To pierwsze w moim życiu opowiadanie, które stworzyłam mając szesnaście lat. Byłam z niego strasznie dumna, bo nie dość, że udało mi się stworzyć jakąś historyjkę, to jeszcze otrzymałam za nie wyróżnienie w konkursie literackim. Mam do niego szczególny sentyment.
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Był jak ona
tenisistą. Takich blond włosów i szaroniebieskich oczu nie miał nikt na całym
turnieju, a jego uśmiech roztapiał nawet najtwardsze dziewczęce serca. Ricky...
Agnieszka przymknęła oczy. Bez trudu potrafiła go sobie wyobrazić. Był to
przecież jej ideał chłopaka.
Ricky
pochodził z Ameryki i słabo mówił po polsku. Agnieszka, z niemałym zresztą
trudem, próbowała rozmawiać z nim w języku angielskim. Podała mu swój
numer telefonu i miała cichą nadzieję, że spośród licznych wielbicielek
zadzwoni właśnie do niej. Obiecał to uczynić dzisiaj przed swoim wyjazdem. Miał
ją zapytać, czy wygrała finałowy mecz, bo od tego zależał jej wyjazd na turniej
tenisowy do Bostonu.
"Już
dzisiaj Ricky wyjeżdża, a jeszcze nie zadzwonił..."- denerwowała się
Agnieszka. Mijały kolejne minuty i nic...cisza. Nerwowo zerknęła na zegarek i
już wiedziała co zrobi.
- Mamo! Wyjdę na chwilę do Anki!
- Czyś ty całkiem zwariowała?
Przecież już dziewiąta!
- Tylko na pięć minutek!-
odkrzyknęła zbiegając po schodach.
Ricky wraz z
rodzicami mieszkał w hotelu. Nie było to daleko, jakieś kilkaset metrów, ale
Agnieszce wydawało się to akurat dziś, bardzo daleko. Minęła kościół,
księgarnię, rynek. Przy czerwonym świetle przebiegła przez ulicę, i nie
zważając na gwiżdżącego za nią policjanta, pognała dalej. Za rogiem zobaczyła
hotelowy budynek. Serce zabiło jej jeszcze mocniej i ogarnęły ją wątpliwości.
Przystanęła. Co powiedzą jego rodzice? A on sam? Widzieli się przecież tylko
kilka razy.
Nagle z
przyhotelowego parkingu wyjechało srebrzyste volvo prowadzone przez ojca
Rickyego. Agnieszka bez namysłu ruszyła naprzeciw, machając rękami i próbując
zawołać żeby zaczekał. Ricky musiał ją zobaczyć, bo odwrócił głowę w jej kierunku,
akurat w chwili gdy ojciec zatrzymał auto ustępując pierwszeństwa innemu
pojazdowi.
Nim Agnieszka
dobiegła do nich, samochód z piskiem opon ruszył naprzód. Dziewczyna ciężko
dyszała ze zmęczenia i bezsilności. Nie dogoni samochodu… Volvo oddalało się coraz
szybciej, a po jej policzkach popłynęły łzy.
Ricky patrząc
na załamaną dziewczynę, szarpnął ojca za ramię.
- Tato, zatrzymaj się.- niemal
wykrzyknął, nie odrywając oczu od sylwetki dziewczyny.
- Na środku ulicy?!
- Tato!!!
Gdy
tylko samochód zwolnił, Ricky nie zważając na krzyki ojca i matki, wyskoczył,
akurat wprost pod jadący z tyłu pojazd. Potem nic już nie pamiętał.
Ocknął
się w szpitalnej sali. Obok, trzymając go za rękę, siedziała zapłakana
Agnieszka. Lekko się do niej uśmiechnął. Przezwyciężając ból, chciał coś do
niej powiedzieć, lecz ona położyła mu delikatnie palec na ustach.
- Nic nie mów.- szepnęła.- Ja
ciebie też kocham…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz