało mi się stworzyć jakąś historyjkę, to jeszcze otrzymałam za nie wyróżnienie w konkursie literackim. Mam do niego szczególny sentyment. 
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Był jak ona tenisistą. Takich blond włosów i szaroniebieskich oczu nie miał nikt na całym turnieju, a jego uśmiech roztapiał nawet najtwardsze dziewczęce serca. Ricky... Agnieszka przymknęła oczy. Bez trudu potrafiła go sobie wyobrazić. Był to przecież jej ideał chłopaka.
Ricky pochodził z Ameryki i słabo mówił po polsku. Agnieszka, z niemałym zresztą trudem, próbowała rozmawiać z nim  w języku angielskim. Podała mu swój numer telefonu i miała cichą nadzieję, że spośród licznych wielbicielek zadzwoni właśnie do niej. Obiecał to uczynić dzisiaj przed swoim wyjazdem. Miał ją zapytać, czy wygrała finałowy mecz, bo od tego zależał jej wyjazd na turniej tenisowy do Bostonu.
"Już dzisiaj Ricky wyjeżdża, a jeszcze nie zadzwonił..."- denerwowała się Agnieszka. Mijały kolejne minuty i nic...cisza. Nerwowo zerknęła na zegarek i już wiedziała co zrobi.
- Mamo! Wyjdę na chwilę do Anki!
- Czyś ty całkiem zwariowała? Przecież już dziewiąta!
- Tylko na pięć minutek!- odkrzyknęła zbiegając po schodach.
Ricky wraz z rodzicami mieszkał w hotelu. Nie było to daleko, jakieś kilkaset metrów, ale Agnieszce wydawało się to akurat dziś, bardzo daleko. Minęła kościół, księgarnię, rynek. Przy czerwonym świetle przebiegła przez ulicę, i nie zważając na gwiżdżącego za nią policjanta, pognała dalej. Za rogiem zobaczyła hotelowy budynek. Serce zabiło jej jeszcze mocniej i ogarnęły ją wątpliwości. Przystanęła. Co powiedzą jego rodzice? A on sam? Widzieli się przecież tylko kilka razy.
Nagle z przyhotelowego parkingu wyjechało srebrzyste volvo prowadzone przez ojca Rickyego. Agnieszka bez namysłu ruszyła naprzeciw, machając rękami i próbując zawołać żeby zaczekał. Ricky musiał ją zobaczyć, bo odwrócił głowę w jej kierunku, akurat w chwili gdy ojciec zatrzymał auto ustępując pierwszeństwa innemu pojazdowi.
Nim Agnieszka dobiegła do nich, samochód z piskiem opon ruszył naprzód. Dziewczyna ciężko dyszała ze zmęczenia i bezsilności. Nie dogoni samochodu… Volvo oddalało się coraz szybciej, a po jej policzkach popłynęły łzy.
Ricky patrząc na załamaną dziewczynę, szarpnął ojca za ramię.
- Tato, zatrzymaj się.- niemal wykrzyknął, nie odrywając oczu od sylwetki dziewczyny.
- Na środku ulicy?!
- Tato!!!
            Gdy tylko samochód zwolnił, Ricky nie zważając na krzyki ojca i matki, wyskoczył, akurat wprost pod jadący z tyłu pojazd. Potem nic już nie pamiętał.
            Ocknął się w szpitalnej sali. Obok, trzymając go za rękę, siedziała zapłakana Agnieszka. Lekko się do niej uśmiechnął. Przezwyciężając ból, chciał coś do niej powiedzieć, lecz ona położyła mu delikatnie palec na ustach.
- Nic nie mów.- szepnęła.- Ja ciebie też kocham…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz